Echo modlitwy i życia, czyli mini czytelnia karmelitańska, w której znaleźć można drobne okruchy słów, myśli, czy refleksji naszych sióstr, które udało się wyciągnąć z karmelitańskich szuflad. Niektóre teksty powstały jakby mimochodem, zrodziły się w sercu podczas modlitwy, zwyczajnej codziennej pracy, inne są echem głębszej refleksji, lektury Biblii, smakowania i wnikania w glebę codzienności. Będą tu zatem poezje, nowicjackie odkrycia pod tytułem: biały welon o…, biblijne migawki pisane słowem i obrazem, echo lektur, rozmaite tematy związane z wydarzeniami życia, czy inne jeszcze teksty… na tle zdjęć wykonanych przez nasze siostry. Tutaj też, w zakładce muzyka, zbierać będziemy to, co ukazało się na naszej stronie w dźwiękowej formie.

SŁOWO – Rozmaite tematy

Maryja – Matko

Poezje

Dodano: 15.05.2025

Matko

Matko Jezusa
i Jego Kościoła
Twa miłość do nas
ma bezkres Słowa

Ono było na początku
w Nim Twe słodkie Imię
wybrzmiewa harmonią
co z Serca Boga płynie

Byłaś ukryta
w Jego pragnieniu
by przynieść pokój
wszelkiemu stworzeniu

Bóg Ciebie wybrał
byś przyjęła Słowo
w Nim nas dla nieba
zrodziła na nowo

Ty nas wprowadzasz
do Serca Ojca
tam miejsce nasze
i miłość gorąca

s. Beata

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”: Maryja Matka

Rozmaite tematy

Dodano: 03.05.2025

 

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”

Maryja – Matka

Za dużo o Maryi – za słodko, za kolorowo, za ckliwie, słowem, przesadnie i niepotrzebnie – mówią niektórzy. Czy są w tych wypowiedziach ziarna prawdy, czy raczej przyczyną takich opinii jest niewłaściwa perspektywa postrzegania maryjności…?

Warto stanąć na chwilę pod krzyżem Jezusa, by usłyszeć jedne z ostatnich Jego słów, skierowanych do tych, którzy przy Nim wytrwali. „Niewiasto, oto syn Twój (…) oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie”. (J 19, 26-27).

To sam Jezus, w ostatnich chwilach swojego życia przekazał Maryi troskę o ucznia, a w nim o każdego z nas. Uczniowi natomiast powiedział, że nie zostanie sam, nie będzie sierotą, bo ma Matkę. Uczeń zrozumiał i od razu „wziął Ją do siebie”. Maryja jest przede wszystkim naszą Matką, co znaczy, że ogarnia nas swoją troską, opieką, wspiera, pomaga, kieruje ku Bogu. Jeden ze świętych mawiał, że gdy my mówimy Maryja, ona natychmiast mówi Jezus. Nie zatrzymuje nas na sobie, tylko drogą „najkrótszą, najbezpieczniejszą, najpewniejszą” prowadzi nas do Syna.

Mnisi z Góry Athos zapisali w swoich kronikach ciekawe wydarzenie. Ponoć pewna kobieta chcąc ustrzec ikonę Maryi przed napaścią wrogów wpuściła ją do morza. Znaleźli ją u brzegu, nieopodal swojego monasteru mnisi z Athosu i z nabożeństwem przenieśli do kościoła. Ale w nocy ikona zniknęła z kościoła i rankiem znaleziono ją przy klasztornej furcie. Z powrotem odniesiono ją do kościoła, a następnej nocy „Matka Boża ukazała się przełożonemu wspólnoty zakonnej i powiedziała, że przybyła tu, aby chronić, a nie szukać schronienia”. Poleciła więc, aby wybudować kaplicę przy wejściu do klasztoru, gdzie mogłaby być obecna w swoim obrazie. Stąd nazwa tej ikony – Strzegąca Bramy, Odźwierna.

Maryja nie oczekiwała hołdów, głównego miejsca w kościele, bogatego wystroju wokół obrazu – jak prawdziwa Matka, chciała się troszczyć o tych, co wyruszają w drogę z klasztoru i do niego przychodzą, jako pierwsza przyjmować do swojego serca ich troski, cierpienia, trudy. Strzec, pomagać i ochraniać.

Taka jest Maryja i tego przez wieki doświadczyła niezliczona liczba osób. Ingerencji cudownych, niespodziewanych, potężnych, przekraczających ludzkie możliwości i oczekiwania. To ci ludzie, którzy doświadczyli miłości i troski Maryi, chcieli wyrazić Jej swoją wdzięczność. Stąd wota, korony, ozdoby; stąd pieśni, poezje, wyznania… A wyznania miłości, jak dobrze wiemy, brzmią najlepiej w intymności kochających się osób, w „sam na sam”, w miejscu zacisznym, w najwłaściwszym czasie. I pewnie wielu z nas korzysta z takich bardzo intymnych i osobistych wyrażeń, by wyznać wdzięczność i miłość Jezusowi czy Maryi. Te natomiast, które zostały spisane, wyciągnięte na zewnątrz (patrz: bogactwo maryjnych sanktuariów, niezliczona ilość wotów, pękate śpiewniki maryjne) tak naprawdę powinny być dostępne jedynie dla tych, którzy spotkali i doświadczyli troski i miłości Matki – oni to zrozumieją i z wdzięcznością skorzystają ze zgrabnych wyrażeń innych osób, ucieszą się pięknem, jakim otoczona jest Maryja. Zrozumieją też bez słów słuszność kolejnych określeń i tytułów nadanych Maryi: Pani, Królowa, Mistrzyni, Brama niebios, Róża duchowna, Gwiazda zaranna… Inni natomiast, mogą to uznać za nadmiar, przesadę, folklor… Zatem – o perspektywę chodzi, tę, z której patrzymy na Maryję: czy z głębi własnego doświadczenia głębokiego kontaktu z Maryją, czy z bardzo daleka, jakby z zewnątrz.

Tych, którzy trzymając za rękę Matkę idą do Jezusa, zachwyci każdy wyraz miłości do Maryi. Całym sercem, pełnym głosem i z ogromnym przekonaniem wspartym doświadczeniem wyśpiewają każdą pieśń maryjną, choćby tę:

Matka, która wszystko rozumie,

Sercem ogarnia każdego z nas.

