Echo modlitwy i życia, czyli mini czytelnia karmelitańska, w której znaleźć można drobne okruchy słów, myśli, czy refleksji naszych sióstr, które udało się wyciągnąć z karmelitańskich szuflad. Niektóre teksty powstały jakby mimochodem, zrodziły się w sercu podczas modlitwy, zwyczajnej codziennej pracy, inne są echem głębszej refleksji, lektury Biblii, smakowania i wnikania w glebę codzienności. Będą tu zatem poezje, nowicjackie odkrycia pod tytułem: biały welon o…, biblijne migawki pisane słowem i obrazem, echo lektur, rozmaite tematy związane z wydarzeniami życia, czy inne jeszcze teksty… na tle zdjęć wykonanych przez nasze siostry. Tutaj też, w zakładce muzyka, zbierać będziemy to, co ukazało się na naszej stronie w dźwiękowej formie.

SŁOWO

O zasiewie, co kiedyś wzejdzie

Z moich lektur

Dodano: 15 listopad 2024

Spacer z Bogiem

W każdą środę, wśród niezliczonego tłumu turystów zmierzających do Luwru, jest też dziadek ze swoją 10 – letnią wnuczką Moną. Nie przemierzają w pośpiechu, jak czyni to wielu, niezliczonych sal z ogromną ilością arcydzieł, by w jeden dzień zwiedzić paryskie muzeum. Oni zatrzymują się na długo tylko przy jednym obrazie. Jedna środa, jedna wizyta i jeden obraz. Minuty wpatrywania się w dzieło dawnych mistrzów – co z początku dłuży się dziewczynce zauważającej jedynie popękane ze starości płótna, przytłumione, zszarzałe kolory, dziwaczne, a czasem śmieszne w jej odbiorze elementy tła, słowem, doświadczającej nudy. Potem jednak, gdy powoli dziadek opowiada swej wnuczce o autorze, jego dziele, o treści obrazu, początkowo nie zawsze właściwie rozpoznawanej, o jego ukrytym pięknie, znaczeniu, przesłaniu, oczy dziecka otwierają się i Mona przeczuwa ukrytą wielkość. Starszy pan nie mówi językiem dziecka, ale zwraca się do wnuczki jak do osoby dorosłej, by nie umniejszyć wielkości, piękna i głębi arcydzieł, przed którymi przystają.

Muzealna opowieść zatytułowana: „Oczy Mony” nasunęła mi skojarzenie z kościołem, wiarą, z samym Bogiem. Z pytaniem czy warto małe dzieci, które tak niewiele ponoć rozumieją, przyprowadzać do kościoła. Czy ich obecność w sakralnej przestrzeni faktycznie mało wnosi w ich życie, potrafi natomiast mocno przeszkadzać innym? Czy ma sens mówienie im o Bogu, który jest tak wielki i odległy, potężny i niezrozumiały nawet dla dorosłych? Czy wiarę przekazywać już małemu dziecku, czy raczej zaczekać aż dorośnie, będzie w stanie zrozumieć i ewentualnie wybrać drogę wiary…?

„Nieważne, czy od razu zrozumiemy to, co ktoś do nas mówi, tak, jakby każde nowe słowo miało być rosłym drzewem w rozległym sadzie umysłu. Wszystko rozkwitnie w odpowiednim czasie, pod warunkiem, że wyżłobimy rowki i zasiejemy w nich ziarna…”

Powyższe słowa dziadka Mony, który mówił do dziesięciolatki jakby była studentką historii sztuki, są niezwykle cenne i prawdziwe.

Warto bowiem żłobić rowki i siać drobne ziarna wiary prowadząc małe dziecko do kościoła, pokazując tabernakulum, w którym przebywa żywy Jezus, ucząc ciszy i słów modlitwy. Warto mówić o rzeczach wielkich, o potędze Boga, Jego wszechmocy i ogarniającej nas Bożej obecności. Warto poprzez świątynną wielkość, tak inną od przestrzeni naszych domostw, przez niedostępne prezbiterium z jego centrum: tabernakulum i ołtarzem, poprzez wysokie sklepienia, dostojne figury świętych, cenne złocenia, ciszę i tajemnicę przenikającą wszystko, mówić dziecku o Bogu wielkim, potężnym, wszechmocnym, ale obecnym i kochającym, czuwającym i w każdej chwili gotowym na spotkanie z człowiekiem. Te ziarna, choćby w którymś momencie życia zostały głęboko zakopane, zasypane złymi wyborami, mają w sobie moc i kiedyś zakiełkują, przemienią się w „rosłe drzewa w rozległym sadzie umysłu” i serca. Kiedyś, może gdy dotknie człowieka ból porażki i zniechęcenie, wzejdą przypominając, że jest coś – Ktoś większy niż nasze trudy, cierpienia i przegrane. Ktoś, kto jest obecny, czuwa, jest gotów stanąć przy nas w każdym miejscu i momencie naszego życia, by je wyprostować, umocnić, skierować ku światłu, nadać mu sens…

Będąc o tym przekonana powiem raz jeszcze: warto żłobić rowki, siać ziarno wiary, miłości, przykładu, wskazywać na Boga. Innymi słowy: opowiadać o pięknie roślin, które pojawią się dopiero kiedyś, których może my nie zobaczymy rozkwitających w życiu naszych bliskich, ale – naprawdę warto…

s.E.

