Echo modlitwy i życia, czyli mini czytelnia karmelitańska, w której znaleźć można drobne okruchy słów, myśli, czy refleksji naszych sióstr, które udało się wyciągnąć z karmelitańskich szuflad. Niektóre teksty powstały jakby mimochodem, zrodziły się w sercu podczas modlitwy, zwyczajnej codziennej pracy, inne są echem głębszej refleksji, lektury Biblii, smakowania i wnikania w glebę codzienności. Będą tu zatem poezje, nowicjackie odkrycia pod tytułem: biały welon o…, biblijne migawki pisane słowem i obrazem, echo lektur, rozmaite tematy związane z wydarzeniami życia, czy inne jeszcze teksty… na tle zdjęć wykonanych przez nasze siostry. Tutaj też, w zakładce muzyka, zbierać będziemy to, co ukazało się na naszej stronie w dźwiękowej formie.

SŁOWO

Miłemu miła

Poezje

Dodano: 15 października 2025

Miłemu miła

Tyś Jego płomieniem żywym miłości

– Jego odpocznieniem.

 

Godna Jezusa wierna przyjaciółko,

Jego Ducha mieszkanie,

w Ojcu skryta cała

 

Żywa księgo Bożych zmiłowań

 

Twego ducha żar tchnij na mnie

i w Sercu Boga ucz czytać

 

s. Beata

Jak smakuje karmel?

Rozmaite tematy

Dodano: 06.10.2025

Jak smakuje karmel?

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”

 

– „Potrzebuję numer telefonu: Gdynia Orłowo, Karmel”. Moja koleżanka przed wielu laty w tak lakoniczny sposób zwróciła się do informacji telefonicznej chcąc uzyskać numer telefonu do klasztoru, gdzie od roku przebywałam. Po chwili ciszy usłyszała w słuchawce niepewny szept skierowany do osoby obok: „Karmel… co to jest? Jakaś cukiernia?” Ewa wybuchła niepohamowanym śmiechem.

Ale w sumie skojarzenie nie jest złe, bo kto nie zna ciasteczek z karmelem, lodów o smaku słony karmel, czekolady karmelowej, nadzienia karmelowego w batonikach itp. Bo karmel to po prostu stopiony i trochę podpalony cukier. Jak podpowiada najprostszy przepis: „Do zimnego naczynia wsypujemy 100 g białego cukru i podgrzewamy na niewielkim ogniu, aż kryształki zaczną się rozpuszczać i brązowieć. Cukru nie wolno mieszać, lecz trzeba uważać, aby się nie przypalił. Kiedy karmel nabierze bursztynowego odcienia, dodajemy 20 g masła…”. Cukierniczy karmel to słodkość spotęgowana pod wpływem gorąca, tak iż

(Zakonie biorącym początek na biblijnej górze Karmel, gdzie działał prorok Eliasz) brązowość habitu, jest słodycz, która przenika serce w codziennych spotkaniach z Bogiem, jest też tak zwielokrotniona słodycz, czyli taka bliskość Boga, że nasza natura odczuwa ją wręcz odwrotnie. Podobnie jak długie wpatrywanie się w słońce sprawia, że przestajemy widzieć, ogarnia nas ciemność, tak na bliskość Boga nasza natura reaguje zamieszaniem i zagubieniem, co mistycy Karmelu nazywają nocą i szczegółowo opisują w swoich dziełach.

Karmel z dużej litery, to Zakon, którego duchowe początki są związane z palestyńską górą w paśmie Synaju zamieszkiwaną przed wieki przez proroka Eliasza i jego uczniów. Tam potem, na Karmelu, osiedli chrześcijańscy mnisi nazywani po dziś dzień karmelitami. Stąd na określenie naszych klasztorów, tak męskich jak i żeńskich, używa się często skróconej nazwy: Karmel. I o tym Karmelu i jego smaku chciałam napisać słów kilka.
Inspiracją jest książka, która w tym miesiącu ukaże się na rynku wydawniczym: Smak Karmelu, dla ducha i dla ciała. Pomysł, który podjęłam, przyszedł z wydawnictwa fundacji Nasza Przyszłość. Bo jak wiadomo, wielu jest zainteresowanych tym, czym jest Karmel, jak smakuje. A „smakuje ciszą, milczeniem, pokojem. Ma powściągliwy smak prostoty, umiaru, radykalizmu, ma posmak ascezy, ubóstwa i umartwienia tego, co nadmiarowe, by dać miejsce Bogu. Bo Karmel nade wszystko smakuje Bogiem, Jego wszystko ogarniającą i przenikającą Obecnością. Smakuje Jezusem, Maryją i Józefem, jak Nazaret. A w Nazarecie, ramię w ramię z Maryją, szepcząc biblijne wersety, śpiewając urywki psalmów, zamiata się podłogi, rozwiesza pranie, sprząta i… gotuje”.

Więc o tych odcieniach klauzurowego życia karmelitanki jest wspomniana książka. Ale są one ściśle powiązane z kuchennymi tematami, jak na córki św. Teresy przystało – wielkiej Reformatorki Karmelu, mistrzyni życia duchowego i…konkretnej, realistycznej, naturalnej, stąpającej mocno po ziemi kobiety. Potrafiła ona ganić w swoich listach wielkich tego świata, zachwycając się równocześnie wodą pomarańczową i nie rozstawać się z kołowrotkiem nawet w rozmównicy oraz z ochotą krzątać w kuchni. Zalecała także swoim córkom, by ich ręce były zajęte prostą, zwyczajną pracą, by serce mogło być skoncentrowane na Bogu, czujne i otwarte na Jego Obecność, w nieustannym z Nim dialogu.