Matka zobaczyć dobro w nas umie,

Ona jest z nami w każdy czas…

s. Elżbieta

 

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”: W drogę z Jezusem

Rozmaite tematy

Dodano: 15.04.2025

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”

Chwalebny Krzyż Zmartwychwstałego Pana

Z karmelitańskiego zacisza znowu o Krzyżu…? Przecież o Krzyżu, dokładniej, o Krzyżowej Drodze, był cały marcowy artykuł…

Tak, pisałam poprzednio o bolesnym wymiarze krzyża – Jezusowego w Jerozolimie i naszego w codzienności życia. Tak też, w wymiarze bólu i cierpienia, postrzegano krzyż od wieków średnich. To XII wiek w Kościele zachodnim zapoczątkował mocny nurt zwany dolorystycznym, czyli, skupiający się właśnie na cierpieniu i śmierci Syna Bożego. Stało się to inspiracją dla licznych artystycznych przedstawień Jezusa umęczonego na krzyżu, a także zrodziło i ożywiło nabożeństwa pokutne takie jak: Droga Krzyżowa, pieśni pasyjne, Gorzkie Żale.

A jaki był początek czci oddawanej krzyżowi w chrześcijańskim świecie? Osobnym tematem byłaby obecność symbolu krzyża w kulturze i religijności przedchrześcijańskiej, gdzie oznaczał równowagę świata, kult słońca, ziemi, ognia czy powietrza. Ale ze względu na karę śmierci przez ukrzyżowanie, praktykowaną często w Imperium Rzymskim, był także znakiem hańby.

Tym jednak nie będziemy się tutaj zajmować.

Pierwsi chrześcijanie szanowali krzyż, lecz bardzo dyskretnie go używali – z jednej strony ze względu właśnie na jego hańbę i zgorszenie (śmierć na krzyżu została zakazana dopiero w 337 roku), a także ze względu na wciąż panujące prześladowania wierzących. Zamieniano go na inne, rozpoznawalne i czytelne dla chrześcijan znaki. Ryba (gr. ICHTYS) powstałe z pierwszych liter słów: Jezus Chrystus, Syn Boga, Zbawiciel. Kotwica – symbol ten wyrażał nadzieję na zbawienie, będące owocem mocnego trwania w wierze; zakotwiczenie łodzi życia w porcie wieczności, ufność wśród burz prześladowań. Częstym znakiem był także Trójząb, wskazujący na Trójcę Świętą, używany w symbolice cmentarnej na znak zbawienia przyniesionego duszy przez Śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa. Przywołać można także inne, powszechnie używane symbole, które przetrwały do dzisiejszych czasów: Pax Christi, Christos (XP), Dobry Pasterz, Alfa i Omega, Łódź i inne.

Byli jednak tacy, jak dla przykładu koptyjscy chrześcijanie, którzy naznaczali swoje ciało trwałym krzyżem wytatuowanym na prawym nadgarstku. Nie zaprzestali tego zwyczaju, nawet wtedy, gdy ten widoczny znak wystawiał ich na niebezpieczeństwa, ze śmiercią włącznie. Taki wytatuowany krzyż stawał się wyraźną deklaracją – jaka jest moja wiara, do kogo należę, kto jest moim Panem, a także miał zapobiegać pokusie ukrywania własnej wiary i chronić przed groźbą apostazji. Łatwo jest bowiem zdjąć krzyżyk z szyi, trudno natomiast usunąć tatuaż. Z pewnością ten niezmywalny i nieusuwalny łatwo znak przywołuje na myśl piętnowanie niewolników, które określało ich przynależność do konkretnego pana. To jakby echo słów, które Oblubieniec z Pieśni nad pieśniami kieruje do swojej Oblubienicy: „Połóż mnie jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu, bo jak śmierć potężna jest miłość….” (Pnp 8,6). Po pierwszych trzech wiekach prześladowań, gdy mocą edyktu mediolańskiego (313 r.) chrześcijanie otrzymali wolność wyznania, a sam Konstantym idąc do walki zobaczył na niebie znak krzyża i napis: „W tym znaku zwyciężysz”, znak krzyża stał się bardziej powszechny. Sam cesarz polecił umieścić symbole chrześcijańskie, szczególnie krzyż, na sztandarach swych wojsk. Wtedy też można było zacząć szukać drzewa krzyża. Sam krzyż jak i miejsce Chrystusowej męki na Golgocie nie były zapomniane przez pierwszych chrześcijan, lecz były niedostępne. W 132 r. po Chr. Cesarz Hadrian ukarał Żydów za powstanie Bar Kochby i postanowił zamienić Jerozolimę w miasto całkowicie pogańskie, budując przy tym na miejscu męki Jezusa pogańską świątynię ku czci Wenus. Oznaczało to automatycznie zakaz wstępu do tego miejsca dla żydów i chrześcijan, co uniemożliwiło kult krzyża. Dopiero po blisko dwustu latach, dzięki patronatowi cesarzowej św. Heleny, matki Konstantyna Wielkiego, odzyskanie relikwii krzyża stało się możliwe. Helena siłą swego autorytetu wpłynęła na usunięcie pogańskich budowli i umożliwienie prac wykopaliskowych. W 326 r. (bądź 320) odnaleziono 3 krzyże, w tym ten najważniejszy, na którym umarł Jezus Chrystus. Wtedy wybudowano tam Bazylikę „Ad Crucem” (Męki Pańskiej).
Ale już wtedy chrześcijanie wiedzieli dobrze, że krzyż to nie tylko narzędzie męki Jezusa, znak cierpienia i śmierci, ale to również symbol nadziei, zbawienia i triumfu życia nad śmiercią. To znak Jego nieskończonej i bezwarunkowej miłości. To zwycięstwo życia nad śmiercią. Wąska, ale wciąż otwarta brama do nieba. Wtedy też, w sztuce sakralnej Jezus pojawiał się raczej jako młodzieniec ze zwycięskim krzyżem w dłoni – znany do dzisiaj z wielkanocnych przedstawień. Baranek na Krzyżu. Zwycięski i chwalebny Pan, w kapłańskich szatach rozciągnięty na krzyżu – nie tyle cierpiący, co przygarniający wszystkich w swe ramiona, wznoszący wszystkich ku Ojcu. Nadto pojawiły się krzyże wysadzane szlachetnymi kamieniami. Używanie drogocennych kamieni, takich jak rubiny, szafiry czy diamenty, miało podkreślać świętość i niezwykłe znaczenie krzyża, a także symbolizować światło Bożej chwały. Stąd również wziął się zwyczaj zasłaniania Krzyża w okresie Wielkiego Postu, by zatrzymać się przy Męce Pana, zanim uradujemy się Jego Zmartwychwstaniem i pełnym zwycięstwem.
Rodzajów krzyża w przestrzeni chrześcijańskiej, jak mówią znawcy, mamy około… 400. Warto wymienić choć kilka, które dobrze możemy kojarzyć. Do najczęściej używanych przedstawień krzyża należą: krzyż łaciński – dwie belki złożone ze sobą w 2/3 wysokości belki pionowej; krzyż grecki – równoramienny, krzyż św. Andrzeja – w kształcie litery „X”; na takim bowiem apostoł poniósł śmierć; krzyż arcybiskupi – łaciński z dwiema poprzecznymi belkami; krzyż papieski – z trzema poprzecznymi belkami; krzyż jerozolimski – duży równoramienny z czterema mniejszymi, symbolizujący 5 ran Chrystusa; krzyż maltański – równoramienny z rozwidlonymi zakończeniami ramion, symbolizujący 8 błogosławieństw; krzyż w kształcie litery „T” (tau); krzyż prawosławny – z dodatkową małą ukośną belką, służącą skazańcowi za podporę nóg.

