Bernadetta wcześnie odkryła w swoim sercu pragnienie poświęcenia się Bogu. Wychowana w parafii salezjańskiej początkowo myślała, by wstąpić do salezjanek. Okres dojrzewania przyniósł pytania o założenie rodziny, pojawiły się sympatie, a nawet propozycja małżeństwa. Jednak Jezus już na tyle oczarował jej serce, że zdecydowanie odmówiła i zaczęła szukać swojego miejsca do życia z Nim i dla Niego. Studiowała socjologię na KUL-u i poznała lubelski Karmel (jeszcze zanim siostry przeniosły się do Dysa). Przeżyła tam silne doświadczenie duchowe, które upewniło ją, że jej powołaniem jest bycie karmelitanką bosą. Przez znajomości studenckie trafiła najpierw do Karmelu w Elblągu, skąd siostry ufundowały klasztor w Gdyni – Orłowie. W rozeznawaniu powołania towarzyszył jej kierownik duchowy, o. Bronisław Mokrzycki SJ. Często wspominała jego posługę wobec niej jako nieocenioną i bardzo znaczącą.
Do klasztoru karmelitanek bosych w Gdyni – Orłowie wstąpiła 18 marca 1983 roku. Przeoryszą była wówczas m. Teresa Cecylia od Niepokalanego Serca Maryi, a mistrzynią nowicjatu – w szczytowym momencie liczył on czternaście białych sióstr – s.Immakulata od Ducha Świętego. Pierwszą profesję złożyła 7 października 1984 roku, a wieczystą 3 października 1987 roku. Bardzo szybko, przy braku starszych sióstr, s. Bernadetta została posłana do koła, do kontaktu z gośćmi, którym służyła z pełnym oddaniem.
W latach 1989-1992 przebywała w Karmelu w Rzymie, gdzie udała się wraz z trzema siostrami, by wspomóc tamtejszą wspólnotę. Przeorysza rzymskiego karmelu nazywała siostrę „Agnellina” – owieczka, zauważając bardzo szybko jej uległość, dyspozycyjność i pogodę ducha. Tam również służyła gościom w kole, ucząc się zarazem języka włoskiego.
W roku 1997 wyraziła gotowość wejścia w skład grupy fundacyjnej rozpoczynającej życie modlitwy w nowym klasztorze w Bornem Sulinowie. Przyjechała jako zastępczyni wikarii, którą była s.Maria Elżbieta od Trójcy Świętej. Pełniła także posługę mistrzyni nowicjatu i kołowej (zajmowała się gośćmi), a w pierwszych wyborach w roku 1999 została wybrana przeoryszą. Pełniła ten urząd czterokrotnie, w sumie przez 12 lat. Lubiła o sobie mówić, za swoją patronką, św. Bernadettą, że jest „miotłą Pana Boga”. Szła tam, gdzie ją posłano, chętna do każdej pracy, jaką jej zlecono. Wolała słuchać, niż wydawać polecenia. Jako przeorysza wiele spraw poddawała pod rozeznanie kapituły. Dzięki temu mogłyśmy wzrastać we współodpowiedzialności za wspólnotę i podejmowane decyzje. Dbała o relację z każdą z nas, a także o to, byśmy były jedno. Zatroskana o dobro i jedność wspólnoty aktywnie je budowała. Potrafiła stanąć z boku, z pokorą ustąpić, przyjąć w duchu wiary wszystko, co niosło życie. Jako przeorysza dbała o nasze duchowe potrzeby, a także o wytchnienie dla ciała. Wysoko ceniła chwile wielkich rekreacji, w których przodowała w tworzeniu dobrego, pogodnego nastroju, w rozmowach i zabawach, jednoczących wspólnotę i zacieśniających więzi przyjaźni między nami. Miała duży talent aktorski, role, w które się wcielała w przedstawieniach i scenkach humorystycznych często wyciskały z oczu łzy śmiechu. Z drugiej strony była propagatorką cotygodniowych dni pustyni, które w borneńskim klasztorze zostały wprowadzone w roku 2000. Miała ducha pustelniczego, przy całej swojej towarzyskości zawsze najpełniej czuła się sobą w sam na Sam z Jedynym Umiłowanym. Była zakochana w Tym, Który JEST, często powtarzała pocieszając siostry w ich strapieniach: On Jest. Zawsze JEST. Jej życiowym mottem były słowa św. Pawła, które często nam przytaczała: Tym, którzy Go miłują, Bóg ze wszystkiego wyprowadza dobro.