O odwadze umierania

Z moich lektur

Dodano: 1 listopada 2024

O odwadze umierania

Tym razem to nie lektura wzbudziła moją refleksję czy wydobyła życiowe wspomnienia, ale to samo życie i trudne doświadczenie wywołały z pamięci wiersz jednej z moich zakonnych współsióstr, która zginęła tragicznie w wieku trzydziestu dziewięciu lat. Wierzę, że choć jej życie zostało przerwane tak nagle, niespodziewanie, brutalnie wręcz, zdążyła potwierdzić swoje tak Bogu, które po wielokroć wypowiadała, także w cytowanym wierszu:

jesienią miłość jest największa
chociaż to wiosnę chwalą w wierszach –
bo jakiej wielkiej miłości trzeba
by tak po prostu bez buntu umierać.[1]

Jak trudne jest to ostatnie i ostateczne umieranie, nikt z nas żyjących nie wie z własnego doświadczenia. Towarzyszenie odchodzącym pozwala przybliżyć się do tej tajemnicy, ale i tak zatrzymać się musimy przed granicą, którą przekracza się zawsze samotnie. Mistrzowie życia duchowego – ale i każdy z nas żyjący wiarą – wiedzą doskonale, że codzienne umieranie, tracenie kogoś lub czegoś, potrafi być także nad wyraz bolesne i trudne.

Czasem bowiem pozwolić trzeba, by umarło to, co się dopiero urodziło. Nie zżymać się, gdy marzenie zamienia się w przeszłość, nie mając szansy na realizację. Uwierzyć, że jeśli ginie to, co nadal zdaje mi się dobrem, to ginie i rozpada się jedynie zewnętrzna szata – dobro pozostaje: pozostaje i wciela się w cierpliwość, łagodność, uległość, zawierzenie… Wzrasta w nas człowiek wewnętrzny, ufnie wydany Bogu na wszystko, co przychodzi z którejkolwiek, choćby najbardziej niespodziewanej, strony. Wzrasta tym bardziej, im zwyczajniej, po prostu, bez buntu umiera dla siebie – bo jakiej wielkiej miłości do tego potrzeba…

[1] S. Maria Barbara Złotowska ocd, Miłość trwa nad nami, Gdynia–Pieniężno 2009, s. 44.

Biogram s. Bernadetty

Rozmaite tematy

Dodano: 01 listopad 2024

Biogram s.Bernadetty

Siostra Teresa Bernadetta od Jezusa i Maryi (Bernadetta Magnucka)

urodziła się 2 marca 1961 roku w Pile, jako pierwsze dziecko Maksymiliana i Józefy z domu Świątek. Ma młodszą o osiem lat siostrę, Hannę. Swoich rodziców wspominała zawsze jako pełnych czułości, głęboko wierzących w Boga i otwartych na innych. Do Magnuckich wieczorami chętnie przychodzili sąsiedzi i znajomi na wspólne śpiewanie. Było dużo radości, humoru i serdeczności. Wtedy Bernadetka nauczyła się od swojej mamy ze słuchu tworzyć drugi głos do piosenek. Miała mocny, piękny alt o rzadko spotykanej, bardzo przyjemnej barwie. Służyła nim później przez wszystkie lata życia zakonnego, zostawiając go nam w nagraniach na płytach „Moje niebo” i obu częściach „Chcę widzieć Boga”.

Wielkim ciosem dla rodziny była nagła śmierć taty Maksymiliana. Zginął w wypadku podczas pracy na kolei, został zmiażdżony przez cofającą się lokomotywę. Bernadetka miała wtedy czternaście lat… Mama, mimo licznych propozycji, nie wyszła powtórnie za mąż, zatroskana i całkowicie oddana wychowaniu córek.

Bernadetta wcześnie odkryła w swoim sercu pragnienie poświęcenia się Bogu. Wychowana w parafii salezjańskiej początkowo myślała, by wstąpić do salezjanek. Okres dojrzewania przyniósł pytania o założenie rodziny, pojawiły się sympatie, a nawet propozycja małżeństwa. Jednak Jezus już na tyle oczarował jej serce, że zdecydowanie odmówiła i zaczęła szukać swojego miejsca do życia z Nim i dla Niego. Studiowała socjologię na KUL-u i poznała lubelski Karmel (jeszcze zanim siostry przeniosły się do Dysa). Przeżyła tam silne doświadczenie duchowe, które upewniło ją, że jej powołaniem jest bycie karmelitanką bosą. Przez znajomości studenckie trafiła najpierw do Karmelu w Elblągu, skąd siostry ufundowały klasztor w Gdyni – Orłowie.  W rozeznawaniu powołania towarzyszył jej kierownik duchowy, o. Bronisław Mokrzycki SJ. Często wspominała jego posługę wobec niej jako nieocenioną i bardzo znaczącą.

Do klasztoru karmelitanek bosych w Gdyni – Orłowie wstąpiła 18 marca 1983 roku. Przeoryszą była wówczas m. Teresa Cecylia od Niepokalanego Serca Maryi, a mistrzynią nowicjatu – w szczytowym momencie liczył on czternaście białych sióstr – s.Immakulata od Ducha Świętego. Pierwszą profesję złożyła 7 października 1984 roku,  a wieczystą 3 października 1987 roku. Bardzo szybko, przy braku starszych sióstr, s. Bernadetta została posłana do koła, do kontaktu z gośćmi, którym służyła z pełnym oddaniem.

W latach 1989-1992 przebywała w Karmelu w Rzymie, gdzie udała się wraz z trzema siostrami, by wspomóc tamtejszą wspólnotę. Przeorysza rzymskiego karmelu nazywała siostrę „Agnellina” – owieczka, zauważając bardzo szybko jej uległość, dyspozycyjność i pogodę ducha. Tam również służyła gościom w kole, ucząc się zarazem języka włoskiego.