Dziś nie wypalamy sobie znaku krzyża na ciele. Niektórzy go tatuują. Większość wierzących nosi go jednak na sobie, wiesza nad drzwiami mieszkania, czy w innych miejscach. Jest to swoiste wyznanie wiary, jasna deklaracja tego, kto jest moim Panem, do kogo należę. Krzyż na szyi, to tak naprawdę krzyż na piersi, na sercu, w centrum człowieka, ogarniający go całego. Taki też powinien być znak krzyża czyniony dłonią: sięgający nieba i serca, ogarniający całą przestrzeń życia, zapraszający Boga w każdy jego zakamarek. Tak, krzyż jest znakiem: „…zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla nas zaś – mocą Bożą i mądrością Bożą” (1Kor 1, 23-24). By jednak otworzyć się na jego moc trzeba nam nosić go z wiarą i szacunkiem: na sercu, na dłoni – świadomy znak, a nie tyle jak banalna ozdóbka dyndająca np. u obu uszu czy tym podobne. Trzeba nam czynić ten znak z wiarą, szacunkiem, zwyczajnie, ale odważnie – nie redukować go do gestu w rodzaju „zawiązywania wstążeczki” na piersi lub dziwnego ruchu dłoni podobnego do odganiania motyla. Niech Krzyż ogarnia całe nasze życie – jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Trzeba nam do niego przylgnąć – by ten chwalebny Krzyż zmartwychwstałego Pana wyprowadzał nas z kruchości i przemijalności naszej egzystencji ku pełni życia bez miary, bez końca, wiecznego życia z Bogiem.

s. Elżbieta

Pielgrzymi nadziei na Drodze Krzyża

Rozmaite tematy

Dodano: 01.03.2025

Pielgrzymi nadziei na Drodze Krzyża

„Bóg w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa
na nowo zrodził nas do żywej nadziei…” (1P 1,3)

My, ludzie XXI wieku, ludzie Nowego Przymierza zawartego w Krwi Chrystusa, dotykając Krzyża Jezusa czy też przeżywając krzyżowe trudy własnej codzienności, nie przestajemy być ludźmi nadziei. My wiemy, że krzyż nie jest ostatnim słowem ziemskiej historii Jezusa, ale jest nim Zmartwychwstanie. To przez nie „Bóg zrodził nas do żywej nadziei”, nadziei mocnej, trwałej, niezmiennej, bo opartej na Zwycięstwie Jezusa, żyjącego Baranka wydanego za życie świata. Na krzyżową drogę Jezusa ruszamy zatem jako – pielgrzymi nadziei.

Stacja I
Pan Jezus na śmierć skazany

Oskarżony, opuszczony i odepchnięty przez ludzi nie przestaje żyć w obecności Ojca, otulony Jego wierną miłością.
Jezu, niech nie zatrzymują mnie ludzkie osądy, ale niech właśnie w takich momentach odświeżam w sobie pewność Bożej Obecności, jedynego prawdziwego i miłosiernego Sędziego, który stoi wiernie u mego boku.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja II
Pan Jezus bierze Krzyż na Swoje ramiona

Przyjmuje na ramiona szorstkie i ciężkie drzewo krzyża przygotowane przez człowieka pewien, że to Ojciec wyznacza kres drogi i nią kieruje.
Jezu, Twoje „brzemię staje się lekkie a jarzmo słodkie”, gdy świadomie wiążę się z Tobą w jedno jarzmo, jak Ty to zrobiłeś względem nas od chwili Wcielenia…
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja III
Pierwszy upadek pod Krzyżem

Upadek Boga-Człowieka to niewiarygodna i szokująca sytuacja. Tak ciężki ten krzyż? Tak słaby Jezus…? A może, nie bacząc na pozory, uniża się On w proch ziemi, by ten, kto na niej leży, bezsilny i sponiewierany przez życie, nie był już nigdy sam…
Jezu, gdy leżę na ziemi, umęczona i udręczona trudami życia, chcę pamiętać, że tutaj najłatwiej ujrzeć Twoje Oblicze niosące siłę i nadzieję.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja IV
Spotkanie z Matką

Obecność i spojrzenie Matki – spokojne, wspierające, otulające miłością – przypomina o Jej niewzruszonej wierności i zaufaniu, że Ojciec nigdy nie prowadzi w pustkę, ale ku życiu.
Maryjo, w godzinach cierpienia odsłaniaj, proszę, przede mną Twoją wierną obecność, bo jedynie Twoje spokojne i wspierające spojrzenie może mnie podnieść, wrócić nadzieję i dać odwagę, by iść dalej…
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja V
Szymon z Cyreny pomaga Jezusowi dźwigać Krzyż

Pomaga, bo został przymuszony. Wyrwany ze swego życia mocną ręką rzymskiego żołnierza staje obok Jezusa, którym nie był zainteresowany, idąc swoją drogą, do własnych spraw.
Jezu, czasem odchodzę, zapominam, oddalam się – nie tylko ja, ale także tyle innych twoich dzieci. „Przymuś” nas czasem, pociągnij mocniej, zawróć na słuszną drogę, byśmy się nie błąkali na obrzeżach prawdziwego życia.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja VI
Weronika ociera twarz Jezusowi

Drobny, niepozorny gest. Wydaje się niewiele znaczący, gdy całe ciało obite, krwawiące, zbolałe. A jednak ten obraz Boskiego Oblicza stworzony z krwi, plwocin, kurzu i potu to znak nadziei, że w miłości wszystko się liczy i ma znaczenie.
Jezu, chcę i ja delikatną chustą słowa, pociechy, pokrzepienia, obecności stawać przy cierpiących bliźnich, by mówić im, że „nadzieja zawieść nie może”, gdyż w Tobie jest zwycięstwo i życie.