Była powszechnie znana i lubiana, miała szerokie grono przyjaciół i osób, które powierzały się jej modlitwie. Z niezwykłą empatią wysłuchiwała każdego, nie żałując czasu ani zdrowia. Otoczyła opieką kilku ubogich, którzy z ufnością przychodzili do niej po pomoc materialną i wsparcie duchowe. Zasłynęła także z niezwykłej skuteczności wymadlania potomstwa dla bezdzietnych par, które wspominają ją z wielką wdzięcznością i łzami w oczach… Jej piękny uśmiech i spojrzenie pełne czułości przyciągały wszystkich i pozostawiały w sercach niezatarty ślad. Słynęła z poczucia humoru, lubiła słowne zabawy, wymyślanie nowych słów i wyrażeń. Przekręcała nasze imiona, zawsze z wyczuciem i czułością. Jej pasją było pieczenie ciast i ciasteczek. Wynajdowała coraz to nowe przepisy i wypróbowywała je na różne okazje, by sprawić siostrom trochę radości. Emanowała dobrocią i ciepłem, życzliwością, chęcią pomocy, ofiarnością i łagodnością. Była niezwykle wyrozumiała, często powtarzała, by nie tworzyć problemów tam, gdzie ich nie ma. Miała trzeźwe, spokojne i szerokie spojrzenie na rzeczywistość oraz głęboką mądrość życiową. Wiele z nas miało w niej zaufaną powierniczkę i doradczynię. Zawsze też mogłyśmy liczyć na jej wstawienniczą modlitwę. Wystarczyło szepnąć w przelocie: „Bernadetko, pomódl się za mnie…”, a można było być pewną, że ta prośba nie będzie zapomniana. Często odczuwałyśmy niemal natychmiast owoc jej wstawiennictwa, brała na siebie ciężary i cierpienia innych.
W ostatnich latach, zwłaszcza po covidzie, który bardzo ciężko przeszła jesienią 2020 roku, zauważyłyśmy, że słabnie i jakby nie nadąża za wydarzeniami. Irytowało ją to, często słyszałyśmy, jak utyskuje na tę „niezrozumiałą słabość”. Przy tym nie zwalniała tempa, chciała nadal pracować na pełnych obrotach. Dwa lata temu, po wyborach zgłosiła naszej matce chęć i gotowość posługi w kole. Ta, zatroskana o jej zdrowie prosiła, by siostra nie zaniedbywała okresowych badań. Nie wykazywały one jednak żadnych niepokojących zmian… Pracowała zatem w kole niemal do śmierci. Lato 2024 roku okazało się dla niej bardzo dużym wyzwaniem, często powtarzała, że nie ma powołania do życia w tropikach. Dokuczała jej duszność. Zauważyłyśmy u niej dziwną bladość twarzy, jednak nie przyszło nam na myśl, że może to być białaczka… Łapała też infekcje, wiele tygodni dręczył ją gwałtowny kaszel. W takim stanie wyjechała pod koniec sierpnia do Kołobrzegu na zabiegi fizjoterapeutyczne i wypoczynek. Tam pojawiły się silne bóle w okolicy kręgosłupa, które zdiagnozowano jako zapalenie korzonków. Zadzwoniła po pogotowie, jednak powiedziano jej, że do korzonków nie przyjadą… Przez tydzień nie mogła spać ani chodzić z bólu. Znajome robiły jej zakupy i gotowały obiad. Jedna z nich poprosiła też księdza, by przyniósł jej komunię św. i udzielił sakramentu namaszczenia. Siostra płakała ze szczęścia… Potem w szpitalu, na parę godzin przed śmiercią także mogła przyjąć Jezusa.