Wśród dokumentów z czasów życia Świętej mamy choćby świadectwo siostry Izabeli od św. Dominika: Pewnego razu zdarzyło się, że św. Matka Teresa doznała mistycznego „porwania”, gdy smażyła jajka, nie wypuszczając z ręki patelni, którą trzymała nad ogniem. Chciałam jej ją zabrać, ale nie mogłam, tak była zesztywniała. Musiałam odpuścić, by nie zrobić jej krzywdy, pomagając jedynie utrzymać jej patelnię. Bałam się, by nie wylała oleju, ponieważ poza olejem na patelni nie miałyśmy już go więcej w klasztorze.

Powiedzenie św. Teresy, że „Pan przechadza się między garnkami” możemy doskonale przypisać temu wydarzeniu, które dotyczyło jej samej. Tym razem Jezus przyszedł do niej z darem głębokiego, ekstatycznego zjednoczenia, gdy Teresa była zajęta czymś zgoła innym, prozaicznym, codziennym – szykowaniem smakowitej jajecznicy. Takie jest też doświadczenie wielu karmelitanek. Codzienna, mozolna modlitwa, która wydaje się czasem jałowa, pusta, bezowocna, niepostrzeżenie przemienia serca i zauważyć to można potem właśnie w prozie życia – radości z małych, codziennych zadań i spraw, gotowości, by pomóc, wyjść naprzeciw, wesprzeć innych, wzrastającej miłości do Tego, który choć ukryty, jest bardziej obecny niż wszystko inne wokół.
O codzienności karmelitanki bosej, ale i o wielkiej świętej Teresie, gruszkach św. Teresy z Lisieux, mocnym winie św. Jana od krzyża czy smakowitych omlecikach brata Wawrzyńca możecie przeczytać w samej książce eksperymentując przy tej okazji prawie setkę klasztornych przepisów spisanych ze starych zeszytów służących kolejnym pokoleniom karmelitanek. Dobrej lektury i smacznego!

s. Elżbieta

 

Boża Rodzicielka

Poezje

Dodano: 01 października 2025

Boża Rodzicielka

Boża Rodzicielka
to piękne imię
Bóg wybrał dla Ciebie
Jego łaska w nim płynie

Mały strumyk przyjął
zaproszenie do tego
by stać się oceanem
życia Bożego

Ta sama woda
w obu popłynęła
z jednego źródła
swoje życie wzięła

Przejrzystość Twoja
Boga zachwyciła
naturę ludzką
w Tobie odmieniła

Najmniejsza w sobie
czysta i cicha
jesteś bezkresem życia
co w Bogu rozkwita

Twoje ubóstwo
jest bogactwem Boga
a nasze w Tobie
bronią dla wroga

Ukrycie w Tobie
to droga ku temu
co z Boga wzięte
i z Ciebie zrodzonemu

s. Beata

Dawid i ja

Rozmaite tematy

Dodano: 15.09.2025

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”

Dawid i ja

Gdyby stworzyć wachlarz uczuć, jakie potrafią zrodzić się w ludzkim sercu, miałby on ogromną ilość zakładek. Liczną jak odcienie na palecie barw impresjonisty albo jak…suma wersów Psałterza. 150 psalmów składających się na biblijny psałterz to aż 2527 wersów. Mawiamy czasem: targają mną liczne i sprzeczne uczucia; nie potrafię wyrazić tego, co się we mnie kotłuje; zalewa mnie ogromna fala uczuć. Słowem, doświadczamy ich wiele i mają one jasne, pogodne, przyjemne odcienie, aż po te ostre, szare, groźne i mroczne. Dobrze jest uświadomić sobie czasem, że nie dotyczą one jedynie nas, bliskich, znanych i współczesnych nam osób, ale także bohaterów biblijnych psalmów, które przecież uznajemy za pismo natchnione przez samego Boga, pełne Jego światła i obecności. Zdają się tak przyziemnie ludzkie i tak mało duchowe, według potocznego pojmowania duchowości równoznacznej prawie z doskonałością i odrealnionym prawie wysublimowaniem.

Zwykle mówi się, że są to psalmy Dawidowe, choć według znawców, autorstwu Dawida można przypisać około 73 psalmów. Ich powstawanie było bowiem rozciągnięte w czasie i trwało od X do IV wieku przed Chrystusem. Obejmuje zatem czas królewski Izraela, niewolę, powrót z niewoli, odbudowę świątyni – słowem, długi okres burzliwej historii Izraela. Nie dziwi zatem, że psalmy poruszają tak wiele tematów: od wielkich wydarzeń po drobne ludzkie zmagania. Angażują one w ten śpiew całe serce człowieka, który kocha, uwielbia, dziękuje, ale także upada na duchu, tęskni, boi się, żali czy wręcz buntuje. Psalmy to przestrzeń, gdzie wyrażało się całe serce pobożnego Izraelity ze wszystkimi jego meandrami. Samego króla Dawida idącego do boju, wdzięcznego za zwycięstwo, zamieszanego po porażce, skruszonego, gdy zgrzeszył, jak i późniejszych współautorów psalmów, choćby Asafa i Synów Koracha, których pieśni miały bardziej wspólnotowy i liturgiczny charakter.