Stacja VII
Drugi upadek Jezusa

I znowu Jezus jest powalony na ziemię ciężarem krzyża. Najgorsze jest to „znowu”, które dławi i chce wyrwać z umęczonego serca nadzieję. Takie są podszepty Złego, które jednak nie mają mocy, by wedrzeć się w ufające serce Jezusa. Więc znowu podnosi umęczone ciało i rusza dalej.
Jezu, Ty wiesz, jak bardzo przygnębia mnie powtarzalność moich błędów, upadków, słabości. Wydają się zamkniętym kołem, bez wyjścia. Rozerwać je może jedynie Twoja łaskawość i pomoc, której tak bardzo potrzebuję w cierpieniach życia…
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja VIII
Jezus spotyka płaczące niewiasty

Cierpienie budzi współczucie szlachetnych serc. Ale nie jedynie płacz i zawodzenie mają być jego wyrazem. Ileż ludzkich istnień jest jak drzewo bez korzenia, spróchniałe, puste wewnątrz, bliskie upadku. Trzeba je otoczyć słowem, modlitwą i czynem, by zdecydowały się zapuścić korzenie w miłości Ojca.
Jezu, jesteś jak piękny, zielony cedr nawet w cierpieniu, które tak bardzo udręczyło i naznaczyło Twoje ciało. Twoje serce trwa jednak ufnie przy Ojcu, nie traci nadziei, dlatego kwitnie także w czas posuchy – tego mnie ucz, mój Panie.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja IX
Pan Jezus upada po raz trzeci

Który to był raz: trzeci, piąty czy szósty? Ból zaciemnia pamięć, myśli zdrętwiałe, uwaga się gubi, tylko serce – serce wyrywa się do Ojca w ufnym: tak na wszystko, Abba, z miłości do Ciebie i do braci.
Jezu, gdy wydaje mi się, że zamiast stać prosto, częściej nieporadnie czołgam się po ziemi, a pył i kurz oblepia mnie i przenika wszystko – wiem, że wtedy nie czas na wielkie myśli, których nie ma. To czas serca, które bije w rytm, jakiego się nauczyło: ufam, wierzę, kocham, czekam, ustrzegę nadziei…
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja X
Pan Jezus obnażony z szat

Ci, co odarli Jezusa z szat, zabierali Mu już od dawna wszystko: dobre imię, szacunek, uznanie. Teraz zostały jeszcze szaty i w końcu samo życie. Nie wiedzieli jednak, że żadna strata nie dotknie jądra Jego jestestwa, gdzie nieustannie brzmi głos Ojca: to jest Mój Syn umiłowany.
Nie wiem, mój Panie, co jeszcze przyjdzie mi utracić w życiu, kiedy zabraknie czegoś z tego, co uważam za konieczne, niezbędne, istotne. Nie wypuszczę jednak nigdy z pamięci słów Ojca: wszystko Moje jest twoje a twoje Moje – w Tobie bowiem, mój Boże cała moja nadzieja i życie bez końca.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja XI
Pan Jezus przybity do Krzyża

Jeszcze mógł się wycofać, zatrzymać, boską mocą przerwać tę krzyżową drogę – teraz jest już unieruchomiony, wyniesiony w górę na znak przestrogi, na pośmiewisko. Ale jest zupełnie inaczej – wyniesiony, bo bliżej Ojca, wyniesiony jako znak zwycięstwa miłości nad nienawiścią, jako znak wierności do końca.
Panie Jezu, ucz mnie czytać Twoimi oczyma wydarzenia życia; pamiętać, że kto traci swe życie dla Ciebie, zyskuje je na wieczność.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja XII
Śmierć Jezusa

„Wykonało się”. Jezus zamyka oczy i ludzka nadzieja na ocalenie gaśnie. Bolesny i haniebny koniec. Cisza, przerażająca pustka. Odszedł Pasterz nasz, co ukochał lud…
Jezu, gdy nic nie widzę, gdy przegrana, koniec, śmierć zdają się mówić ostatnie i ostateczne słowo, trzeba mi – pielgrzymowi nadziei – trwać z ufnością w oczekiwaniu na Twoje kolejne słowo, które zabrzmi, zajaśnieje, rozedrze stare szaty, odsłaniając wielkość nowego życia.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja XIII
Martwe ciało Jezusa złożone w ramionach Maryi

Oddano Go Maryi, bezbronnego i uległego jak w Betlejem, choć teraz o ciało trzeba zadbać nie ku życiu, ale ku godnemu pogrzebowi. W przerażającej ciszy Golgoty brzmi jak dzwon ufne Tak Maryi, powtarzane od chwili Zwiastowania. Bóg wszystko może.
Maryjo, gdy rozsypane nadzieje spoczywają w moich obolałych dłoniach, weź i mnie w swoje ramiona: naucz trwać i wierzyć w to, co wydaje się niemożliwe.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja XIV
Złożenie do grobu

Grób, balsamiczne zioła, zatoczony kamień. Wygląda jak definitywny koniec historii Mistrza z Nazaretu, który, co prawda, czynił cuda, ale ostatecznie uległ śmierci… „A Twoi oprawcy postąpili jak rolnicy: zasiali Cię w głębi ziemi jak ziarno pszeniczne, abyś stamtąd zmartwychwstał i wraz z sobą wskrzesił wielu.” (św. Efrem)
Ojcze, moja bezradność przygniata mnie jak grobowy głaz, spod którego nie mogę się wydobyć. Czy taki ma być i mój koniec? Nie lękajcie się, to Ja jestem mówi Jezus kroczący po wzburzonych falach mojego życia, odwalający głaz, który mnie przygniata, uciszający wszelkie życiowe burze.
Zmartwychwstałem i już zawsze będę z tobą.

