Echo modlitwy i życia, czyli mini czytelnia karmelitańska, w której znaleźć można drobne okruchy słów, myśli, czy refleksji naszych sióstr, które udało się wyciągnąć z karmelitańskich szuflad. Niektóre teksty powstały jakby mimochodem, zrodziły się w sercu podczas modlitwy, zwyczajnej codziennej pracy, inne są echem głębszej refleksji, lektury Biblii, smakowania i wnikania w glebę codzienności. Będą tu zatem poezje, nowicjackie odkrycia pod tytułem: biały welon o…, biblijne migawki pisane słowem i obrazem, echo lektur, rozmaite tematy związane z wydarzeniami życia, czy inne jeszcze teksty… na tle zdjęć wykonanych przez nasze siostry. Tutaj też, w zakładce muzyka, zbierać będziemy to, co ukazało się na naszej stronie w dźwiękowej formie.

SŁOWO

Pielgrzymi nadziei na Drodze Krzyża

Rozmaite tematy

Dodano: 01.03.2025

Pielgrzymi nadziei na Drodze Krzyża

„Bóg w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa
na nowo zrodził nas do żywej nadziei…” (1P 1,3)

My, ludzie XXI wieku, ludzie Nowego Przymierza zawartego w Krwi Chrystusa, dotykając Krzyża Jezusa czy też przeżywając krzyżowe trudy własnej codzienności, nie przestajemy być ludźmi nadziei. My wiemy, że krzyż nie jest ostatnim słowem ziemskiej historii Jezusa, ale jest nim Zmartwychwstanie. To przez nie „Bóg zrodził nas do żywej nadziei”, nadziei mocnej, trwałej, niezmiennej, bo opartej na Zwycięstwie Jezusa, żyjącego Baranka wydanego za życie świata. Na krzyżową drogę Jezusa ruszamy zatem jako – pielgrzymi nadziei.

Stacja I
Pan Jezus na śmierć skazany

Oskarżony, opuszczony i odepchnięty przez ludzi nie przestaje żyć w obecności Ojca, otulony Jego wierną miłością.
Jezu, niech nie zatrzymują mnie ludzkie osądy, ale niech właśnie w takich momentach odświeżam w sobie pewność Bożej Obecności, jedynego prawdziwego i miłosiernego Sędziego, który stoi wiernie u mego boku.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja II
Pan Jezus bierze Krzyż na Swoje ramiona

Przyjmuje na ramiona szorstkie i ciężkie drzewo krzyża przygotowane przez człowieka pewien, że to Ojciec wyznacza kres drogi i nią kieruje.
Jezu, Twoje „brzemię staje się lekkie a jarzmo słodkie”, gdy świadomie wiążę się z Tobą w jedno jarzmo, jak Ty to zrobiłeś względem nas od chwili Wcielenia…
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja III
Pierwszy upadek pod Krzyżem

Upadek Boga-Człowieka to niewiarygodna i szokująca sytuacja. Tak ciężki ten krzyż? Tak słaby Jezus…? A może, nie bacząc na pozory, uniża się On w proch ziemi, by ten, kto na niej leży, bezsilny i sponiewierany przez życie, nie był już nigdy sam…
Jezu, gdy leżę na ziemi, umęczona i udręczona trudami życia, chcę pamiętać, że tutaj najłatwiej ujrzeć Twoje Oblicze niosące siłę i nadzieję.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja IV
Spotkanie z Matką

Obecność i spojrzenie Matki – spokojne, wspierające, otulające miłością – przypomina o Jej niewzruszonej wierności i zaufaniu, że Ojciec nigdy nie prowadzi w pustkę, ale ku życiu.
Maryjo, w godzinach cierpienia odsłaniaj, proszę, przede mną Twoją wierną obecność, bo jedynie Twoje spokojne i wspierające spojrzenie może mnie podnieść, wrócić nadzieję i dać odwagę, by iść dalej…
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja V
Szymon z Cyreny pomaga Jezusowi dźwigać Krzyż

Pomaga, bo został przymuszony. Wyrwany ze swego życia mocną ręką rzymskiego żołnierza staje obok Jezusa, którym nie był zainteresowany, idąc swoją drogą, do własnych spraw.
Jezu, czasem odchodzę, zapominam, oddalam się – nie tylko ja, ale także tyle innych twoich dzieci. „Przymuś” nas czasem, pociągnij mocniej, zawróć na słuszną drogę, byśmy się nie błąkali na obrzeżach prawdziwego życia.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja VI
Weronika ociera twarz Jezusowi

Drobny, niepozorny gest. Wydaje się niewiele znaczący, gdy całe ciało obite, krwawiące, zbolałe. A jednak ten obraz Boskiego Oblicza stworzony z krwi, plwocin, kurzu i potu to znak nadziei, że w miłości wszystko się liczy i ma znaczenie.
Jezu, chcę i ja delikatną chustą słowa, pociechy, pokrzepienia, obecności stawać przy cierpiących bliźnich, by mówić im, że „nadzieja zawieść nie może”, gdyż w Tobie jest zwycięstwo i życie.