Dla Izraelitów już od IV wieku psalmy miały kanoniczny charakter natchnionego dzieła i były powszechnie używane, tak w modlitwie osobistej jak i we wspólnotowej liturgii. Zostały także jako takie przyjęte przez Kościół. Co więcej, stały się podstawą modlitwy osób duchowych, czyli brewiarza.

I tu jawią się przede mną dwa kolejne kroki, które chciałabym spróbować z Wami przejść.

Skoro także Kościół uznaje psalmy za pisma natchnione przez Boga, to znaczy, że On jest ich pierwszorzędnym autorem. Przez ludzkich autorów mówi w nich do nas, mówi dla nas, dając nam słowa modlitwy, ale mówi też i o nas. Jak zaznacza psalmista: „Wie On, z czegośmy powstali, pamięta (!) że jesteśmy prochem” (Ps 103,14). Wie, zna nas doskonale i daje nam w usta słowa, którymi możemy wyrazić wszelkie stany nie tylko naszego ducha, ale i naszej psychiki, naszych zmiennych uczuć, naszego zagubienia, zamieszania, utrudzenia, gniewu i sprzeciwu… Taka jest prawda o nas i Bóg jej nie neguje. Przyjmuje nas takimi, jakimi jesteśmy i pozwala nam być takimi, jakimi jesteśmy na dziś. „Niech więc serce wasze będzie szczere wobec Pana, Boga naszego” (1 Krl 8,61) Bóg chce naszej szczerości, nawet wtedy, gdy jej treścią byłoby jedynie nasze zagubienie, zbuntowanie, żal, ból czy strach. On sam, krok po kroku, doprowadzi nas do pełni, piękna i harmonii, jakie dla nas wymarzył. On ma cierpliwość, On czeka i działa w nas niezauważenie. „Nie zdrzemnie się ani nie zaśnie Ten, który czuwa nad Izraelem” (Ps 121,4), czyli nade mną i nad tobą.

A drugim krokiem jest moja propozycja, którą wypraktykowałam na sobie samej – własne psalmy…

Nie pretendujemy, by nasze psalmy zostały włączone do kanonu Psałterza. I choć nie jesteśmy królem Dawidem, to razem z nim możemy stanąć w szeregu i wyśpiewywać Bogu własną historię, własne radości i troski. Bo skoro Bóg czeka na naszą szczerość i ufną otwartość, to możemy, jak mówi Psalmista, wylać przed Bogiem nasze serce: „W każdym czasie Jemu ufaj, narodzie! Przed Nim wylejcie wasze serca” (Ps 62,9).

W letni czas, który przed nami, gdy wędrować będziemy górskimi ścieżkami lub brzegiem morza, możemy zapożyczyć schemat pieśni trzech młodzieńców (oni nie byli co prawda na spacerze, ale w piecu ognistym), którzy uwielbiali Boga (Dn 3):
„Błogosławcie Pana wszystkie dzieła Pańskie, chwalcie Go i wywyższajcie na wieki…” I mamy tu przywołane wszelkie moce, potęgi, żywioły: noce i dnie, światło i ciemności, morza i rzeki, deszcze i rosy, góry i pagórki itp.

A my co widzimy, co zauważamy, co podziwiamy jako dzieło Boga? Może warto spróbować wyśpiewać własny psalm opisujący chociażby piękno otaczającego nas świata.

Uwielbiaj Pana szmerze strumyka – chwal Go i wywyższaj na wieki
Uwielbiajcie Pana kwitnące łąki – chwalcie Go i wywyższajcie na wieki
Uwielbiajcie Pana kolorowe motyle – chwalcie Go i wywyższajcie na wieki

I nie trzeba być poetą, ale uważnym i wdzięcznym obserwatorem, by znaleźć powody do dziękowanie Bogu i uwielbiania Go.
Inny psalm natomiast może się stać podstawą dla naszego wylewania serca w dni chmurne, szare, trudne czy bolesne. Choćby ten (56):
„Zmiłuj się nade mną, Boże, bo czyha na mnie człowiek (bo jest mi źle, bo dotknęły mnie krzywdy i oszczerstwa, bo…)
Podnieś mnie, ilekroć mnie trwoga ogarnie (ilekroć upadam, ilekroć się boję, ilekroć jestem zagubiony…)”.

Tak, zachęcam do lektury psalmu 56, by z niego uczynić własną modlitwę na trudniejsze czasy. A zaprzyjaźnić się warto ze wszystkimi spośród 150 psalmów, w których odbija się całe miłujące Serce Boga i cały wachlarz uczuć, doświadczeń i przekonań serca człowieka.