*
Uwielbiam Ojcze Twoją wierną miłość, która wyprowadziła Jezusa ze śmierci, otworzyła bramy Nieba, gdzie nas niecierpliwie czekasz. Niech zatem:

„…będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa.
On w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa
na nowo zrodził nas do żywej nadziei:
do dziedzictwa niezniszczalnego i niepokalanego, i niewiędnącego,
które jest zachowane dla was w niebie.
Wy bowiem jesteście przez wiarę strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia,
gotowego objawić się w czasie ostatecznym.
Dlatego radujcie się,
choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń.
Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota,
które przecież próbuje się w ogniu,
na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa.
Wy, choć nie widzieliście, miłujecie Go;
wy w Niego teraz, choć nie widzicie, przecież wierzycie,
a ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały wtedy,
gdy osiągniecie cel waszej wiary – zbawienie dusz”.
(1P 1,3-12)

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”: W drogę z Jezusem

Rozmaite tematy

Dodano: 03.02.2025

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”

W drodze za Jezusem

Gdy zaczynasz czytać te słowa prawdopodobnie masz przed sobą nowy dzień, nowy miesiąc a już z pewnością nowy rok – ogłoszony przez Papieża Franciszka Rokiem Jubileuszowym, wspominającym 2025 lat od Wcielenia Syna Bożego.

„Nowy czas” otwiera nowe drzwi i samoistnie zamyka te, za którymi pozostaje przeszłość. By jednak dobrze zamknąć drzwi przeszłości trzeba na nią uważnie spojrzeć, zatrzymać się, przyjrzeć, wyciągnąć konieczne wnioski, a potem łagodnie zamknąć te drzwi. Następnie zwrócić twarz ku przyszłości, ku temu, co nadchodzi – z zaufaniem, nadzieją i pokojem uciszonego serca.

O sercu właśnie – naszym i Jezusowym – pisze papież Franciszek w swojej ostatniej, czwartej z kolei encyklice Dilexit nos – Umiłował nas, która ukazała się 24 października 2024 roku. Czytamy tam m.in. takie słowa:

„Serce jest również zdolne do zjednoczenia i zharmonizowania własnej osobistej historii, która wydaje się rozbita na tysiąc kawałków, ale w której wszystko może mieć sens. To jest to, co Ewangelia wyraża w spojrzeniu Maryi, która patrzyła sercem. Ona potrafiła prowadzić dialog z doświadczeniami, które przechowywała, rozważając je w swoim sercu, dając im czas: przedstawiając je i zachowując wewnątrz, aby o nich pamiętać”.

Warto, wzorem Maryi, poprowadzić dialog z naszymi doświadczeniami minionego roku, by „zjednoczyć i zharmonizować własną osobistą historię, która wydaje się rozbita na tysiące kawałków”. Te kawałki naszej historii, poszczególne jej wydarzenia, mogą sprawiać wrażenie nieważnych, niepotrzebnych, zbędnych, często nadal boleśnie doskwierających, wciąż frustrujących, rodzących pytanie: po co to było, jaki był tego sens, do czego to prowadzi, czy doprowadziło…? Łatwiej oczywiście wpisać we własną historię chwile pogodne, radosne, sytuacje udane, satysfakcjonujące, zwycięskie… Trudniej to uczynić, gdy spotkały nas cierpienia, doświadczenia bolesne, upokarzające, odbierane przez nas jako przykre, niepotrzebne, czy wręcz pozbawione sensu.

Wstępny wymiar refleksji nad własną historią, to przywołanie z pamięci wyżej wspomnianych wydarzeń, doświadczeń. To zatrzymanie się wobec nich, przyjrzenie się im i próba ich oceny z perspektywy minionego już czasu. Dla nas, wierzących, kluczowe jest to, jak patrzymy na przeszłość. Chodzi o to, by spojrzeć na nią oczyma rozświetlonymi wiarą. Chodzi o żywą wiarę w obecność Boga, przebywającego nie gdzieś daleko, Boga odległego, ale obecnego w naszej codzienności, aktywnie nią zainteresowanego. Boga, który czuwa nad nami w swej nieznużonej Opatrzności, jest obok, więcej – jest w nas, gdy cierpimy. Chodzi o to, by z faktograficznej perspektywy naszej przeszłości przejść do historii zamieszkanej przez Boga, który czyni z niej naszą osobistą historię zbawienia.

I tu znajdujemy kolejną podpowiedź we wspomnianej Adhortacji: „Wreszcie, to Najświętsze Serce jest zasadą jednoczącą rzeczywistość, ponieważ „Chrystus jest sercem świata; Jego Pascha śmierci i zmartwychwstania stanowi centrum historii, która dzięki Niemu jest historią zbawienia”.

Jednym ze sposobów, który może pomóc w odczytaniu historii minionego roku, jako historii zbawienia, jest skorzystanie z psalmu 136, który przez kilkadziesiąt wersetów opowiada historię Izraela rozpoczynając od słów: „Chwalcie Pana, bo jest dobry – bo Jego łaska na wieki”. Jak refren, po każdym wersie opisującym minione wydarzenia, powraca niezmiennie przekonanie: nasz Pan jest dobry, jest obecny, kieruje historią i trzyma nas w swojej dłoni – bo Jego łaska trwa na wieki.

A jak brzmiałaby Twoja historia, gdybyś pozostawił co drugi wers wspomnianego psalmu, a w pierwszym opowiedział o minionym roku twego życia? Może jakoś tak:

Pozwoliłeś mi wstać każdego dnia po dobrze przespanej nocy,
bo Twoja łaska trwa na wieki.
Na moim stole zawsze był posiłek, nigdy nie byłem prawdziwie głodny,
bo Twoja łaska trwa na wieki.
Dzięki sińcom, jakie zadało mi życie, nabrałem więcej rozeznania i doświadczenia,
bo Twoja łaska trwa na wieki….
A resztę dopisz i dopowiedz już sam – ja ogarniam Cię modlitwą….

s. Elżbieta

Biogram s. Bernadetty

Rozmaite tematy

Dodano: 01 listopad 2024

Biogram s.Bernadetty

Siostra Teresa Bernadetta od Jezusa i Maryi (Bernadetta Magnucka)

urodziła się 2 marca 1961 roku w Pile, jako pierwsze dziecko Maksymiliana i Józefy z domu Świątek. Ma młodszą o osiem lat siostrę, Hannę. Swoich rodziców wspominała zawsze jako pełnych czułości, głęboko wierzących w Boga i otwartych na innych. Do Magnuckich wieczorami chętnie przychodzili sąsiedzi i znajomi na wspólne śpiewanie. Było dużo radości, humoru i serdeczności. Wtedy Bernadetka nauczyła się od swojej mamy ze słuchu tworzyć drugi głos do piosenek. Miała mocny, piękny alt o rzadko spotykanej, bardzo przyjemnej barwie. Służyła nim później przez wszystkie lata życia zakonnego, zostawiając go nam w nagraniach na płytach „Moje niebo” i obu częściach „Chcę widzieć Boga”.