W roku 1997 wyraziła gotowość wejścia w skład grupy fundacyjnej rozpoczynającej życie modlitwy w nowym klasztorze w Bornem Sulinowie. Przyjechała jako zastępczyni wikarii, którą była s.Maria Elżbieta od Trójcy Świętej. Pełniła także posługę mistrzyni nowicjatu i kołowej (zajmowała się gośćmi), a w pierwszych wyborach w roku 1999 została wybrana przeoryszą. Pełniła ten urząd czterokrotnie, w sumie przez 12 lat. Lubiła o sobie mówić, za swoją patronką, św. Bernadettą, że jest „miotłą Pana Boga”. Szła tam, gdzie ją posłano, chętna do każdej pracy, jaką jej zlecono. Wolała słuchać, niż wydawać polecenia. Jako przeorysza wiele spraw poddawała pod rozeznanie kapituły. Dzięki temu mogłyśmy wzrastać we współodpowiedzialności za wspólnotę i podejmowane decyzje. Dbała o relację z każdą z nas, a także o to, byśmy były jedno. Zatroskana o dobro i jedność wspólnoty aktywnie je budowała. Potrafiła stanąć z boku, z pokorą ustąpić, przyjąć w duchu wiary wszystko, co niosło życie. Jako przeorysza dbała o nasze duchowe potrzeby, a także o wytchnienie dla ciała. Wysoko ceniła chwile wielkich rekreacji, w których przodowała w tworzeniu dobrego, pogodnego nastroju, w rozmowach i zabawach, jednoczących wspólnotę i zacieśniających więzi przyjaźni między nami. Miała duży talent aktorski, role, w które się wcielała w przedstawieniach i scenkach humorystycznych często wyciskały z oczu łzy śmiechu. Z drugiej strony była propagatorką cotygodniowych dni pustyni, które w borneńskim klasztorze zostały wprowadzone w roku 2000. Miała ducha pustelniczego, przy całej swojej towarzyskości zawsze najpełniej czuła się sobą w sam na Sam z Jedynym Umiłowanym. Była zakochana w Tym, Który JEST, często powtarzała pocieszając siostry w ich strapieniach: On Jest. Zawsze JEST. Jej życiowym mottem były słowa św. Pawła, które często nam przytaczała: Tym, którzy Go miłują, Bóg ze wszystkiego wyprowadza dobro.

Była powszechnie znana i lubiana, miała szerokie grono przyjaciół i osób, które powierzały się jej modlitwie. Z niezwykłą empatią wysłuchiwała każdego, nie żałując czasu ani zdrowia. Otoczyła opieką kilku ubogich, którzy z ufnością przychodzili do niej po pomoc materialną i wsparcie duchowe. Zasłynęła także z niezwykłej skuteczności wymadlania potomstwa dla bezdzietnych par, które wspominają ją z wielką wdzięcznością i łzami w oczach… Jej piękny uśmiech i spojrzenie pełne czułości przyciągały wszystkich i pozostawiały w sercach niezatarty ślad. Słynęła z poczucia humoru, lubiła słowne zabawy, wymyślanie nowych słów i wyrażeń. Przekręcała nasze imiona, zawsze z wyczuciem i czułością. Jej pasją było pieczenie ciast i ciasteczek. Wynajdowała coraz to nowe przepisy i wypróbowywała je na różne okazje, by sprawić siostrom trochę radości. Emanowała dobrocią i ciepłem, życzliwością, chęcią pomocy, ofiarnością i łagodnością. Była niezwykle wyrozumiała, często powtarzała, by nie tworzyć problemów tam, gdzie ich nie ma. Miała trzeźwe, spokojne i szerokie spojrzenie na rzeczywistość oraz głęboką mądrość życiową. Wiele z nas miało w niej zaufaną powierniczkę i doradczynię. Zawsze też mogłyśmy liczyć na jej wstawienniczą modlitwę. Wystarczyło szepnąć w przelocie: „Bernadetko, pomódl się za mnie…”, a można było być pewną, że ta prośba nie będzie zapomniana. Często odczuwałyśmy niemal natychmiast owoc jej wstawiennictwa, brała na siebie ciężary i cierpienia innych.

W ostatnich latach, zwłaszcza po covidzie, który bardzo ciężko przeszła jesienią 2020 roku, zauważyłyśmy, że słabnie i jakby nie nadąża za wydarzeniami. Irytowało ją to, często słyszałyśmy, jak utyskuje na tę „niezrozumiałą słabość”. Przy tym nie zwalniała tempa, chciała nadal pracować na pełnych obrotach. Dwa lata temu, po wyborach zgłosiła naszej matce chęć i gotowość posługi w kole. Ta, zatroskana o jej zdrowie prosiła, by siostra nie zaniedbywała okresowych badań. Nie wykazywały one jednak żadnych niepokojących zmian… Pracowała zatem w kole niemal do śmierci. Lato 2024 roku okazało się dla niej bardzo dużym wyzwaniem, często powtarzała, że nie ma powołania do życia w tropikach. Dokuczała jej duszność. Zauważyłyśmy u niej dziwną bladość twarzy, jednak nie przyszło nam na myśl, że może to być białaczka… Łapała też infekcje, wiele tygodni dręczył ją gwałtowny kaszel. W takim stanie wyjechała pod koniec sierpnia do Kołobrzegu na zabiegi fizjoterapeutyczne i wypoczynek. Tam pojawiły się silne bóle w okolicy kręgosłupa, które zdiagnozowano jako zapalenie korzonków. Zadzwoniła po pogotowie, jednak powiedziano jej, że do korzonków nie przyjadą… Przez tydzień nie mogła spać ani chodzić z bólu. Znajome robiły jej zakupy i gotowały obiad. Jedna z nich poprosiła też księdza, by przyniósł jej komunię św. i udzielił sakramentu namaszczenia. Siostra płakała ze szczęścia… Potem w szpitalu, na parę godzin przed śmiercią także mogła przyjąć Jezusa.