Niech nasze wakacyjne wędrowanie, zwiedzanie, podziwianie świata stanie się też naturalną modlitwą skierowaną do Boga, który tak hojnie uposażył świat, w którym nas umieścił, uważnie wybierając najlepszy dla nas czas i miejsce.

s. Elżbieta

 

Drzewo

Poezje

Dodano: 01 września 2025

Drzewo

Zapewne nie znajdziesz owocu

Na życia mego drzewie

Daj chociaż stać się nawozem

Na tej, co rodzi, glebie

 

Niech suche drwa ogniem staną

I blask dokoła rozleją

Niech trwać pomogą do rana

I tych, co w drodze, ogrzeją

 

Wejrzyj na drzazgi spalone

I proch rozwiany po świecie

Spraw, by wróciły do Domu

Wszystkie zgubione Twe dzieci

s. R

Serce Jezusa

Rozmaite tematy

Dodano: 15.06.2025

SERCE JEZUSA – OTWARTE ŹRÓDŁO PULSUJĄCE MIŁOŚCIĄ

Ilu z nas jeszcze pamięta o tym, że miesiąc czerwiec jest poświęcony Najświętszemu Sercu Jezusa? A jeśli nawet pamiętamy, jakie ma to dla nas znaczenie? Czy wywiera wpływ na nasze życie duchowe i naszą codzienność?

Warto zadać sobie te pytania i może w któryś z czerwcowych wieczorów, otulonych zapachem czeremchy, jaśminu, wczesnej maciejki, wczytać się w litanię do Najśw. Serca Jezusa, zagłębić się w nią umysłem i sercem, przekroczyć zasłonę słów, by sięgnąć głębiej – w sens poszczególnych wezwań niosących w sobie rytm bijącego miłością Serca Jezusa.

Dziś chciałabym się zatrzymać na czterech wezwaniach tejże litanii:

Serce Jezusa, odwieczne upragnienie świata

Łatwo odnaleźć echo tego „odwiecznego” pragnienia, oczekiwania na objawienie się Mesjasza i Jego miłości w pismach Starego Testamentu. By wspomnieć chociażby proroctwo Zachariasza będące odpowiedzią na tę tęsknotę: „Na dom Dawida i na mieszkańców Jeruzalem wyleję ducha łaski przebłagania. Będą patrzeć na tego, którego przebili i boleć będą nad nim (…) W owym dniu wytryśnie źródło, dostępne dla domu Dawida i dla mieszkańców Jeruzalem, na obmycie grzechu i zmazy” (Za 12,10; 13.1).

Papież Franciszek sięgnął po szereg starotestamentalnych cytatów, pisząc że „Przebity bok Jezusa jest siedzibą Jego miłości, tej miłości, którą Bóg wyznał ludowi w tak różnorakich słowach: Ponieważ drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję (Iz 43,4). Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała. Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na obu dłoniach (Iz 49,15-16). Bo góry mogą się poruszyć i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju (Iz 54,10). Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też podtrzymywałem dla ciebie łaskawość (Jer 31,3). Pan, twój Bóg jest pośród ciebie, Mocarz, który zbawia, uniesie się weselem nad tobą, odnowi cię swoją miłością, wzniesie okrzyk radości (Sof 3,17)”.

To w przebitym Sercu Jezusa skupiają się wszystkie wyrazy miłości zawarte w słowach Pisma świętego, realizują się wszystkie obietnice. Wraz z Jego Krwią wylewa się na świat w sposób widzialny i trwały miłość Boga.

Serce Jezusa, włócznią przebite i dla nieprawości naszych starte

Serce rozdarte, przebite, zranione, serce, którego dosięgnęła nie tylko włócznia żołnierza, ale wszelkie nasze nieprawości, nie zamknęło się w bólu, nie odwróciło się od człowieka, ale stało się bramą. Jak mówi św. Augustyn: „Chrystus jest bramą. Dla ciebie została otwarta ta brama, kiedy Jego bok przebiła włócznia. Pamiętaj, co z niego wyszło i wybierz, którędy wejść”. Przez ranę Jezusowego ciała uwidacznia się rana Jego Serca, tajemnica Jego miłości, która się nie cofa, nie odwraca od człowieka, ale go przygarnia, leczy i zbawia. „Wodo z boku Chrystusowego, obmyj mnie. Męko Chrystusowa, wzmocnij mnie. W Ranach Twoich ukryj mnie, nie daj mi z Tobą rozłączyć się…” brzmią słowa znanej modlitwy Ignacego Loyoli, które wielu z nas czyni swoimi.

Serce Jezusa, hojne dla wszystkich, którzy Cię wzywają

Orygenes zapisał: „Chrystus, przybity do krzyża, sprawia, że wytryskują źródła Nowego Testamentu (…). Gdyby On nie został przebity i gdyby nie wypłynęła z Jego boku woda i krew, my wszyscy cierpielibyśmy pragnienie Słowa Bożego”. Z przebitego boku Chrystusa rodzi się Kościół, który przechowuje i strzeże dla nas skarby Bożego Słowa i Bożej Miłości. A św. Ambroży zachęca chrześcijan z czwartego wieku: „Pij Chrystusa, gdyż jest skałą, z której wytrysnęła woda; pij Chrystusa, bo jest źródłem życia; pij Chrystusa, bo jest pokojem; pij Chrystusa, gdyż strumienie wody żywej popłyną z Jego wnętrza”. Tysiąc lat później Hubert z Casale przynagla wierzących: „Wejdź do tej ziemi obiecanej, którą jest Serce Jezusa, raz tam dotarłszy, nie wychodź więcej”. Tak, nie wychodź z tego Miłosiernego Serca – hojnego dla wszystkich, którzy Je wzywają – i z perspektywy tego bezpiecznego miejsca patrz na wszystko wokół…

Bardzo świadomie przytoczyłam w powyższym rozważaniu słowa wielu świętych i Ojców Kościoła, by zwrócić uwagę, że nabożeństwo do Serca Jezusa nie bierze swego początku jedynie z pobożności XVII wieku, gdy powstała odmawiana przez nas litania, ale sięga początków chrześcijaństwa, które trafnie odczytało wydarzenie przebicia Serca Jezusa na krzyżu, jego znaczenie, symbolikę i konsekwencje jako trwały dostęp do nieustannie otwartego źródła pulsującego miłością Boga.