Wielkim ciosem dla rodziny była nagła śmierć taty Maksymiliana. Zginął w wypadku podczas pracy na kolei, został zmiażdżony przez cofającą się lokomotywę. Bernadetka miała wtedy czternaście lat… Mama, mimo licznych propozycji, nie wyszła powtórnie za mąż, zatroskana i całkowicie oddana wychowaniu córek.

Bernadetta wcześnie odkryła w swoim sercu pragnienie poświęcenia się Bogu. Wychowana w parafii salezjańskiej początkowo myślała, by wstąpić do salezjanek. Okres dojrzewania przyniósł pytania o założenie rodziny, pojawiły się sympatie, a nawet propozycja małżeństwa. Jednak Jezus już na tyle oczarował jej serce, że zdecydowanie odmówiła i zaczęła szukać swojego miejsca do życia z Nim i dla Niego. Studiowała socjologię na KUL-u i poznała lubelski Karmel (jeszcze zanim siostry przeniosły się do Dysa). Przeżyła tam silne doświadczenie duchowe, które upewniło ją, że jej powołaniem jest bycie karmelitanką bosą. Przez znajomości studenckie trafiła najpierw do Karmelu w Elblągu, skąd siostry ufundowały klasztor w Gdyni – Orłowie.  W rozeznawaniu powołania towarzyszył jej kierownik duchowy, o. Bronisław Mokrzycki SJ. Często wspominała jego posługę wobec niej jako nieocenioną i bardzo znaczącą.

Do klasztoru karmelitanek bosych w Gdyni – Orłowie wstąpiła 18 marca 1983 roku. Przeoryszą była wówczas m. Teresa Cecylia od Niepokalanego Serca Maryi, a mistrzynią nowicjatu – w szczytowym momencie liczył on czternaście białych sióstr – s.Immakulata od Ducha Świętego. Pierwszą profesję złożyła 7 października 1984 roku,  a wieczystą 3 października 1987 roku. Bardzo szybko, przy braku starszych sióstr, s. Bernadetta została posłana do koła, do kontaktu z gośćmi, którym służyła z pełnym oddaniem.

W latach 1989-1992 przebywała w Karmelu w Rzymie, gdzie udała się wraz z trzema siostrami, by wspomóc tamtejszą wspólnotę. Przeorysza rzymskiego karmelu nazywała siostrę „Agnellina” – owieczka, zauważając bardzo szybko jej uległość, dyspozycyjność i pogodę ducha. Tam również służyła gościom w kole, ucząc się zarazem języka włoskiego.

W roku 1997 wyraziła gotowość wejścia w skład grupy fundacyjnej rozpoczynającej życie modlitwy w nowym klasztorze w Bornem Sulinowie. Przyjechała jako zastępczyni wikarii, którą była s.Maria Elżbieta od Trójcy Świętej. Pełniła także posługę mistrzyni nowicjatu i kołowej (zajmowała się gośćmi), a w pierwszych wyborach w roku 1999 została wybrana przeoryszą. Pełniła ten urząd czterokrotnie, w sumie przez 12 lat. Lubiła o sobie mówić, za swoją patronką, św. Bernadettą, że jest „miotłą Pana Boga”. Szła tam, gdzie ją posłano, chętna do każdej pracy, jaką jej zlecono. Wolała słuchać, niż wydawać polecenia. Jako przeorysza wiele spraw poddawała pod rozeznanie kapituły. Dzięki temu mogłyśmy wzrastać we współodpowiedzialności za wspólnotę i podejmowane decyzje. Dbała o relację z każdą z nas, a także o to, byśmy były jedno. Zatroskana o dobro i jedność wspólnoty aktywnie je budowała. Potrafiła stanąć z boku, z pokorą ustąpić, przyjąć w duchu wiary wszystko, co niosło życie. Jako przeorysza dbała o nasze duchowe potrzeby, a także o wytchnienie dla ciała. Wysoko ceniła chwile wielkich rekreacji, w których przodowała w tworzeniu dobrego, pogodnego nastroju, w rozmowach i zabawach, jednoczących wspólnotę i zacieśniających więzi przyjaźni między nami. Miała duży talent aktorski, role, w które się wcielała w przedstawieniach i scenkach humorystycznych często wyciskały z oczu łzy śmiechu. Z drugiej strony była propagatorką cotygodniowych dni pustyni, które w borneńskim klasztorze zostały wprowadzone w roku 2000. Miała ducha pustelniczego, przy całej swojej towarzyskości zawsze najpełniej czuła się sobą w sam na Sam z Jedynym Umiłowanym. Była zakochana w Tym, Który JEST, często powtarzała pocieszając siostry w ich strapieniach: On Jest. Zawsze JEST. Jej życiowym mottem były słowa św. Pawła, które często nam przytaczała: Tym, którzy Go miłują, Bóg ze wszystkiego wyprowadza dobro.

Była powszechnie znana i lubiana, miała szerokie grono przyjaciół i osób, które powierzały się jej modlitwie. Z niezwykłą empatią wysłuchiwała każdego, nie żałując czasu ani zdrowia. Otoczyła opieką kilku ubogich, którzy z ufnością przychodzili do niej po pomoc materialną i wsparcie duchowe. Zasłynęła także z niezwykłej skuteczności wymadlania potomstwa dla bezdzietnych par, które wspominają ją z wielką wdzięcznością i łzami w oczach… Jej piękny uśmiech i spojrzenie pełne czułości przyciągały wszystkich i pozostawiały w sercach niezatarty ślad. Słynęła z poczucia humoru, lubiła słowne zabawy, wymyślanie nowych słów i wyrażeń. Przekręcała nasze imiona, zawsze z wyczuciem i czułością. Jej pasją było pieczenie ciast i ciasteczek. Wynajdowała coraz to nowe przepisy i wypróbowywała je na różne okazje, by sprawić siostrom trochę radości. Emanowała dobrocią i ciepłem, życzliwością, chęcią pomocy, ofiarnością i łagodnością. Była niezwykle wyrozumiała, często powtarzała, by nie tworzyć problemów tam, gdzie ich nie ma. Miała trzeźwe, spokojne i szerokie spojrzenie na rzeczywistość oraz głęboką mądrość życiową. Wiele z nas miało w niej zaufaną powierniczkę i doradczynię. Zawsze też mogłyśmy liczyć na jej wstawienniczą modlitwę. Wystarczyło szepnąć w przelocie: „Bernadetko, pomódl się za mnie…”, a można było być pewną, że ta prośba nie będzie zapomniana. Często odczuwałyśmy niemal natychmiast owoc jej wstawiennictwa, brała na siebie ciężary i cierpienia innych.