Stacja VII
Drugi upadek Jezusa

I znowu Jezus jest powalony na ziemię ciężarem krzyża. Najgorsze jest to „znowu”, które dławi i chce wyrwać z umęczonego serca nadzieję. Takie są podszepty Złego, które jednak nie mają mocy, by wedrzeć się w ufające serce Jezusa. Więc znowu podnosi umęczone ciało i rusza dalej.
Jezu, Ty wiesz, jak bardzo przygnębia mnie powtarzalność moich błędów, upadków, słabości. Wydają się zamkniętym kołem, bez wyjścia. Rozerwać je może jedynie Twoja łaskawość i pomoc, której tak bardzo potrzebuję w cierpieniach życia…
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja VIII
Jezus spotyka płaczące niewiasty

Cierpienie budzi współczucie szlachetnych serc. Ale nie jedynie płacz i zawodzenie mają być jego wyrazem. Ileż ludzkich istnień jest jak drzewo bez korzenia, spróchniałe, puste wewnątrz, bliskie upadku. Trzeba je otoczyć słowem, modlitwą i czynem, by zdecydowały się zapuścić korzenie w miłości Ojca.
Jezu, jesteś jak piękny, zielony cedr nawet w cierpieniu, które tak bardzo udręczyło i naznaczyło Twoje ciało. Twoje serce trwa jednak ufnie przy Ojcu, nie traci nadziei, dlatego kwitnie także w czas posuchy – tego mnie ucz, mój Panie.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja IX
Pan Jezus upada po raz trzeci

Który to był raz: trzeci, piąty czy szósty? Ból zaciemnia pamięć, myśli zdrętwiałe, uwaga się gubi, tylko serce – serce wyrywa się do Ojca w ufnym: tak na wszystko, Abba, z miłości do Ciebie i do braci.
Jezu, gdy wydaje mi się, że zamiast stać prosto, częściej nieporadnie czołgam się po ziemi, a pył i kurz oblepia mnie i przenika wszystko – wiem, że wtedy nie czas na wielkie myśli, których nie ma. To czas serca, które bije w rytm, jakiego się nauczyło: ufam, wierzę, kocham, czekam, ustrzegę nadziei…
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja X
Pan Jezus obnażony z szat

Ci, co odarli Jezusa z szat, zabierali Mu już od dawna wszystko: dobre imię, szacunek, uznanie. Teraz zostały jeszcze szaty i w końcu samo życie. Nie wiedzieli jednak, że żadna strata nie dotknie jądra Jego jestestwa, gdzie nieustannie brzmi głos Ojca: to jest Mój Syn umiłowany.
Nie wiem, mój Panie, co jeszcze przyjdzie mi utracić w życiu, kiedy zabraknie czegoś z tego, co uważam za konieczne, niezbędne, istotne. Nie wypuszczę jednak nigdy z pamięci słów Ojca: wszystko Moje jest twoje a twoje Moje – w Tobie bowiem, mój Boże cała moja nadzieja i życie bez końca.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja XI
Pan Jezus przybity do Krzyża

Jeszcze mógł się wycofać, zatrzymać, boską mocą przerwać tę krzyżową drogę – teraz jest już unieruchomiony, wyniesiony w górę na znak przestrogi, na pośmiewisko. Ale jest zupełnie inaczej – wyniesiony, bo bliżej Ojca, wyniesiony jako znak zwycięstwa miłości nad nienawiścią, jako znak wierności do końca.
Panie Jezu, ucz mnie czytać Twoimi oczyma wydarzenia życia; pamiętać, że kto traci swe życie dla Ciebie, zyskuje je na wieczność.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja XII
Śmierć Jezusa

„Wykonało się”. Jezus zamyka oczy i ludzka nadzieja na ocalenie gaśnie. Bolesny i haniebny koniec. Cisza, przerażająca pustka. Odszedł Pasterz nasz, co ukochał lud…
Jezu, gdy nic nie widzę, gdy przegrana, koniec, śmierć zdają się mówić ostatnie i ostateczne słowo, trzeba mi – pielgrzymowi nadziei – trwać z ufnością w oczekiwaniu na Twoje kolejne słowo, które zabrzmi, zajaśnieje, rozedrze stare szaty, odsłaniając wielkość nowego życia.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja XIII
Martwe ciało Jezusa złożone w ramionach Maryi

Oddano Go Maryi, bezbronnego i uległego jak w Betlejem, choć teraz o ciało trzeba zadbać nie ku życiu, ale ku godnemu pogrzebowi. W przerażającej ciszy Golgoty brzmi jak dzwon ufne Tak Maryi, powtarzane od chwili Zwiastowania. Bóg wszystko może.
Maryjo, gdy rozsypane nadzieje spoczywają w moich obolałych dłoniach, weź i mnie w swoje ramiona: naucz trwać i wierzyć w to, co wydaje się niemożliwe.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja XIV
Złożenie do grobu

Grób, balsamiczne zioła, zatoczony kamień. Wygląda jak definitywny koniec historii Mistrza z Nazaretu, który, co prawda, czynił cuda, ale ostatecznie uległ śmierci… „A Twoi oprawcy postąpili jak rolnicy: zasiali Cię w głębi ziemi jak ziarno pszeniczne, abyś stamtąd zmartwychwstał i wraz z sobą wskrzesił wielu.” (św. Efrem)
Ojcze, moja bezradność przygniata mnie jak grobowy głaz, spod którego nie mogę się wydobyć. Czy taki ma być i mój koniec? Nie lękajcie się, to Ja jestem mówi Jezus kroczący po wzburzonych falach mojego życia, odwalający głaz, który mnie przygniata, uciszający wszelkie życiowe burze.
Zmartwychwstałem i już zawsze będę z tobą.