Na koniec przytoczę jeszcze słowa współczesnego nam świętego, Jana Pawła II, który podczas pielgrzymki do Polski w 1999 roku powiedział: „Serce Jezusa jest symbolem Jego uczucia w stosunku do całej ludzkości, zwłaszcza wobec ludzi załamujących się pod ciężarem krzyża. Jest nieustannym wołaniem do wszystkich:

„Uwierzcie, że Bóg jest Miłością! Uwierzcie na dobre i złe!”

s. Elżbieta

Płonąca pochodnia modlitwy

Rozmaite tematy

Dodano: 1.06.2025

Płonąca pochodnia modlitwy

Tytułowe określenie: płonąca pochodnia modlitwy zostało użyte w watykańskim dokumencie o modlitwie poprzedzającym Rok Jubieleuszowy 2025. Określało ono wspólnoty kontemplacyjne, które swoim życiem trzymają wciąż jaśniejącą tę pochodnię, która rozświetla drogę, rozjaśnia życiowe zapętlenia, rozgrzewa zziębnięte serca i umysły.

Zainspirowana tymi słowami przygotowałam tomik ze zbiorem myśli na każdy dzień świętej Elżbiety od Trójcy Świętej, karmelitanki bosej, w którym możemy odkryć jej duchowy świat skoncentrowany na Bogu żyjącym w duszy, a także jej życie i drogę modlitwy.

Elżbieta Catez żyła zaledwie 26 lat, z czego pięć we francuskim Karmelu w Dijon. Urodziła się 18 lipca 1880 roku w Garnizonie wojskowym w Avor, gdzie stacjonował jej ojciec, Józef Catez. Wyrazista, żywiołowa i dynamiczna osobowość Elżbiety objawiała się od samego początku jej życia, co ją różniło od spokojnej i łagodnej młodszej siostry Małgorzaty. Żywa, popędliwa, złoszcząca się szybko, Elżbieta była jak nieujarzmiony wulkan wyrzucający na wszystkie strony swoją energię, zapał, wrażliwość. Szybko jednak zaczęła nad sobą pracować – ucząc nawet swoją lalkę modlitw i właściwego klęczenia.

Bóg i muzyka, to dwa kierunki, w jakich skanalizowała się energia i wrażliwość Elżbiety. Jeszcze przed wstąpieniem do Karmelu napisała w liście: „Abym uczyniła z mego życia ustawiczną modlitwę”. Bóg, którego obecność odkryła w głębi serca, przez co nazywa je „niebem na ziemi” zogniskował jej uwagę i całą energię. Gotowa była zatem zrezygnować z dobrze zapowiadającej się kariery pianistki z propozycją przejścia z konserwatorium w rodzinnym Dijon do tego w Paryżu. Tuż przed wstąpieniem do Karmelu (po długo odwlekanej zgodzie matki) została laureatką pierwszej nagrody pianistycznej konserwatorium w Dijon. Pozostawiła jednak muzykę zbudowaną z dźwięków, by zanurzyć się w tę utkaną z ciszy, pełną Bożej Obecności…

Do wyczekiwanego i upragnionego Karmelu w Dijon wstąpiła w sierpniu 1901 roku, a w listopadzie 1906 umarła w zakonnej infirmerii. Dotknięta ciężką chorobą (prawdopodobnie choroba Addisona), która niesie ze sobą oprócz bólu, wielkiej słabości, niemożności przyjmowania posiłków, także wahania nastroju i depresję – Elżbieta tymczasem z niesamowitą pogodą ducha szybowała w łono Trzech – jej Miłości.
Wiele z jej myśli zawartych w tym tomiku może nas przerastać, wydawać się odległymi od naszej skromnej duchowości. Niech jednak nie przeraża nas ich niebosiężność, bo Elżbieta wskazuje nam tym samym kierunek naszego duchowego rozwoju. Ona przeżywała „niebo na ziemi”, wpierw za mocną zasłoną wiary, a z czasem, z coraz głębszym przeczuciem i doświadczeniem wielkości, potęgi, piękna i miłości obecnego w niej Boga.

Elżbieta z całą żarliwością jej kochającego serca weszła w proste życie Karmelu koncentrując się na Bogu, wzrastając w głębokiej wierze, w pełnym zdaniu się na Boga. Charakteryzowała ją też wielka wrażliwość serca, uważność, uległość względem Bożego działania – była jak struna liry czy harfy pod delikatnym dotknięciem Artysty dusz.