Gdy poprosiła matkę przeoryszę, by ktoś po nią przyjechał, bo chce wracać do klasztoru, nasza matka pojechała do niej z kierowcą 23 września rano. Niestety, stan siostry Bernadetty był już bardzo poważny, nie była zdolna do podróży… Zawieziono ją do przychodni po poradę i jakiś mocny, przeciwbólowy zastrzyk na drogę. Jednak lekarka na jej widok natychmiast zadzwoniła po pogotowie. W szpitalu została postawiona diagnoza: obustronne zapalenie płuc i białaczka, stan ciężki. Pomimo podanego tlenu, duszność się pogłębiała. Lekarze zaproponowali respirator, na co siostra wyraziła zgodę: „Jeśli to dla mojego dobra, to zgadzam się”. Były to jej ostatnie słowa wypowiedziane na ziemi… Zmarła po kilku godzinach pobytu w szpitalu w wyniku wstrząsu septycznego o godzinie 2.15, dnia 24 września 2024 roku.

Od dawna prosiła Jezusa, by zabrał ją prosto do Siebie, bez konieczności czyśćca. Wierzymy, że została wysłuchana… Wielokrotnie w ostatnich latach wyrażała pragnienie pójścia do Niego, mówiła, że jest gotowa. Pan wysłuchał jej prośby i zabrał ją nagle, zrywając zasłonę tym słodkim zderzeniem, o którym pisze św. Jan od Krzyża w „Żywym płomieniu miłości”.

 Była bardzo związana z małą Teresą. Żyła w praktyce aktem Ofiarowania się Miłości Miłosiernej, często go odnawiała, a w kąciku modlitewnym w jej celi obok Pisma świętego znalazłyśmy bilecik z cytatem ze św. Jana od Krzyża: Przemień mnie Panie w miłość, którą jesteś, a za niczym już tęsknić nie będę.

Oblubieniec zabrał ją w rocznicę welacji św. Teresy od Dzieciątka Jezus, a pogrzeb odbył się w rocznicę jej śmierci, 30 września. Wiadomość o śmierci s.Bernadetty wstrząsnęła wieloma osobami, którym była bliska. Pogrzeb stał się wymowną manifestacją miłości do naszej małej siostry o wielkim sercu, prawdziwą Paschą, w czasie której Pan przeprowadzał naszą siostrę ze śmierci do Życia.  Mszy świętej przewodniczył emerytowany ordynariusz diecezji koszalińsko – kołobrzeskiej, bp Edward Dajczak, a homilię wygłosił nasz prowincjał, o. Łukasz Kansy. Z mocą kilkakrotnie podkreślał rzeczywiste oddanie się Bogu śp. siostry Bernadetty, o czym świadczyło całe jej życie wydane służbie braciom: siostrom, z którymi żyła, księżom, za których wiernie się modliła i każdej napotkanej osobie powierzającej jej swoje troski i intencje. Wydała się bez reszty i otrzymała Miłość za miłość. Na marginesie: zauważyłyśmy, że zarówno ks. biskup, jak i o. prowincjał przejęzyczyli się, nazywając zmarłą siostrę świętą!

Przybyło 37 księży i ojców, oraz 20 sióstr zakonnych, których przyjęłyśmy w zakonnym chórze, bo kaplica nie pomieściłaby wiernych. I tak sporo osób stało pod oknami kaplicy (było przygotowane nagłośnienie), w zakrystii i na korytarzu…

Było to piękne wydarzenie, mimo bólu i łez, przeżyte w paschalnej radości i nadziei na  rychłe spotkanie w Niebie! Ks. biskup Dajczak ze wzruszeniem mówił, że kolejna, już piąta karmelitanka bosa jest pochowana na terenie naszej diecezji. Skomentował ten fakt jako zakorzenianie się Karmelu na tej ziemi, tak bardzo ocierpianej i potrzebującej ofiary i wstawiennictwa.

Dziękujemy naszym siostrom z karmelu wrocławskiego, które akurat gościłyśmy z racji powodzi, naszym braciom karmelitom, nowicjuszom, którzy dzielnie nieśli trumnę, za współudział, duchowe i materialne wsparcie i modlitwę. Niech Pan będzie we wszystkim uwielbiony!

Jesień

Poezje

Dodano: 15 października 2024

Jesień

Dziś się ma dusza snuje nad ziemią,
Jak mgła poranna
Nabrzmiała łzami, ciężkim zwątpieniem
Jakby umarła

Dusza ma dzisiaj, jak zwierz zraniony
Do mchu przywarła
I padła bólem, smutkiem zmroczona
Co nań natarły

Jeden Twój uśmiech Niebieska Mamo
Wszystko odmienia
Ty atmosferą Słońcem nagrzaną
Otulasz ziemię

Twoje spojrzenie ciepłe słodyczą
Na szczyt wynosi
Nie ma już bólu, smutku, goryczy
Jest łaski rosa

Twoje ramiona, co Dziecię tulą
I mnie przygarną
Mamo Jezusa, moja Matulo
Maryjo Panno

s.R.

POGRZEB S. Bernadetty 30.09.2024 r.

Rozmaite tematy

Dodano: 10 październik 2024

Pogrzeb s. T. Bernadetty od Jezusa i Maryi OCD

30 września 2024 r.