*
Uwielbiam Ojcze Twoją wierną miłość, która wyprowadziła Jezusa ze śmierci, otworzyła bramy Nieba, gdzie nas niecierpliwie czekasz. Niech zatem:

„…będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa.
On w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa
na nowo zrodził nas do żywej nadziei:
do dziedzictwa niezniszczalnego i niepokalanego, i niewiędnącego,
które jest zachowane dla was w niebie.
Wy bowiem jesteście przez wiarę strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia,
gotowego objawić się w czasie ostatecznym.
Dlatego radujcie się,
choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń.
Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota,
które przecież próbuje się w ogniu,
na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa.
Wy, choć nie widzieliście, miłujecie Go;
wy w Niego teraz, choć nie widzicie, przecież wierzycie,
a ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały wtedy,
gdy osiągniecie cel waszej wiary – zbawienie dusz”.
(1P 1,3-12)

Zimowy wieczór

Poezje

Zimowy wieczór

 

Dodano: 15 luty 2025

Nasz las, to już nie jest jedynie nasz las

W baśniową się zmienił krainę, jak z Narni

I tajemniczy wypełnia go blask

Nie naszej zwyczajnej, lecz tamtej latarni

 

I czas, to już nie jest codzienny nasz czas

Pod puchową kołdrą zapadł w nieistnienie

I wypełza z mroku w latarniany blask

Wszystko to, co było i jest ze stworzenia

 

Jak skrzypi i trzeszczy śniegowy ten puch

Snuje się na srebrnym ekranie sto cieni

Rączo na rumaku przemknął król, król-duch

Ścigając niknące, mówiące jelenie

 

Wtem w górze dostrzegam, może to złudzenie

Pośród drzew – chmur jasnozłotą grzywę

Ryk potężny wstrząsa zaspanym sklepieniem

Aż las całkiem od niego osiwiał

 

I gdy tak się skradam od drzewa do drzewa

Z oddali mijając świetlny krąg latarni

Wiem, że kiedy zgaśnie, gdy blask spłynie z nieba

Trzeba mi pożegnać baśniowy świat Narni

s. R

 

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”: W drogę z Jezusem

Rozmaite tematy

Dodano: 03.02.2025

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”

W drodze za Jezusem

Gdy zaczynasz czytać te słowa prawdopodobnie masz przed sobą nowy dzień, nowy miesiąc a już z pewnością nowy rok – ogłoszony przez Papieża Franciszka Rokiem Jubileuszowym, wspominającym 2025 lat od Wcielenia Syna Bożego.

„Nowy czas” otwiera nowe drzwi i samoistnie zamyka te, za którymi pozostaje przeszłość. By jednak dobrze zamknąć drzwi przeszłości trzeba na nią uważnie spojrzeć, zatrzymać się, przyjrzeć, wyciągnąć konieczne wnioski, a potem łagodnie zamknąć te drzwi. Następnie zwrócić twarz ku przyszłości, ku temu, co nadchodzi – z zaufaniem, nadzieją i pokojem uciszonego serca.

O sercu właśnie – naszym i Jezusowym – pisze papież Franciszek w swojej ostatniej, czwartej z kolei encyklice Dilexit nos – Umiłował nas, która ukazała się 24 października 2024 roku. Czytamy tam m.in. takie słowa:

„Serce jest również zdolne do zjednoczenia i zharmonizowania własnej osobistej historii, która wydaje się rozbita na tysiąc kawałków, ale w której wszystko może mieć sens. To jest to, co Ewangelia wyraża w spojrzeniu Maryi, która patrzyła sercem. Ona potrafiła prowadzić dialog z doświadczeniami, które przechowywała, rozważając je w swoim sercu, dając im czas: przedstawiając je i zachowując wewnątrz, aby o nich pamiętać”.

Warto, wzorem Maryi, poprowadzić dialog z naszymi doświadczeniami minionego roku, by „zjednoczyć i zharmonizować własną osobistą historię, która wydaje się rozbita na tysiące kawałków”. Te kawałki naszej historii, poszczególne jej wydarzenia, mogą sprawiać wrażenie nieważnych, niepotrzebnych, zbędnych, często nadal boleśnie doskwierających, wciąż frustrujących, rodzących pytanie: po co to było, jaki był tego sens, do czego to prowadzi, czy doprowadziło…? Łatwiej oczywiście wpisać we własną historię chwile pogodne, radosne, sytuacje udane, satysfakcjonujące, zwycięskie… Trudniej to uczynić, gdy spotkały nas cierpienia, doświadczenia bolesne, upokarzające, odbierane przez nas jako przykre, niepotrzebne, czy wręcz pozbawione sensu.

Wstępny wymiar refleksji nad własną historią, to przywołanie z pamięci wyżej wspomnianych wydarzeń, doświadczeń. To zatrzymanie się wobec nich, przyjrzenie się im i próba ich oceny z perspektywy minionego już czasu. Dla nas, wierzących, kluczowe jest to, jak patrzymy na przeszłość. Chodzi o to, by spojrzeć na nią oczyma rozświetlonymi wiarą. Chodzi o żywą wiarę w obecność Boga, przebywającego nie gdzieś daleko, Boga odległego, ale obecnego w naszej codzienności, aktywnie nią zainteresowanego. Boga, który czuwa nad nami w swej nieznużonej Opatrzności, jest obok, więcej – jest w nas, gdy cierpimy. Chodzi o to, by z faktograficznej perspektywy naszej przeszłości przejść do historii zamieszkanej przez Boga, który czyni z niej naszą osobistą historię zbawienia.

I tu znajdujemy kolejną podpowiedź we wspomnianej Adhortacji: „Wreszcie, to Najświętsze Serce jest zasadą jednoczącą rzeczywistość, ponieważ „Chrystus jest sercem świata; Jego Pascha śmierci i zmartwychwstania stanowi centrum historii, która dzięki Niemu jest historią zbawienia”.

Jednym ze sposobów, który może pomóc w odczytaniu historii minionego roku, jako historii zbawienia, jest skorzystanie z psalmu 136, który przez kilkadziesiąt wersetów opowiada historię Izraela rozpoczynając od słów: „Chwalcie Pana, bo jest dobry – bo Jego łaska na wieki”. Jak refren, po każdym wersie opisującym minione wydarzenia, powraca niezmiennie przekonanie: nasz Pan jest dobry, jest obecny, kieruje historią i trzyma nas w swojej dłoni – bo Jego łaska trwa na wieki.