Nieustannie powracającym wątkiem w zapiskach Elżbiety jest odkrycie „bycia zamieszkaną” przez Boga w głębi własnego serca, a w konsekwencji stawanie się Uwielbieniem Trójjedynego Boga, czy jak to ona określa: Laudem gloriae – Uwielbienie Sławy [Chwały] Boga. To ostatnie określenie zaczerpnięte jest z listów św. Pawła, którymi nieustannie się karmiła i które kształtowały jej duchowość.
Jak napisała w jednym z listów:

„W niebie moim posłannictwem będzie pociąganie dusz, pomagając im wyjść z siebie,
aby przylgnąć do Boga poprzez bardzo prosty i pełen miłości odruch,
oraz na strzeżeniu ich w tym wielkim milczeniu wewnętrznym, które pozwala Bogu
odcisnąć się w nich i przekształcić je w Niego samego”.

U Elżbiety nie znajdziemy systematycznej nauki o modlitwie, ale jej pisma są pełne drobnych podpowiedzi, rzucanych jakby mimochodem, naturalnych, lekkich jak swobodne uderzenia klawiszy pianina czy pociągnięcia strun harfy, jak wolna i niezależna wokaliza, która reaguje na natchnienia serca – a wszystko w rytmie miłości i łaski.

s. Elżbieta

 

Maryja – Matko

Poezje

Dodano: 15.05.2025

Matko

Matko Jezusa
i Jego Kościoła
Twa miłość do nas
ma bezkres Słowa

Ono było na początku
w Nim Twe słodkie Imię
wybrzmiewa harmonią
co z Serca Boga płynie

Byłaś ukryta
w Jego pragnieniu
by przynieść pokój
wszelkiemu stworzeniu

Bóg Ciebie wybrał
byś przyjęła Słowo
w Nim nas dla nieba
zrodziła na nowo

Ty nas wprowadzasz
do Serca Ojca
tam miejsce nasze
i miłość gorąca

s. Beata

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”: Maryja Matka

Rozmaite tematy

Dodano: 03.05.2025

 

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”

Maryja – Matka

Za dużo o Maryi – za słodko, za kolorowo, za ckliwie, słowem, przesadnie i niepotrzebnie – mówią niektórzy. Czy są w tych wypowiedziach ziarna prawdy, czy raczej przyczyną takich opinii jest niewłaściwa perspektywa postrzegania maryjności…?

Warto stanąć na chwilę pod krzyżem Jezusa, by usłyszeć jedne z ostatnich Jego słów, skierowanych do tych, którzy przy Nim wytrwali. „Niewiasto, oto syn Twój (…) oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie”. (J 19, 26-27).

To sam Jezus, w ostatnich chwilach swojego życia przekazał Maryi troskę o ucznia, a w nim o każdego z nas. Uczniowi natomiast powiedział, że nie zostanie sam, nie będzie sierotą, bo ma Matkę. Uczeń zrozumiał i od razu „wziął Ją do siebie”. Maryja jest przede wszystkim naszą Matką, co znaczy, że ogarnia nas swoją troską, opieką, wspiera, pomaga, kieruje ku Bogu. Jeden ze świętych mawiał, że gdy my mówimy Maryja, ona natychmiast mówi Jezus. Nie zatrzymuje nas na sobie, tylko drogą „najkrótszą, najbezpieczniejszą, najpewniejszą” prowadzi nas do Syna.

Mnisi z Góry Athos zapisali w swoich kronikach ciekawe wydarzenie. Ponoć pewna kobieta chcąc ustrzec ikonę Maryi przed napaścią wrogów wpuściła ją do morza. Znaleźli ją u brzegu, nieopodal swojego monasteru mnisi z Athosu i z nabożeństwem przenieśli do kościoła. Ale w nocy ikona zniknęła z kościoła i rankiem znaleziono ją przy klasztornej furcie. Z powrotem odniesiono ją do kościoła, a następnej nocy „Matka Boża ukazała się przełożonemu wspólnoty zakonnej i powiedziała, że przybyła tu, aby chronić, a nie szukać schronienia”. Poleciła więc, aby wybudować kaplicę przy wejściu do klasztoru, gdzie mogłaby być obecna w swoim obrazie. Stąd nazwa tej ikony – Strzegąca Bramy, Odźwierna.

Maryja nie oczekiwała hołdów, głównego miejsca w kościele, bogatego wystroju wokół obrazu – jak prawdziwa Matka, chciała się troszczyć o tych, co wyruszają w drogę z klasztoru i do niego przychodzą, jako pierwsza przyjmować do swojego serca ich troski, cierpienia, trudy. Strzec, pomagać i ochraniać.

Taka jest Maryja i tego przez wieki doświadczyła niezliczona liczba osób. Ingerencji cudownych, niespodziewanych, potężnych, przekraczających ludzkie możliwości i oczekiwania. To ci ludzie, którzy doświadczyli miłości i troski Maryi, chcieli wyrazić Jej swoją wdzięczność. Stąd wota, korony, ozdoby; stąd pieśni, poezje, wyznania… A wyznania miłości, jak dobrze wiemy, brzmią najlepiej w intymności kochających się osób, w „sam na sam”, w miejscu zacisznym, w najwłaściwszym czasie. I pewnie wielu z nas korzysta z takich bardzo intymnych i osobistych wyrażeń, by wyznać wdzięczność i miłość Jezusowi czy Maryi. Te natomiast, które zostały spisane, wyciągnięte na zewnątrz (patrz: bogactwo maryjnych sanktuariów, niezliczona ilość wotów, pękate śpiewniki maryjne) tak naprawdę powinny być dostępne jedynie dla tych, którzy spotkali i doświadczyli troski i miłości Matki – oni to zrozumieją i z wdzięcznością skorzystają ze zgrabnych wyrażeń innych osób, ucieszą się pięknem, jakim otoczona jest Maryja. Zrozumieją też bez słów słuszność kolejnych określeń i tytułów nadanych Maryi: Pani, Królowa, Mistrzyni, Brama niebios, Róża duchowna, Gwiazda zaranna… Inni natomiast, mogą to uznać za nadmiar, przesadę, folklor… Zatem – o perspektywę chodzi, tę, z której patrzymy na Maryję: czy z głębi własnego doświadczenia głębokiego kontaktu z Maryją, czy z bardzo daleka, jakby z zewnątrz.