W poniedziałkowy poranek 30. września, prawie tydzień po śmierci naszej s. Bernadetty (24. września), o godz. 8.00 przywieziono ciało Siostry do klasztoru. Głowa Zmarłej została przyozdobiona różanym wiankiem, jak niegdyś podczas ślubów, które były zaślubinami w wierze, a teraz, wierzymy mocno, poza bramą śmierci dokonały się ostateczne zaślubiny z Umiłowanym „twarzą w twarz”, w widzeniu i chwale.

Do godziny 11.30 trwały osobiste spotkania i pożegnania ze Zmarłą przy otwartej trumnie. Współsiostry, rodzina, bliscy, przyjaciele i wiele, wiele osób, które mimo poniedziałkowego dnia pracy, zjawiły się na to ostatnie pożegnanie.

Przyjaciel s. Bernadetty, przybyły z Dolnego Śląska ks. Marian Kopko, przewodniczył modlitwom przy trumnie. Następnie bracia karmelici zamknęli trumnę i przenieśli ją na środek zakonnego chóru. Siostra została otoczona przez liczne grono przybyłych sióstr zakonnych (około 20), karmelitańskie współsiostry, oraz około 40 księży przybyłych nie tylko z naszej diecezji, ale także z innych stron Polski. Kaplica natomiast nie była w stanie pomieścić wszystkich zebranych, których część uczestniczyła w uroczystości poza kaplicą, w zadaszonym namiocie, na ławkach z pobliskiej szkoły, przy dobrym nagłośnieniu, wśród szumu klasztornego lasu…

O godzinie 12 rozpoczęliśmy wspólny różaniec – część chwalebną – prowadzony przez siostry z różnych zgromadzeń.

Eucharystii o 12.30 przewodniczył biskup senior naszej diecezji, bp Edward Dajczak, w najbliższej koncelebrze z Ojcem Prowincjałem Łukaszem Kansym OCD, ks. Marianem Kopko i ks. Mariuszem Kucińskim – przyjaciółmi siostry Bernadetty, oraz z licznie zgromadzonymi w karmelitańskim chórze ojcami i księżmi.

Homilia wygłoszona przez o. Prowincjała przybliżyła postać s. Bernadetty – nie tyle w wymiarze jej zewnętrznych działań, które dla karmelitanki są bardzo ograniczone – ale w wymiarze wewnętrznym. Gotowość oddania się na całego, bez reszty, Umiłowanemu nade wszystko Bogu, przebijała z biograficznych wspomnień młodości i pozostała żywa do ostatnich dni życia Siostry.

Po Eucharystii i modlitwach końcowych – pożegnaniu Zmarłej i zawierzenia jej Bogu – uformowała się procesja: nasz przyjaciel Andrzej z krzyżem, współsiostry (z białymi różami w rękach, które razem z różanymi płatkami, zamiast ziemi posypały się na trumnę), pozostałe siostry zakonne, ks. Biskup, ojcowie i księża, trumna z ciałem Siostry, rodzina, bliscy i wielu, bardzo wielu tych, dla których siostra Bernadetta była ważną, cenioną, bliską i zaufaną osobą.

Choć wiele serc było pogrążonych w bólu straty, cierpienia, niedowierzania wobec tak niespodziewanej śmierci, w cieniu mroku i żałoby, nieustannie przebijały się jednak, w myślach, atmosferze, w pieśniach, treści niosące nadzieję – Ja nie umieram, ale wchodzę w życie – jak niegdyś wołała św. Teresa od Dzieciątka Jezus.

My straciliśmy siostrę, ciocię, przyjaciółkę, bliską i zaufaną osobę, ale wierzymy mocno i wiemy, że cieszy się niebo, które otwarło swe podwoje dla kolejnej oblubienicy Jezusa, już piątej z borneńskiej wspólnoty.

Jezus tak niespodziewanie zabrał Siostrę do siebie, nie oswajając nas z tym rozstaniem (przecież wyjechała z domu na rehabilitację, po której miała wrócić wzmocniona i odnowiona…), ale wierzymy, zgodnie z pawłowym przekonaniem, które było tak bliskie siostrze Bernadetcie, że Bóg mocen jest ze wszystkiego wyprowadzić dobro, jeśli Jemu się oddamy i zawierzymy:

„Wiemy, że Bóg z tymi, którzy Go miłują,

współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8,28)

– bo Bóg jest dobry – ZAWSZE

O Bożej Obecności

Z moich lektur

Dodano: 29 września 2024

O BOŻEJ OBECNOŚCI

Nasza karmelitańska Reguła wzywa nas do nieustannego trwania na modlitwie i życia w świadomości Bożej obecności. Bez tego trudno mówić o życiu kontemplacyjnym. Sam Bóg powiedział o sobie Mojżeszowi: JESTEM, który JESTEM, a św. Eliasz wyznawał: Żyje Bóg, przed którego obliczem stoję. Bóg jest zatem nieustanną, miłującą OBECNOŚCIĄ; w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17,28). Wiara i miłość pozwalają nam odkrywać tę Obecność w nas i wokół nas i odpowiadać naszą świadomą obecnością w Niej. To jest istota modlitwy nieustannej, do której Bóg zaprasza nie tylko nas, mniszki, lecz każdego wierzącego: nieustannie się módlcie…

Jednak co to tak naprawdę oznacza i czy w ogóle jest to możliwe? Przecież w praktyce nie wydaje się realne, by pośród wielu wyzwań codzienności trwać bez przerwy myślą przy Bogu. Nasze prace, odpowiedzialności, troska o innych i służba wspólnocie angażują także nasz umysł i zdaje się, że modlitwa wielokrotnie musi pójść na kompromis z tymi wymaganiami. Czy wobec tego życie modlitwą, chodzenie w Bożej obecności, to tylko pobożne i duchowe, ale niezbyt realne marzenie?