A jak brzmiałaby Twoja historia, gdybyś pozostawił co drugi wers wspomnianego psalmu, a w pierwszym opowiedział o minionym roku twego życia? Może jakoś tak:

Pozwoliłeś mi wstać każdego dnia po dobrze przespanej nocy,
bo Twoja łaska trwa na wieki.
Na moim stole zawsze był posiłek, nigdy nie byłem prawdziwie głodny,
bo Twoja łaska trwa na wieki.
Dzięki sińcom, jakie zadało mi życie, nabrałem więcej rozeznania i doświadczenia,
bo Twoja łaska trwa na wieki….
A resztę dopisz i dopowiedz już sam – ja ogarniam Cię modlitwą….

s. Elżbieta

Spłynął z Nieba Anioł zadziwiony

Poezje

Tyle tajemnic

zakrytych

 

Tyle słów

w sercu chowanych

 

Odsłoń Maryjo

przede mną

 

Jezusa Mądrość

przedwieczną

 

Pokaż mi

Jego Oblicze

 

Pragnienia gesty

i słowa

 

Jego życie

codzienność

 

I niech Duch Święty

je we mnie zachowa

s. B

Dodano: 01 stycznia 2025

Unia hipostatyczna – o co tu chodzi…?

Z moich lektur

Dodano: 16 grudnia 2024

Unia hipostatyczna – o co tu chodzi…?

Za miesięcznikiem W naszej Rodzinie

Unia hipostatyczna – jakie są jej konsekwencje dla Twojego życia? Lekkie zatrzymanie powietrza, powolny namysł i pierwsze skojarzenia. Unia europejska – wiem, co to jest. Coś jeszcze pamiętam o unii brzeskiej czy lubelskiej, ale ta hipostatyczna…? O co w niej chodzi? Być może taki albo jakoś podobny był tok twojego myślenia w reakcji na pierwsze zdanie tego tekstu.

Jesteśmy jednak w zupełnie innym miejscu: u progu Adwentu, gdy towarzyszymy Maryi w zaskakującym wydarzeniu Jej życia: Zwiastowaniu. Gdy Słowo Ojca w odpowiedzi na zgodę Maryi staje się ciałem w Jej łonie, gdy dokonuje się cud Wcielenia, a to zjednoczenie bóstwa i człowieczeństwa w osobie Jezusa teologia określa właśnie mianem unii hipostatycznej. Dogmatyczne orzeczenie w tej sprawie wydał w 451 roku sobór chalcedoński uznając, że należy wyznawać, iż Jezus Chrystus, będąc jedną osobą posiada dwie natury, boską i ludzką.

Sobór doprecyzowuje, że zjednoczenie osobowe dokonało się z chwilą poczęcia natury ludzkiej Jezusa w łonie Maryi i pozostało po śmierci ciała Jezusa. W chwili śmierci na krzyżu dusza Zbawiciela odłączyła się od ciała, ale Syn Boży w dalszym ciągu był zjednoczony ze swoją naturą ludzką – zarówno z ciałem, jak i duszą.

Tyle sobory pierwszych wieków chrześcijaństwa. Ostatni sobór natomiast dopowiedział: „Albowiem On, Syn Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem. Ludzkimi rękami pracował, ludzkim myślał umysłem, ludzką działał wolą, ludzkim sercem kochał, urodzony z Maryi Dziewicy, stał się prawdziwie jednym z nas, we wszystkim do nas podobny oprócz grzechu” (Sobór Watykański II, Konst. duszp. o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, nr 22).

Dość długie to teologiczne wprowadzenie, a przecież nie zamierzam zamieniać mojej refleksji w dogmatyczny tekst. Chodzi jednak o to, że te teologiczne, dogmatyczne, precyzyjne, choć czasem dla niewprawnych teologicznie mało zrozumiałe wyrażenia, mają mocne odniesienia do naszego życia.

Skoro Jezus nie tylko przyjął ludzką naturę w ogólności, ale przez ten akt „zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem” i przeniósł to zjednoczenie przez bramę śmierci, to w każdym człowieku możemy Go spotkać, zobaczyć, dotknąć…

Adwent to czas wyciszenia, modlitwy, skupienia. To czas adoracji tajemnicy Wcielenia. To czas blisko serca Maryi, pod którym pulsuje serce Jezusa. To czas rorat, po wielokroć powtarzanej modlitwy Anioł Pański. To czas odnowionej miłości okazywanej Bogu w Jezusie, ukrytym jeszcze pod sercem Maryi.

Nie możemy jednak pozostać jedynie w tym wymiarze miłości. Na skierowane do Jezusa pytanie uczonego w Piśmie o pierwsze przykazanie odpowiedź byłaby w zasadzie prosta: pierwszym przykazaniem jest miłować Boga.

Ale Jezus nie zatrzymuje się na tej pierwszej odpowiedzi, jakby chciał zaznaczyć, że sama ta odpowiedź jest w jakiś sposób niepełna, i dodaje również, jakie jest drugie przykazanie: „Drugie jest to: «Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego». Nie ma innego przykazania większego od tych” (Mk 12, 31).