Gdy poprosiła matkę przeoryszę, by ktoś po nią przyjechał, bo chce wracać do klasztoru, nasza matka pojechała do niej z kierowcą 23 września rano. Niestety, stan siostry Bernadetty był już bardzo poważny, nie była zdolna do podróży… Zawieziono ją do przychodni po poradę i jakiś mocny, przeciwbólowy zastrzyk na drogę. Jednak lekarka na jej widok natychmiast zadzwoniła po pogotowie. W szpitalu została postawiona diagnoza: obustronne zapalenie płuc i białaczka, stan ciężki. Pomimo podanego tlenu, duszność się pogłębiała. Lekarze zaproponowali respirator, na co siostra wyraziła zgodę: „Jeśli to dla mojego dobra, to zgadzam się”. Były to jej ostatnie słowa wypowiedziane na ziemi… Zmarła po kilku godzinach pobytu w szpitalu w wyniku wstrząsu septycznego o godzinie 2.15, dnia 24 września 2024 roku.
Od dawna prosiła Jezusa, by zabrał ją prosto do Siebie, bez konieczności czyśćca. Wierzymy, że została wysłuchana… Wielokrotnie w ostatnich latach wyrażała pragnienie pójścia do Niego, mówiła, że jest gotowa. Pan wysłuchał jej prośby i zabrał ją nagle, zrywając zasłonę tym słodkim zderzeniem, o którym pisze św. Jan od Krzyża w „Żywym płomieniu miłości”.
Była bardzo związana z małą Teresą. Żyła w praktyce aktem Ofiarowania się Miłości Miłosiernej, często go odnawiała, a w kąciku modlitewnym w jej celi obok Pisma świętego znalazłyśmy bilecik z cytatem ze św. Jana od Krzyża: Przemień mnie Panie w miłość, którą jesteś, a za niczym już tęsknić nie będę.
Oblubieniec zabrał ją w rocznicę welacji św. Teresy od Dzieciątka Jezus, a pogrzeb odbył się w rocznicę jej śmierci, 30 września. Wiadomość o śmierci s.Bernadetty wstrząsnęła wieloma osobami, którym była bliska. Pogrzeb stał się wymowną manifestacją miłości do naszej małej siostry o wielkim sercu, prawdziwą Paschą, w czasie której Pan przeprowadzał naszą siostrę ze śmierci do Życia. Mszy świętej przewodniczył emerytowany ordynariusz diecezji koszalińsko – kołobrzeskiej, bp Edward Dajczak, a homilię wygłosił nasz prowincjał, o. Łukasz Kansy. Z mocą kilkakrotnie podkreślał rzeczywiste oddanie się Bogu śp. siostry Bernadetty, o czym świadczyło całe jej życie wydane służbie braciom: siostrom, z którymi żyła, księżom, za których wiernie się modliła i każdej napotkanej osobie powierzającej jej swoje troski i intencje. Wydała się bez reszty i otrzymała Miłość za miłość. Na marginesie: zauważyłyśmy, że zarówno ks. biskup, jak i o. prowincjał przejęzyczyli się, nazywając zmarłą siostrę świętą!
Przybyło 37 księży i ojców, oraz 20 sióstr zakonnych, których przyjęłyśmy w zakonnym chórze, bo kaplica nie pomieściłaby wiernych. I tak sporo osób stało pod oknami kaplicy (było przygotowane nagłośnienie), w zakrystii i na korytarzu…
Było to piękne wydarzenie, mimo bólu i łez, przeżyte w paschalnej radości i nadziei na rychłe spotkanie w Niebie! Ks. biskup Dajczak ze wzruszeniem mówił, że kolejna, już piąta karmelitanka bosa jest pochowana na terenie naszej diecezji. Skomentował ten fakt jako zakorzenianie się Karmelu na tej ziemi, tak bardzo ocierpianej i potrzebującej ofiary i wstawiennictwa.
Dziękujemy naszym siostrom z karmelu wrocławskiego, które akurat gościłyśmy z racji powodzi, naszym braciom karmelitom, nowicjuszom, którzy dzielnie nieśli trumnę, za współudział, duchowe i materialne wsparcie i modlitwę. Niech Pan będzie we wszystkim uwielbiony!