Gdyby tak było, nasze powołanie i życie karmelitańskie nie miałoby słusznego uzasadnienia. Bóg jednak zaprasza nas do relacji przyjaźni z Nim, wręcz do głębokiej zażyłości, aby przelewać na nas i przez nas swoją miłość. Dlatego św. Teresa od Jezusa poucza nas, że w modlitwie nie chodzi o to, aby dużo rozmyślać, lecz aby dużo miłować. Święta nie oczekuje od nas wielkich o Nim rozmyślań ani natężonej pracy rozumu, ani zdobywania się na piękne, wysokie myśli i uczucia, tylko tego, byśmy spoglądały na Niego z miłosną uwagą. Nasz brat w Karmelu, Wawrzyniec od Zmartwychwstania (XVII w.), dał nam bardzo mocne świadectwo życia w wewnętrznym spojrzeniu na Boga w sobie. Z wielką prostotą dzielił się swoim doświadczeniem i przekonywał: Praktyką najbardziej świętą, najbardziej powszechną i najbardziej konieczną w życiu duchowym jest trwanie w obecności Boga. Trwać w jego obecności oznacza znajdować upodobanie w Jego boskim towarzystwie i przyzwyczajać się do przebywania z Nim, mówiąc do Niego pokornie i czule, rozmawiając z Nim w każdym czasie, w każdej chwili, bez określonych zasad czy ograniczeń czasowych, szczególnie zaś w czasie pokus, cierpień, oschłości, niesmaku, a nawet niewierności i grzechów. Nie trzeba koniecznie zawsze być w kościele, żeby przebywać z Bogiem; możemy zamienić nasze serce w oratorium, do którego od czasu do czasu odejdziemy, żeby tam z Nim rozmawiać – łagodnie, pokornie i z miłością. Wszyscy są zdolni do tych poufnych rozmów z Bogiem. Potwierdza to również wielu naszych świętych karmelitańskich, szczególnie św. Teresa od Dzieciątka Jezus i św. Elżbieta od Trójcy Świętej.

Ta prostota bycia z Bogiem zawsze mnie bardzo pociągała w Karmelu: szukanie i odkrywanie Go we wszystkim, trwanie w Jego obecności i pod Jego miłującym spojrzeniem! Tylko tyle czy aż tyle? I jedno, i drugie jest prawdziwe. Z jednej strony: Bóg daje nam Siebie i zaprasza do wspólnoty miłości z Nim, a z drugiej – nasze pragnienia nie idą w parze z ludzką kondycją, która nas ogranicza.

Jak więc możemy sobie pomóc, aby świadomie trwać w obecności Boga, sercem przy Jego Sercu?

Nie ma tutaj uniwersalnej metody, ponieważ każdy ma swoje wrażliwości, upodobania i swoją drogę modlitwy. Poza tym, kreatywność zależy też od naszej miłości i ona będzie podpowiadać nam sposoby jej wyrażania. Warto szukać prostych form takiego trwania przy Bogu, aby łatwiej było je łączyć z zewnętrznymi zajęciami i wewnętrznym zaangażowaniem. Naszego ducha najbardziej karmi Słowo Boże, zatem dobrze jest wracać w pamięci i nosić w sercu teksty z liturgii dnia albo przywoływać inne, które odpowiadają temu, co aktualnie robimy lub przeżywamy. Kiedy indziej będą to krótkie, coraz częściej powtarzane westchnienia duszy i słowa naszej prośby, troski, ofiarowania, pragnienia, tęsknoty, skruchy, radości lub wdzięczności, które są echem naszego tu i teraz. Ważne jest, abyśmy cierpliwie i z mocną determinacją ćwiczyli się w tej praktyce. Ona stopniowo stanie się przyzwyczajeniem i oddechem duszy. Wiem, że to wymaga od nas sporo czasu i trudu, a nierzadko także walki ze zniechęceniem. Lecz w tych zmaganiach nie pozostajemy sami: Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra (Rz 8,28), a Duch przychodzi z pomocą naszej słabości; gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, On sam przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8,26).

Dlatego możemy wciąż po prostu przyłączać się do Jego modlitwy w nas, czyniąc ją także naszą. Żadne zajęcia, zewnętrzne czy wewnętrzne, nie przeszkadzają nam, by możliwie często „wchodzić” do wnętrza naszej duszy, choćby na chwilę spotkania z Trójcą Świętą. Jeśli będziemy wierni w przywoływaniu swojej uwagi i spojrzenia na Boga, to z czasem doświadczymy, że On sam coraz częściej przywołuje nasze spojrzenie ku Sobie.

Podzielę się jeszcze moim dawnym, nowicjackim odkryciem, które dało mi niemałą pociechę i radość na drogach modlitwy, a którego potwierdzenie znalazłam u św. Teresy od Dzieciątka Jezus i u św. Augustyna. Chodzi o najgłębsze, szczere pragnienia, których siła i stałość, pomimo ludzkiej biedy i słabości, są łaską, niezasłużonym darem od Boga, dzięki któremu nasza ukryta modlitwa wciąż pulsuje w nas, nawet jeśli jej nie odczuwamy. Lepiej i trafniej oddają to słowa samego św. Augustyna: Twoje pragnienie jest twoją modlitwą. Gdy ono nie ustaje, to i modlitwa nie ustaje. Istnieje inna, wewnętrzna, nieustanna modlitwa, a jest nią pragnienie. Choćbyś się oddawał innemu zajęciu, nie przestajesz się modlić, jeśli tylko zachowujesz pragnienie tego szabatu, którym jest odpoczynek nieba. Jeśli chcesz nieustannej modlitwy, nie ustawaj w pragnieniu. Ta prawda przynosi mojej duszy wolność i ukojenie, i radość, i wdzięczność.