W ostatnich latach, zwłaszcza po covidzie, który bardzo ciężko przeszła jesienią 2020 roku, zauważyłyśmy, że słabnie i jakby nie nadąża za wydarzeniami. Irytowało ją to, często słyszałyśmy, jak utyskuje na tę „niezrozumiałą słabość”. Przy tym nie zwalniała tempa, chciała nadal pracować na pełnych obrotach. Dwa lata temu, po wyborach zgłosiła naszej matce chęć i gotowość posługi w kole. Ta, zatroskana o jej zdrowie prosiła, by siostra nie zaniedbywała okresowych badań. Nie wykazywały one jednak żadnych niepokojących zmian… Pracowała zatem w kole niemal do śmierci. Lato 2024 roku okazało się dla niej bardzo dużym wyzwaniem, często powtarzała, że nie ma powołania do życia w tropikach. Dokuczała jej duszność. Zauważyłyśmy u niej dziwną bladość twarzy, jednak nie przyszło nam na myśl, że może to być białaczka… Łapała też infekcje, wiele tygodni dręczył ją gwałtowny kaszel. W takim stanie wyjechała pod koniec sierpnia do Kołobrzegu na zabiegi fizjoterapeutyczne i wypoczynek. Tam pojawiły się silne bóle w okolicy kręgosłupa, które zdiagnozowano jako zapalenie korzonków. Zadzwoniła po pogotowie, jednak powiedziano jej, że do korzonków nie przyjadą… Przez tydzień nie mogła spać ani chodzić z bólu. Znajome robiły jej zakupy i gotowały obiad. Jedna z nich poprosiła też księdza, by przyniósł jej komunię św. i udzielił sakramentu namaszczenia. Siostra płakała ze szczęścia… Potem w szpitalu, na parę godzin przed śmiercią także mogła przyjąć Jezusa.

Gdy poprosiła matkę przeoryszę, by ktoś po nią przyjechał, bo chce wracać do klasztoru, nasza matka pojechała do niej z kierowcą 23 września rano. Niestety, stan siostry Bernadetty był już bardzo poważny, nie była zdolna do podróży… Zawieziono ją do przychodni po poradę i jakiś mocny, przeciwbólowy zastrzyk na drogę. Jednak lekarka na jej widok natychmiast zadzwoniła po pogotowie. W szpitalu została postawiona diagnoza: obustronne zapalenie płuc i białaczka, stan ciężki. Pomimo podanego tlenu, duszność się pogłębiała. Lekarze zaproponowali respirator, na co siostra wyraziła zgodę: „Jeśli to dla mojego dobra, to zgadzam się”. Były to jej ostatnie słowa wypowiedziane na ziemi… Zmarła po kilku godzinach pobytu w szpitalu w wyniku wstrząsu septycznego o godzinie 2.15, dnia 24 września 2024 roku.

Od dawna prosiła Jezusa, by zabrał ją prosto do Siebie, bez konieczności czyśćca. Wierzymy, że została wysłuchana… Wielokrotnie w ostatnich latach wyrażała pragnienie pójścia do Niego, mówiła, że jest gotowa. Pan wysłuchał jej prośby i zabrał ją nagle, zrywając zasłonę tym słodkim zderzeniem, o którym pisze św. Jan od Krzyża w „Żywym płomieniu miłości”.

 Była bardzo związana z małą Teresą. Żyła w praktyce aktem Ofiarowania się Miłości Miłosiernej, często go odnawiała, a w kąciku modlitewnym w jej celi obok Pisma świętego znalazłyśmy bilecik z cytatem ze św. Jana od Krzyża: Przemień mnie Panie w miłość, którą jesteś, a za niczym już tęsknić nie będę.

Oblubieniec zabrał ją w rocznicę welacji św. Teresy od Dzieciątka Jezus, a pogrzeb odbył się w rocznicę jej śmierci, 30 września. Wiadomość o śmierci s.Bernadetty wstrząsnęła wieloma osobami, którym była bliska. Pogrzeb stał się wymowną manifestacją miłości do naszej małej siostry o wielkim sercu, prawdziwą Paschą, w czasie której Pan przeprowadzał naszą siostrę ze śmierci do Życia.  Mszy świętej przewodniczył emerytowany ordynariusz diecezji koszalińsko – kołobrzeskiej, bp Edward Dajczak, a homilię wygłosił nasz prowincjał, o. Łukasz Kansy. Z mocą kilkakrotnie podkreślał rzeczywiste oddanie się Bogu śp. siostry Bernadetty, o czym świadczyło całe jej życie wydane służbie braciom: siostrom, z którymi żyła, księżom, za których wiernie się modliła i każdej napotkanej osobie powierzającej jej swoje troski i intencje. Wydała się bez reszty i otrzymała Miłość za miłość. Na marginesie: zauważyłyśmy, że zarówno ks. biskup, jak i o. prowincjał przejęzyczyli się, nazywając zmarłą siostrę świętą!

Przybyło 37 księży i ojców, oraz 20 sióstr zakonnych, których przyjęłyśmy w zakonnym chórze, bo kaplica nie pomieściłaby wiernych. I tak sporo osób stało pod oknami kaplicy (było przygotowane nagłośnienie), w zakrystii i na korytarzu…

Było to piękne wydarzenie, mimo bólu i łez, przeżyte w paschalnej radości i nadziei na  rychłe spotkanie w Niebie! Ks. biskup Dajczak ze wzruszeniem mówił, że kolejna, już piąta karmelitanka bosa jest pochowana na terenie naszej diecezji. Skomentował ten fakt jako zakorzenianie się Karmelu na tej ziemi, tak bardzo ocierpianej i potrzebującej ofiary i wstawiennictwa.

Dziękujemy naszym siostrom z karmelu wrocławskiego, które akurat gościłyśmy z racji powodzi, naszym braciom karmelitom, nowicjuszom, którzy dzielnie nieśli trumnę, za współudział, duchowe i materialne wsparcie i modlitwę. Niech Pan będzie we wszystkim uwielbiony!

POGRZEB S. Bernadetty 30.09.2024 r.

Rozmaite tematy

Dodano: 10 październik 2024

Pogrzeb s. T. Bernadetty od Jezusa i Maryi OCD

30 września 2024 r.