Choć celem drogi naszego życia jest to, by nauczyć nasze serce kochać, to wciąż istnieje niebezpieczeństwo, że będziemy oddzielali przestrzenie, obszary i osoby. Mogę wybrać miłość do Boga, nie troszcząc się o tych, co są wokół mnie. Słowem, niepostrzeżenie wręcz, wejść w bezpłodną dewocję i pozorną, jałową pobożność, która nie rodzi życia, a jest często zgorszeniem dla wielu: wierzących i niewierzących. Z drugiej strony, mogę też kochać ludzi, wierzyć w człowieka jedynie, jak deklarują niektórzy, a Boga trzymać z dala, jakby On nie miał z człowiekiem nic wspólnego…

Jezus chce natomiast byśmy nie wybierali, byśmy nie antagonizowali tych miłości, ale by jedna splatała się w drugą. Żadna z tych dwóch miłości nie wystarcza bowiem sama w sobie, ponieważ Bóg i człowiek są zjednoczeni głęboką więzią, tajemniczą jednością, by raz jeszcze przytoczyć soborowy tekst: ”Syn Boży zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem”.

Bóg nie chce być kochany sam. A już na pewno nie chce być kochany w karytakuralny sposób wykluczający człowieka. W sposób, gdzie szeptane modlitwy przeplatają się z nieustannym osądem, krytyką. Gdzie za słowem skierowanym do Boga, idzie słowo obgadujące człowieka, idzie intryga, kłamstwo, przewrotność, złośliwość. Te drugie słowa też dotykają Boga, który „zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem”. To „jakoś” ukazuje naszą nieudolność, by wypowiedzieć do końca tę niesamowitą tajemnicę: Bóg jest w człowieku, w każdym człowieku – w tym żyjącym obok mnie, przyjaznym czy nieprzyjaznym, życzliwym czy wrogim, sympatycznym czy trudnym… Jest obecny prawdziwie, głęboko, na zawsze. Moim słowem, czynem, czy jego brakiem skierowanym do człowieka dosięgam także Boga w Jezusie, w którym nieustannie trwa hipostatyczna unia.

s.E.

Spłynął z Nieba Anioł zadziwiony

Poezje

Dodano: 01 grudnia 2024

Spłynął z Nieba Anioł zadziwiony

Zaszumiał skrzydłami, dzwoneczkiem zadzwonił

Nisko się pokłonił

„Jestem” – rzekł wzruszony

Pan Bóg nieskończony

Posłał mnie do Ciebie

Z gorącym pytaniem, odwiecznym błaganiem

„Czy oddasz Mi siebie?”

 

 

s.R

O zasiewie, co kiedyś wzejdzie

Z moich lektur

Dodano: 15 listopad 2024

Spacer z Bogiem

W każdą środę, wśród niezliczonego tłumu turystów zmierzających do Luwru, jest też dziadek ze swoją 10 – letnią wnuczką Moną. Nie przemierzają w pośpiechu, jak czyni to wielu, niezliczonych sal z ogromną ilością arcydzieł, by w jeden dzień zwiedzić paryskie muzeum. Oni zatrzymują się na długo tylko przy jednym obrazie. Jedna środa, jedna wizyta i jeden obraz. Minuty wpatrywania się w dzieło dawnych mistrzów – co z początku dłuży się dziewczynce zauważającej jedynie popękane ze starości płótna, przytłumione, zszarzałe kolory, dziwaczne, a czasem śmieszne w jej odbiorze elementy tła, słowem, doświadczającej nudy. Potem jednak, gdy powoli dziadek opowiada swej wnuczce o autorze, jego dziele, o treści obrazu, początkowo nie zawsze właściwie rozpoznawanej, o jego ukrytym pięknie, znaczeniu, przesłaniu, oczy dziecka otwierają się i Mona przeczuwa ukrytą wielkość. Starszy pan nie mówi językiem dziecka, ale zwraca się do wnuczki jak do osoby dorosłej, by nie umniejszyć wielkości, piękna i głębi arcydzieł, przed którymi przystają.

Muzealna opowieść zatytułowana: „Oczy Mony” nasunęła mi skojarzenie z kościołem, wiarą, z samym Bogiem. Z pytaniem czy warto małe dzieci, które tak niewiele ponoć rozumieją, przyprowadzać do kościoła. Czy ich obecność w sakralnej przestrzeni faktycznie mało wnosi w ich życie, potrafi natomiast mocno przeszkadzać innym? Czy ma sens mówienie im o Bogu, który jest tak wielki i odległy, potężny i niezrozumiały nawet dla dorosłych? Czy wiarę przekazywać już małemu dziecku, czy raczej zaczekać aż dorośnie, będzie w stanie zrozumieć i ewentualnie wybrać drogę wiary…?

„Nieważne, czy od razu zrozumiemy to, co ktoś do nas mówi, tak, jakby każde nowe słowo miało być rosłym drzewem w rozległym sadzie umysłu. Wszystko rozkwitnie w odpowiednim czasie, pod warunkiem, że wyżłobimy rowki i zasiejemy w nich ziarna…”

Powyższe słowa dziadka Mony, który mówił do dziesięciolatki jakby była studentką historii sztuki, są niezwykle cenne i prawdziwe.