 

Przenikasz i znasz mnie, Panie, z daleka spostrzegasz moje myśli.

Zanim słowo się znajdzie na moim języku, Ty, Panie, już znasz je w całości.

                                                                                                       Ps 139,1-2.4

T. Bernadetta od Jezusa i Maryi

 

Teraz już żyje przeniknięta i zanurzona w Bożą Obecność.

O pięknych oczach Maryi, które widzą dalej i głębiej

Z moich lektur

Dodano: 15 września 2024

O pięknych oczach Maryi, które widzą dalej i głębiej

Ksiądz Krzysztof Wons przez następujące po sobie stronice swojej Lectio divina o Maryi, całej Pięknej ukazuje źródło Jej wewnętrznego piękna: wsłuchiwanie się i posłuszeństwo słowu Boga. To wierne słuchanie, dzień po dniu i rok po roku, doprowadza Ją do szczytu Golgoty, gdzie przyjdzie Jej trzymać na kolanach martwe ciało Jezusa. W sercu, w którym zawsze zachowywała i rozważała słowa Boże, powraca wspomnienie Bożych obietnic: będzie On wielki, będzie nazwany Synem Najwyższego, Pan Bóg da Mu tron Jego praojca Dawida… (Łk, 1,32). Teraz jednak widzi Jezusa zmaltretowanego, bezsilnego, bezwładnego i ostatecznie zabitego, a Jego jedynym tronem są Jej drżące kolana. A jednak, ponad zewnętrznymi faktami, Jej wyostrzony wzrok wiary jest w stanie odkryć, że słabość i bezradność Wcielonego Boga (ta z Betlejem i ta z Golgoty), to Jego droga do człowieka i do Ojca.

Maryja na Golgocie obejmuje ramionami martwe ciało Jezusa i nie przestaje wierzyć, że On jest Synem Najwyższego Boga, jak powiedział anioł Gabriel (Łk 1,32). Pieści na drżących kolanach zmarłego Jezusa, jakby pieściła niemowlę. Rozumie i godzi się, że Bóg właśnie tak się objawia i tak zbawia świat: na drodze słabości i kruchości.[1]

 

Ile jeszcze drogi trzeba przejść, by nauczyć się patrzeć na słabość i kruchość ‒ tak własną, jak i cudzą ‒ jak Maryja. Oswoić się z nią, przestać się gorszyć czy zżymać, co więcej: nie tylko zgodzić się na nią, ale i ją pokochać. Przeniknąć zasłonę wiary, zobaczyć prawdę Jezusa: bezbronnego, ufnego i oddanego tak w Betlejem, jak i na Kalwarii, i ruszyć w tę samą drogę. Na własnych, słabych przecież, siłach trudno tu polegać, ale: Kiedy Maryja zaczyna nas czegoś uczyć, nigdy nie kończy jedynie na słowach.[2]

[1] Krzysztof Wons SDS, Cała Piękna Maryja, Wydawnictwo Salwator, Kraków 2017, s. 160.

[2] dz. cyt., s. 50.

Nie lękaj się

Poezje

Dodano: 1 września 2024

Nie lękaj się

„Nie lękaj się!”

– wciąż mi powtarzasz.

Ja będę z tobą,

gdy pójdziesz przez ogień

i nie spali cię płomień

a wody wielkie

nie zatopią ciebie

i bać się nie musisz,

bo Cię nie opuszczę

i nie zostawię w potrzebie.

s.B.

św. Hildegarda

Z moich lektur

Dodano: 22 sierpnia 2024

WADA

CNOTA

skąpstwo

poprzestawanie na małym

chciwość

szczodrość

nienasycenie

powściągliwość

skąpstwo

skromność

egoizm

bezinteresowność

O ty, diaboliczna pomyłko życia! Jak wilk zwinnie rzucasz się na swą zdobycz i zachłannie pochłaniasz obcą własność. Zachowujesz się bezdusznie i opryskliwie, ponieważ nie dbasz o szczęście swych bliźnich. Dlatego nigdy nie będziesz szczęśliwa i schowasz się w dziurze w ziemi jak robak, bowiem odrzucasz niewidzialne bogactwo nieba.

Jednak ja wznoszę się nad gwiazdami i raduję się z Bożej dobroci. Miłuję słodki dźwięk werbli, ponieważ ufam Bogu. Gdy z Nim przebywam, całuje mnie Słońce. Kiedy z miłością obejmuję Boga, zyskuję przychylność Księżyca. Jestem zadowolona z tego, co rośnie na ziemi. Czemu mam pragnąć dla siebie więcej, niż potrzebuję? Wszystkim innym ludziom okazuję pomoc, dlatego moje szaty są uszyte z białego jedwabiu i ozdobione cennymi, szlachetnymi kamieniami. Jeśli ktoś rzeczywiście mnie potrzebuje, jestem na zawołanie, okazując swą uprzejmość i uczynność. Mieszkam w królewskim pałacu i mam wszystko, czego potrzebuję do życia. Jestem córką króla i biorę udział w jego uczcie. Jednak ty, chciwości, gnasz wokół całej kuli ziemskiej i zapychasz sobie brzuch, nie mogąc się nasycić. Uważaj, co czynisz.