Tych, którzy trzymając za rękę Matkę idą do Jezusa, zachwyci każdy wyraz miłości do Maryi. Całym sercem, pełnym głosem i z ogromnym przekonaniem wspartym doświadczeniem wyśpiewają każdą pieśń maryjną, choćby tę:

Matka, która wszystko rozumie,

Sercem ogarnia każdego z nas.

Matka zobaczyć dobro w nas umie,

Ona jest z nami w każdy czas…

s. Elżbieta

 

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”: W drogę z Jezusem

Rozmaite tematy

Dodano: 15.04.2025

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”

Chwalebny Krzyż Zmartwychwstałego Pana

Z karmelitańskiego zacisza znowu o Krzyżu…? Przecież o Krzyżu, dokładniej, o Krzyżowej Drodze, był cały marcowy artykuł…

Tak, pisałam poprzednio o bolesnym wymiarze krzyża – Jezusowego w Jerozolimie i naszego w codzienności życia. Tak też, w wymiarze bólu i cierpienia, postrzegano krzyż od wieków średnich. To XII wiek w Kościele zachodnim zapoczątkował mocny nurt zwany dolorystycznym, czyli, skupiający się właśnie na cierpieniu i śmierci Syna Bożego. Stało się to inspiracją dla licznych artystycznych przedstawień Jezusa umęczonego na krzyżu, a także zrodziło i ożywiło nabożeństwa pokutne takie jak: Droga Krzyżowa, pieśni pasyjne, Gorzkie Żale.

A jaki był początek czci oddawanej krzyżowi w chrześcijańskim świecie? Osobnym tematem byłaby obecność symbolu krzyża w kulturze i religijności przedchrześcijańskiej, gdzie oznaczał równowagę świata, kult słońca, ziemi, ognia czy powietrza. Ale ze względu na karę śmierci przez ukrzyżowanie, praktykowaną często w Imperium Rzymskim, był także znakiem hańby.

Tym jednak nie będziemy się tutaj zajmować.

Pierwsi chrześcijanie szanowali krzyż, lecz bardzo dyskretnie go używali – z jednej strony ze względu właśnie na jego hańbę i zgorszenie (śmierć na krzyżu została zakazana dopiero w 337 roku), a także ze względu na wciąż panujące prześladowania wierzących. Zamieniano go na inne, rozpoznawalne i czytelne dla chrześcijan znaki. Ryba (gr. ICHTYS) powstałe z pierwszych liter słów: Jezus Chrystus, Syn Boga, Zbawiciel. Kotwica – symbol ten wyrażał nadzieję na zbawienie, będące owocem mocnego trwania w wierze; zakotwiczenie łodzi życia w porcie wieczności, ufność wśród burz prześladowań. Częstym znakiem był także Trójząb, wskazujący na Trójcę Świętą, używany w symbolice cmentarnej na znak zbawienia przyniesionego duszy przez Śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa. Przywołać można także inne, powszechnie używane symbole, które przetrwały do dzisiejszych czasów: Pax Christi, Christos (XP), Dobry Pasterz, Alfa i Omega, Łódź i inne.