Warto bowiem żłobić rowki i siać drobne ziarna wiary prowadząc małe dziecko do kościoła, pokazując tabernakulum, w którym przebywa żywy Jezus, ucząc ciszy i słów modlitwy. Warto mówić o rzeczach wielkich, o potędze Boga, Jego wszechmocy i ogarniającej nas Bożej obecności. Warto poprzez świątynną wielkość, tak inną od przestrzeni naszych domostw, przez niedostępne prezbiterium z jego centrum: tabernakulum i ołtarzem, poprzez wysokie sklepienia, dostojne figury świętych, cenne złocenia, ciszę i tajemnicę przenikającą wszystko, mówić dziecku o Bogu wielkim, potężnym, wszechmocnym, ale obecnym i kochającym, czuwającym i w każdej chwili gotowym na spotkanie z człowiekiem. Te ziarna, choćby w którymś momencie życia zostały głęboko zakopane, zasypane złymi wyborami, mają w sobie moc i kiedyś zakiełkują, przemienią się w „rosłe drzewa w rozległym sadzie umysłu” i serca. Kiedyś, może gdy dotknie człowieka ból porażki i zniechęcenie, wzejdą przypominając, że jest coś – Ktoś większy niż nasze trudy, cierpienia i przegrane. Ktoś, kto jest obecny, czuwa, jest gotów stanąć przy nas w każdym miejscu i momencie naszego życia, by je wyprostować, umocnić, skierować ku światłu, nadać mu sens…

Będąc o tym przekonana powiem raz jeszcze: warto żłobić rowki, siać ziarno wiary, miłości, przykładu, wskazywać na Boga. Innymi słowy: opowiadać o pięknie roślin, które pojawią się dopiero kiedyś, których może my nie zobaczymy rozkwitających w życiu naszych bliskich, ale – naprawdę warto…

s.E.

O odwadze umierania

Z moich lektur

Dodano: 1 listopada 2024

O odwadze umierania

Tym razem to nie lektura wzbudziła moją refleksję czy wydobyła życiowe wspomnienia, ale to samo życie i trudne doświadczenie wywołały z pamięci wiersz jednej z moich zakonnych współsióstr, która zginęła tragicznie w wieku trzydziestu dziewięciu lat. Wierzę, że choć jej życie zostało przerwane tak nagle, niespodziewanie, brutalnie wręcz, zdążyła potwierdzić swoje tak Bogu, które po wielokroć wypowiadała, także w cytowanym wierszu:

jesienią miłość jest największa
chociaż to wiosnę chwalą w wierszach –
bo jakiej wielkiej miłości trzeba
by tak po prostu bez buntu umierać.[1]

Jak trudne jest to ostatnie i ostateczne umieranie, nikt z nas żyjących nie wie z własnego doświadczenia. Towarzyszenie odchodzącym pozwala przybliżyć się do tej tajemnicy, ale i tak zatrzymać się musimy przed granicą, którą przekracza się zawsze samotnie. Mistrzowie życia duchowego – ale i każdy z nas żyjący wiarą – wiedzą doskonale, że codzienne umieranie, tracenie kogoś lub czegoś, potrafi być także nad wyraz bolesne i trudne.

Czasem bowiem pozwolić trzeba, by umarło to, co się dopiero urodziło. Nie zżymać się, gdy marzenie zamienia się w przeszłość, nie mając szansy na realizację. Uwierzyć, że jeśli ginie to, co nadal zdaje mi się dobrem, to ginie i rozpada się jedynie zewnętrzna szata – dobro pozostaje: pozostaje i wciela się w cierpliwość, łagodność, uległość, zawierzenie… Wzrasta w nas człowiek wewnętrzny, ufnie wydany Bogu na wszystko, co przychodzi z którejkolwiek, choćby najbardziej niespodziewanej, strony. Wzrasta tym bardziej, im zwyczajniej, po prostu, bez buntu umiera dla siebie – bo jakiej wielkiej miłości do tego potrzeba…

[1] S. Maria Barbara Złotowska ocd, Miłość trwa nad nami, Gdynia–Pieniężno 2009, s. 44.

Biogram s. Bernadetty

Rozmaite tematy

Dodano: 01 listopad 2024

Biogram s.Bernadetty

Siostra Teresa Bernadetta od Jezusa i Maryi (Bernadetta Magnucka)

urodziła się 2 marca 1961 roku w Pile, jako pierwsze dziecko Maksymiliana i Józefy z domu Świątek. Ma młodszą o osiem lat siostrę, Hannę. Swoich rodziców wspominała zawsze jako pełnych czułości, głęboko wierzących w Boga i otwartych na innych. Do Magnuckich wieczorami chętnie przychodzili sąsiedzi i znajomi na wspólne śpiewanie. Było dużo radości, humoru i serdeczności. Wtedy Bernadetka nauczyła się od swojej mamy ze słuchu tworzyć drugi głos do piosenek. Miała mocny, piękny alt o rzadko spotykanej, bardzo przyjemnej barwie. Służyła nim później przez wszystkie lata życia zakonnego, zostawiając go nam w nagraniach na płytach „Moje niebo” i obu częściach „Chcę widzieć Boga”.

Wielkim ciosem dla rodziny była nagła śmierć taty Maksymiliana. Zginął w wypadku podczas pracy na kolei, został zmiażdżony przez cofającą się lokomotywę. Bernadetka miała wtedy czternaście lat… Mama, mimo licznych propozycji, nie wyszła powtórnie za mąż, zatroskana i całkowicie oddana wychowaniu córek.

Bernadetta wcześnie odkryła w swoim sercu pragnienie poświęcenia się Bogu. Wychowana w parafii salezjańskiej początkowo myślała, by wstąpić do salezjanek. Okres dojrzewania przyniósł pytania o założenie rodziny, pojawiły się sympatie, a nawet propozycja małżeństwa. Jednak Jezus już na tyle oczarował jej serce, że zdecydowanie odmówiła i zaczęła szukać swojego miejsca do życia z Nim i dla Niego. Studiowała socjologię na KUL-u i poznała lubelski Karmel (jeszcze zanim siostry przeniosły się do Dysa). Przeżyła tam silne doświadczenie duchowe, które upewniło ją, że jej powołaniem jest bycie karmelitanką bosą. Przez znajomości studenckie trafiła najpierw do Karmelu w Elblągu, skąd siostry ufundowały klasztor w Gdyni – Orłowie.  W rozeznawaniu powołania towarzyszył jej kierownik duchowy, o. Bronisław Mokrzycki SJ. Często wspominała jego posługę wobec niej jako nieocenioną i bardzo znaczącą.