SPACER Z BOGIEM

Z moich lektur

Dodano: 15 sierpnia 2024

Spacer z Bogiem

Za miesięcznikiem W naszej Rodzinie

 

W porze popołudniowej lub według innego tłumaczenia Biblii – w łagodnym powiewie wiatru, Pan Bóg zwykł wybierać się z Adamem na spacer. Któregoś jednak razu, gdy Bóg przechadzał się po ogrodzie, nie spotkał tam Adama, więc zawołał: Gdzie jesteś, Adamie?

Tym razem Adam nie wyszedł Mu naprzeciw, zrezygnował z tego codziennego spaceru i się ukrył, gdyż… sprzeciwił się Bogu. Wszedł na swoje samowolne i grzeszne ścieżki. Adam ukrył się przed Bogiem, oddalił od Niego i z czasem się odzwyczaił, zapomniał, jak wspaniałe były przechadzki z Bogiem, ramię w ramię: rozmowy, dzielenia się, zachwyt przyrodą, wspólne odkrywanie wciąż nowych cudów natury…

Nota bene, odkrywamy je nadal i zawężające się specjalizacje w badaniach naukowych rozpoznają ciągle nowe i nieskończone  bogactwa flory i fauny w świecie. Nie, to, co piszę, to nie jest bajka na letnie, wakacyjne wieczory, ale to trzeci rozdział księgi Rodzaju, historia piękna i dramatyczna zarazem…

Naturalność kontaktu z Bogiem, jaka była udziałem Adama przed grzechem, poszła z czasem w zapomnienie. Człowiek coraz bardziej oddala się od Boga, a On, na różne sposoby, nieustannie woła do człowieka: Gdzie jesteś? Czekam na ciebie, tęsknię za tobą…

Tę naturalność bardzo mozolnie odzyskujemy, tak w wymiarze całej ludzkości, przez wieki, jak i w osobistym wymiarze życia każdego człowieka. Ten wysiłek i tę drogę możemy nazwać…modlitwą. Modlitwa ma oczywiście różne formy i wymiary, ale może w ten wakacyjny czas warto zatrzymać się na modlitwie będącej… spacerem z Panem Bogiem. Powrót do trzeciego rozdziału księgi Rodzaju, gdy Adam zwykł spacerować z Bogiem „w łagodnym powiewie wiatru”, może być dla nas wakacyjnym wyzwaniem. Rozpoznawać Boga w pięknie przyrody, sile jej żywiołów, w jej potędze, ale także jej delikatności, subtelności, ulotności, kruchej urodzie, która się nie narzuca, ale jest tak hojnie rozsiana na drogach naszych wędrówek…. Mówić Mu o Jego pięknych i potężnych dziełach, dzielić się z Nim wrażeniami, zapraszać Go do wspólnego wędrowania, ramię w ramię, serce przy sercu… Odzyskiwać naturalność w relacji z Bogiem, jakiej On pragnął dla Adama i nieustannie pragnie dla każdego z nas…

W dokumencie o modlitwie rzymskiej Dykasterii do spraw Ewangelizacji na aktualny rok, Rok Modlitwy: „Panie naucz nas się modlić”, do którego wracam przez ostatnie miesiące, czytamy: „Modlitwa nie jest jedynie pobożną praktyką, lecz raczej porównywalna jest do „oddychania duszy”, jest wyrazem głębokiej i naturalnej potrzeby każdego człowieka. Modlitwa, zdaniem Papieża Franciszka, to prawdziwy dialog z Bogiem „twarzą w twarz”, to chwila słuchania i odpowiedzi, podczas której wierny otwiera się na wolę i przewodnictwo Pana. (…) Tak, jak uczniowie prosili Jezusa, aby nauczył ich się modlić, także i my, aby wejść w bardziej intymną i osobistą relację z Bogiem, nie powinniśmy bać się prosić o pomoc przede wszystkim Mistrza, a następnie tych, którzy jako przewodnicy duchowi dłużej chodzą w obecności Pana i nauczyli się już rozpoznawać Jego kroki i drogę”.

Idąc za sugestią dokumentu, by nie obawiać się prosić o pomoc i radę tych, którzy przed nami nawiązali głęboką i naturalną więź z Panem, przytoczę słowa karmelitańskiej przewodniczki wiary na drogach modlitwy: świętej Elżbiety od Trójcy Świętej. Ta francuska karmelitanka żyjąca na przełomie XIX i XX wieku, spędziła 6 lat w Karmelu umierając w wieku 26 lat. Odkryła swoje „niebo na ziemi’, którym była obecność żyjącego w niej Boga.

„Gdy twoje ciało odpoczywa, myśl, że odpoczynkiem twojej duszy jest On i że jak dziecko lubi przebywać w ramionach matki, ty także znajdujesz odprężenie w ramionach tego Boga, który zewsząd cię otacza. My nie możemy z Niego wyjść, ale – niestety! – często zapominamy o Jego świętej obecności i zostawiamy Go samiutkiego, aby się zajmować sprawami, które nie są Jego. Zażyłość z Bogiem jest bardzo prosta. Ona raczej przynosi odpoczynek, aniżeli męczy – jak dziecko odpoczywa pod wejrzeniem matki…”.

Jaki to paradoks, jesteśmy w Bogu, nie możemy z Niego wyjść, a…zapominamy o Nim, a potem mozolnie musimy odnajdywać drogę powrotu to własnego wnętrza, gdzie On przebywa.

Życzę na ten wakacyjny czas wspaniałych wędrówek w dal i w głąb siebie, zawsze w pewności tego, że Bóg jest obecny w nas, obok nas, wędruje ramię w ramię, ciesząc się naszą radością, otwartymi oczyma odkrywającymi Jego dary rozsiane wokół.

Gdzie jesteś, Adamie? – Idę ku Tobie, mój Panie…

s.E.