Byli jednak tacy, jak dla przykładu koptyjscy chrześcijanie, którzy naznaczali swoje ciało trwałym krzyżem wytatuowanym na prawym nadgarstku. Nie zaprzestali tego zwyczaju, nawet wtedy, gdy ten widoczny znak wystawiał ich na niebezpieczeństwa, ze śmiercią włącznie. Taki wytatuowany krzyż stawał się wyraźną deklaracją – jaka jest moja wiara, do kogo należę, kto jest moim Panem, a także miał zapobiegać pokusie ukrywania własnej wiary i chronić przed groźbą apostazji. Łatwo jest bowiem zdjąć krzyżyk z szyi, trudno natomiast usunąć tatuaż. Z pewnością ten niezmywalny i nieusuwalny łatwo znak przywołuje na myśl piętnowanie niewolników, które określało ich przynależność do konkretnego pana. To jakby echo słów, które Oblubieniec z Pieśni nad pieśniami kieruje do swojej Oblubienicy: „Połóż mnie jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu, bo jak śmierć potężna jest miłość….” (Pnp 8,6). Po pierwszych trzech wiekach prześladowań, gdy mocą edyktu mediolańskiego (313 r.) chrześcijanie otrzymali wolność wyznania, a sam Konstantym idąc do walki zobaczył na niebie znak krzyża i napis: „W tym znaku zwyciężysz”, znak krzyża stał się bardziej powszechny. Sam cesarz polecił umieścić symbole chrześcijańskie, szczególnie krzyż, na sztandarach swych wojsk. Wtedy też można było zacząć szukać drzewa krzyża. Sam krzyż jak i miejsce Chrystusowej męki na Golgocie nie były zapomniane przez pierwszych chrześcijan, lecz były niedostępne. W 132 r. po Chr. Cesarz Hadrian ukarał Żydów za powstanie Bar Kochby i postanowił zamienić Jerozolimę w miasto całkowicie pogańskie, budując przy tym na miejscu męki Jezusa pogańską świątynię ku czci Wenus. Oznaczało to automatycznie zakaz wstępu do tego miejsca dla żydów i chrześcijan, co uniemożliwiło kult krzyża. Dopiero po blisko dwustu latach, dzięki patronatowi cesarzowej św. Heleny, matki Konstantyna Wielkiego, odzyskanie relikwii krzyża stało się możliwe. Helena siłą swego autorytetu wpłynęła na usunięcie pogańskich budowli i umożliwienie prac wykopaliskowych. W 326 r. (bądź 320) odnaleziono 3 krzyże, w tym ten najważniejszy, na którym umarł Jezus Chrystus. Wtedy wybudowano tam Bazylikę „Ad Crucem” (Męki Pańskiej).
Ale już wtedy chrześcijanie wiedzieli dobrze, że krzyż to nie tylko narzędzie męki Jezusa, znak cierpienia i śmierci, ale to również symbol nadziei, zbawienia i triumfu życia nad śmiercią. To znak Jego nieskończonej i bezwarunkowej miłości. To zwycięstwo życia nad śmiercią. Wąska, ale wciąż otwarta brama do nieba. Wtedy też, w sztuce sakralnej Jezus pojawiał się raczej jako młodzieniec ze zwycięskim krzyżem w dłoni – znany do dzisiaj z wielkanocnych przedstawień. Baranek na Krzyżu. Zwycięski i chwalebny Pan, w kapłańskich szatach rozciągnięty na krzyżu – nie tyle cierpiący, co przygarniający wszystkich w swe ramiona, wznoszący wszystkich ku Ojcu. Nadto pojawiły się krzyże wysadzane szlachetnymi kamieniami. Używanie drogocennych kamieni, takich jak rubiny, szafiry czy diamenty, miało podkreślać świętość i niezwykłe znaczenie krzyża, a także symbolizować światło Bożej chwały. Stąd również wziął się zwyczaj zasłaniania Krzyża w okresie Wielkiego Postu, by zatrzymać się przy Męce Pana, zanim uradujemy się Jego Zmartwychwstaniem i pełnym zwycięstwem.
Rodzajów krzyża w przestrzeni chrześcijańskiej, jak mówią znawcy, mamy około… 400. Warto wymienić choć kilka, które dobrze możemy kojarzyć. Do najczęściej używanych przedstawień krzyża należą: krzyż łaciński – dwie belki złożone ze sobą w 2/3 wysokości belki pionowej; krzyż grecki – równoramienny, krzyż św. Andrzeja – w kształcie litery „X”; na takim bowiem apostoł poniósł śmierć; krzyż arcybiskupi – łaciński z dwiema poprzecznymi belkami; krzyż papieski – z trzema poprzecznymi belkami; krzyż jerozolimski – duży równoramienny z czterema mniejszymi, symbolizujący 5 ran Chrystusa; krzyż maltański – równoramienny z rozwidlonymi zakończeniami ramion, symbolizujący 8 błogosławieństw; krzyż w kształcie litery „T” (tau); krzyż prawosławny – z dodatkową małą ukośną belką, służącą skazańcowi za podporę nóg.

Dziś nie wypalamy sobie znaku krzyża na ciele. Niektórzy go tatuują. Większość wierzących nosi go jednak na sobie, wiesza nad drzwiami mieszkania, czy w innych miejscach. Jest to swoiste wyznanie wiary, jasna deklaracja tego, kto jest moim Panem, do kogo należę. Krzyż na szyi, to tak naprawdę krzyż na piersi, na sercu, w centrum człowieka, ogarniający go całego. Taki też powinien być znak krzyża czyniony dłonią: sięgający nieba i serca, ogarniający całą przestrzeń życia, zapraszający Boga w każdy jego zakamarek. Tak, krzyż jest znakiem: „…zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla nas zaś – mocą Bożą i mądrością Bożą” (1Kor 1, 23-24). By jednak otworzyć się na jego moc trzeba nam nosić go z wiarą i szacunkiem: na sercu, na dłoni – świadomy znak, a nie tyle jak banalna ozdóbka dyndająca np. u obu uszu czy tym podobne. Trzeba nam czynić ten znak z wiarą, szacunkiem, zwyczajnie, ale odważnie – nie redukować go do gestu w rodzaju „zawiązywania wstążeczki” na piersi lub dziwnego ruchu dłoni podobnego do odganiania motyla. Niech Krzyż ogarnia całe nasze życie – jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Trzeba nam do niego przylgnąć – by ten chwalebny Krzyż zmartwychwstałego Pana wyprowadzał nas z kruchości i przemijalności naszej egzystencji ku pełni życia bez miary, bez końca, wiecznego życia z Bogiem.

s. Elżbieta