Do klasztoru karmelitanek bosych w Gdyni – Orłowie wstąpiła 18 marca 1983 roku. Przeoryszą była wówczas m. Teresa Cecylia od Niepokalanego Serca Maryi, a mistrzynią nowicjatu – w szczytowym momencie liczył on czternaście białych sióstr – s.Immakulata od Ducha Świętego. Pierwszą profesję złożyła 7 października 1984 roku,  a wieczystą 3 października 1987 roku. Bardzo szybko, przy braku starszych sióstr, s. Bernadetta została posłana do koła, do kontaktu z gośćmi, którym służyła z pełnym oddaniem.

W latach 1989-1992 przebywała w Karmelu w Rzymie, gdzie udała się wraz z trzema siostrami, by wspomóc tamtejszą wspólnotę. Przeorysza rzymskiego karmelu nazywała siostrę „Agnellina” – owieczka, zauważając bardzo szybko jej uległość, dyspozycyjność i pogodę ducha. Tam również służyła gościom w kole, ucząc się zarazem języka włoskiego.

W roku 1997 wyraziła gotowość wejścia w skład grupy fundacyjnej rozpoczynającej życie modlitwy w nowym klasztorze w Bornem Sulinowie. Przyjechała jako zastępczyni wikarii, którą była s.Maria Elżbieta od Trójcy Świętej. Pełniła także posługę mistrzyni nowicjatu i kołowej (zajmowała się gośćmi), a w pierwszych wyborach w roku 1999 została wybrana przeoryszą. Pełniła ten urząd czterokrotnie, w sumie przez 12 lat. Lubiła o sobie mówić, za swoją patronką, św. Bernadettą, że jest „miotłą Pana Boga”. Szła tam, gdzie ją posłano, chętna do każdej pracy, jaką jej zlecono. Wolała słuchać, niż wydawać polecenia. Jako przeorysza wiele spraw poddawała pod rozeznanie kapituły. Dzięki temu mogłyśmy wzrastać we współodpowiedzialności za wspólnotę i podejmowane decyzje. Dbała o relację z każdą z nas, a także o to, byśmy były jedno. Zatroskana o dobro i jedność wspólnoty aktywnie je budowała. Potrafiła stanąć z boku, z pokorą ustąpić, przyjąć w duchu wiary wszystko, co niosło życie. Jako przeorysza dbała o nasze duchowe potrzeby, a także o wytchnienie dla ciała. Wysoko ceniła chwile wielkich rekreacji, w których przodowała w tworzeniu dobrego, pogodnego nastroju, w rozmowach i zabawach, jednoczących wspólnotę i zacieśniających więzi przyjaźni między nami. Miała duży talent aktorski, role, w które się wcielała w przedstawieniach i scenkach humorystycznych często wyciskały z oczu łzy śmiechu. Z drugiej strony była propagatorką cotygodniowych dni pustyni, które w borneńskim klasztorze zostały wprowadzone w roku 2000. Miała ducha pustelniczego, przy całej swojej towarzyskości zawsze najpełniej czuła się sobą w sam na Sam z Jedynym Umiłowanym. Była zakochana w Tym, Który JEST, często powtarzała pocieszając siostry w ich strapieniach: On Jest. Zawsze JEST. Jej życiowym mottem były słowa św. Pawła, które często nam przytaczała: Tym, którzy Go miłują, Bóg ze wszystkiego wyprowadza dobro.

Była powszechnie znana i lubiana, miała szerokie grono przyjaciół i osób, które powierzały się jej modlitwie. Z niezwykłą empatią wysłuchiwała każdego, nie żałując czasu ani zdrowia. Otoczyła opieką kilku ubogich, którzy z ufnością przychodzili do niej po pomoc materialną i wsparcie duchowe. Zasłynęła także z niezwykłej skuteczności wymadlania potomstwa dla bezdzietnych par, które wspominają ją z wielką wdzięcznością i łzami w oczach… Jej piękny uśmiech i spojrzenie pełne czułości przyciągały wszystkich i pozostawiały w sercach niezatarty ślad. Słynęła z poczucia humoru, lubiła słowne zabawy, wymyślanie nowych słów i wyrażeń. Przekręcała nasze imiona, zawsze z wyczuciem i czułością. Jej pasją było pieczenie ciast i ciasteczek. Wynajdowała coraz to nowe przepisy i wypróbowywała je na różne okazje, by sprawić siostrom trochę radości. Emanowała dobrocią i ciepłem, życzliwością, chęcią pomocy, ofiarnością i łagodnością. Była niezwykle wyrozumiała, często powtarzała, by nie tworzyć problemów tam, gdzie ich nie ma. Miała trzeźwe, spokojne i szerokie spojrzenie na rzeczywistość oraz głęboką mądrość życiową. Wiele z nas miało w niej zaufaną powierniczkę i doradczynię. Zawsze też mogłyśmy liczyć na jej wstawienniczą modlitwę. Wystarczyło szepnąć w przelocie: „Bernadetko, pomódl się za mnie…”, a można było być pewną, że ta prośba nie będzie zapomniana. Często odczuwałyśmy niemal natychmiast owoc jej wstawiennictwa, brała na siebie ciężary i cierpienia innych.

W ostatnich latach, zwłaszcza po covidzie, który bardzo ciężko przeszła jesienią 2020 roku, zauważyłyśmy, że słabnie i jakby nie nadąża za wydarzeniami. Irytowało ją to, często słyszałyśmy, jak utyskuje na tę „niezrozumiałą słabość”. Przy tym nie zwalniała tempa, chciała nadal pracować na pełnych obrotach. Dwa lata temu, po wyborach zgłosiła naszej matce chęć i gotowość posługi w kole. Ta, zatroskana o jej zdrowie prosiła, by siostra nie zaniedbywała okresowych badań. Nie wykazywały one jednak żadnych niepokojących zmian… Pracowała zatem w kole niemal do śmierci. Lato 2024 roku okazało się dla niej bardzo dużym wyzwaniem, często powtarzała, że nie ma powołania do życia w tropikach. Dokuczała jej duszność. Zauważyłyśmy u niej dziwną bladość twarzy, jednak nie przyszło nam na myśl, że może to być białaczka… Łapała też infekcje, wiele tygodni dręczył ją gwałtowny kaszel. W takim stanie wyjechała pod koniec sierpnia do Kołobrzegu na zabiegi fizjoterapeutyczne i wypoczynek. Tam pojawiły się silne bóle w okolicy kręgosłupa, które zdiagnozowano jako zapalenie korzonków. Zadzwoniła po pogotowie, jednak powiedziano jej, że do korzonków nie przyjadą… Przez tydzień nie mogła spać ani chodzić z bólu. Znajome robiły jej zakupy i gotowały obiad. Jedna z nich poprosiła też księdza, by przyniósł jej komunię św. i udzielił sakramentu namaszczenia. Siostra płakała ze szczęścia… Potem w szpitalu, na parę godzin przed śmiercią także mogła przyjąć Jezusa.

Gdy poprosiła matkę przeoryszę, by ktoś po nią przyjechał, bo chce wracać do klasztoru, nasza matka pojechała do niej z kierowcą 23 września rano. Niestety, stan siostry Bernadetty był już bardzo poważny, nie była zdolna do podróży… Zawieziono ją do przychodni po poradę i jakiś mocny, przeciwbólowy zastrzyk na drogę. Jednak lekarka na jej widok natychmiast zadzwoniła po pogotowie. W szpitalu została postawiona diagnoza: obustronne zapalenie płuc i białaczka, stan ciężki. Pomimo podanego tlenu, duszność się pogłębiała. Lekarze zaproponowali respirator, na co siostra wyraziła zgodę: „Jeśli to dla mojego dobra, to zgadzam się”. Były to jej ostatnie słowa wypowiedziane na ziemi… Zmarła po kilku godzinach pobytu w szpitalu w wyniku wstrząsu septycznego o godzinie 2.15, dnia 24 września 2024 roku.

Od dawna prosiła Jezusa, by zabrał ją prosto do Siebie, bez konieczności czyśćca. Wierzymy, że została wysłuchana… Wielokrotnie w ostatnich latach wyrażała pragnienie pójścia do Niego, mówiła, że jest gotowa. Pan wysłuchał jej prośby i zabrał ją nagle, zrywając zasłonę tym słodkim zderzeniem, o którym pisze św. Jan od Krzyża w „Żywym płomieniu miłości”.

 Była bardzo związana z małą Teresą. Żyła w praktyce aktem Ofiarowania się Miłości Miłosiernej, często go odnawiała, a w kąciku modlitewnym w jej celi obok Pisma świętego znalazłyśmy bilecik z cytatem ze św. Jana od Krzyża: Przemień mnie Panie w miłość, którą jesteś, a za niczym już tęsknić nie będę.

Oblubieniec zabrał ją w rocznicę welacji św. Teresy od Dzieciątka Jezus, a pogrzeb odbył się w rocznicę jej śmierci, 30 września. Wiadomość o śmierci s.Bernadetty wstrząsnęła wieloma osobami, którym była bliska. Pogrzeb stał się wymowną manifestacją miłości do naszej małej siostry o wielkim sercu, prawdziwą Paschą, w czasie której Pan przeprowadzał naszą siostrę ze śmierci do Życia.  Mszy świętej przewodniczył emerytowany ordynariusz diecezji koszalińsko – kołobrzeskiej, bp Edward Dajczak, a homilię wygłosił nasz prowincjał, o. Łukasz Kansy. Z mocą kilkakrotnie podkreślał rzeczywiste oddanie się Bogu śp. siostry Bernadetty, o czym świadczyło całe jej życie wydane służbie braciom: siostrom, z którymi żyła, księżom, za których wiernie się modliła i każdej napotkanej osobie powierzającej jej swoje troski i intencje. Wydała się bez reszty i otrzymała Miłość za miłość. Na marginesie: zauważyłyśmy, że zarówno ks. biskup, jak i o. prowincjał przejęzyczyli się, nazywając zmarłą siostrę świętą!

Przybyło 37 księży i ojców, oraz 20 sióstr zakonnych, których przyjęłyśmy w zakonnym chórze, bo kaplica nie pomieściłaby wiernych. I tak sporo osób stało pod oknami kaplicy (było przygotowane nagłośnienie), w zakrystii i na korytarzu…

Było to piękne wydarzenie, mimo bólu i łez, przeżyte w paschalnej radości i nadziei na  rychłe spotkanie w Niebie! Ks. biskup Dajczak ze wzruszeniem mówił, że kolejna, już piąta karmelitanka bosa jest pochowana na terenie naszej diecezji. Skomentował ten fakt jako zakorzenianie się Karmelu na tej ziemi, tak bardzo ocierpianej i potrzebującej ofiary i wstawiennictwa.

Dziękujemy naszym siostrom z karmelu wrocławskiego, które akurat gościłyśmy z racji powodzi, naszym braciom karmelitom, nowicjuszom, którzy dzielnie nieśli trumnę, za współudział, duchowe i materialne wsparcie i modlitwę. Niech Pan będzie we wszystkim uwielbiony!