W poniedziałkowy poranek 30. września, prawie tydzień po śmierci naszej s. Bernadetty (24. września), o godz. 8.00 przywieziono ciało Siostry do klasztoru. Głowa Zmarłej została przyozdobiona różanym wiankiem, jak niegdyś podczas ślubów, które były zaślubinami w wierze, a teraz, wierzymy mocno, poza bramą śmierci dokonały się ostateczne zaślubiny z Umiłowanym „twarzą w twarz”, w widzeniu i chwale.

Do godziny 11.30 trwały osobiste spotkania i pożegnania ze Zmarłą przy otwartej trumnie. Współsiostry, rodzina, bliscy, przyjaciele i wiele, wiele osób, które mimo poniedziałkowego dnia pracy, zjawiły się na to ostatnie pożegnanie.

Przyjaciel s. Bernadetty, przybyły z Dolnego Śląska ks. Marian Kopko, przewodniczył modlitwom przy trumnie. Następnie bracia karmelici zamknęli trumnę i przenieśli ją na środek zakonnego chóru. Siostra została otoczona przez liczne grono przybyłych sióstr zakonnych (około 20), karmelitańskie współsiostry, oraz około 40 księży przybyłych nie tylko z naszej diecezji, ale także z innych stron Polski. Kaplica natomiast nie była w stanie pomieścić wszystkich zebranych, których część uczestniczyła w uroczystości poza kaplicą, w zadaszonym namiocie, na ławkach z pobliskiej szkoły, przy dobrym nagłośnieniu, wśród szumu klasztornego lasu…

O godzinie 12 rozpoczęliśmy wspólny różaniec – część chwalebną – prowadzony przez siostry z różnych zgromadzeń.

Eucharystii o 12.30 przewodniczył biskup senior naszej diecezji, bp Edward Dajczak, w najbliższej koncelebrze z Ojcem Prowincjałem Łukaszem Kansym OCD, ks. Marianem Kopko i ks. Mariuszem Kucińskim – przyjaciółmi siostry Bernadetty, oraz z licznie zgromadzonymi w karmelitańskim chórze ojcami i księżmi.

Homilia wygłoszona przez o. Prowincjała przybliżyła postać s. Bernadetty – nie tyle w wymiarze jej zewnętrznych działań, które dla karmelitanki są bardzo ograniczone – ale w wymiarze wewnętrznym. Gotowość oddania się na całego, bez reszty, Umiłowanemu nade wszystko Bogu, przebijała z biograficznych wspomnień młodości i pozostała żywa do ostatnich dni życia Siostry.

Po Eucharystii i modlitwach końcowych – pożegnaniu Zmarłej i zawierzenia jej Bogu – uformowała się procesja: nasz przyjaciel Andrzej z krzyżem, współsiostry (z białymi różami w rękach, które razem z różanymi płatkami, zamiast ziemi posypały się na trumnę), pozostałe siostry zakonne, ks. Biskup, ojcowie i księża, trumna z ciałem Siostry, rodzina, bliscy i wielu, bardzo wielu tych, dla których siostra Bernadetta była ważną, cenioną, bliską i zaufaną osobą.

Choć wiele serc było pogrążonych w bólu straty, cierpienia, niedowierzania wobec tak niespodziewanej śmierci, w cieniu mroku i żałoby, nieustannie przebijały się jednak, w myślach, atmosferze, w pieśniach, treści niosące nadzieję – Ja nie umieram, ale wchodzę w życie – jak niegdyś wołała św. Teresa od Dzieciątka Jezus.

My straciliśmy siostrę, ciocię, przyjaciółkę, bliską i zaufaną osobę, ale wierzymy mocno i wiemy, że cieszy się niebo, które otwarło swe podwoje dla kolejnej oblubienicy Jezusa, już piątej z borneńskiej wspólnoty.

Jezus tak niespodziewanie zabrał Siostrę do siebie, nie oswajając nas z tym rozstaniem (przecież wyjechała z domu na rehabilitację, po której miała wrócić wzmocniona i odnowiona…), ale wierzymy, zgodnie z pawłowym przekonaniem, które było tak bliskie siostrze Bernadetcie, że Bóg mocen jest ze wszystkiego wyprowadzić dobro, jeśli Jemu się oddamy i zawierzymy:

„Wiemy, że Bóg z tymi, którzy Go miłują,

współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8,28)

– bo Bóg jest dobry – ZAWSZE

Boże Ciało

Rozmaite tematy

Dodano: 30 maj 2024

BOŻE CIAŁO

Sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi…

(Łk 24,16)

Za miesięcznikiem W naszej Rodzinie

Szli rozmawiając i roztrząsając minione wydarzenia, zastanawiając się, martwiąc i kłopocząc sprawą Jezusa a… samego Jezusa, który się do nich dołączył, nie zauważyli, nie rozpoznali. Na uwięzi były ich oczy, serca otumanione, umysły ociężałe, jak mówi ewangelista Łukasz.

Co prawda od lat nie uczestniczę w procesji Bożego Ciała, a cały ten dzień, jak wszystkie karmelitanki, spędzam na adoracji Najświętszego Sakramentu w kaplicy klasztoru. Pamiętam jednak dawne procesje i nie myślę, by wiele się zmieniło. Pamiętam ten zwarty i rozśpiewany tłum u czoła procesji, który z kolejnym metrem staje się coraz luźniejszy, coraz swobodniej wędruje, spaceruje wręcz, ogląda się, rozprasza, rozmawia, a w pewnych sytuacjach dyskretnie się usuwa, znika, wracając do swoich ważnych i pilnych spraw. Czy nie tak właśnie bywa podczas procesji Bożego Ciała, gdy idąc za Jezusem, zapominamy o Jezusie właśnie? Ruszamy w drogę z Jego powodu, a dość szybko, przesuwając się w tył procesji zaczynamy rozmawiać o rzeczach zewnętrznych, powierzchownych – wpierw tych związanych z procesją: z ozdobionymi oknami, ołtarzami, kwiatami, a potem, oczy będące „na uwięzi” zewnętrznych spraw, błąkają się bezmyślnie po sylwetkach osób idących obok, szybko zamieniają myśli w oceny, osądy, wewnętrzne ploteczki dzielone z osobą towarzyszącą, gdy już nie słychać śpiewów milknących w kolejnych rzędach procesji…

Tak, myśląc o procesji Bożego Ciała stanął mi przed oczyma ten fragment Łukaszowej Ewangelii z rozdziału 24 czytany przy trzecim ołtarzu. Procesja Bożego Ciała – w swej istocie wielkie wyznanie wiary ludzi wierzących, niestety, bywa czasem małostkowym wędrowaniem po nieistotnych, błahych, próżnych sprawach i myślach odległych od adoracji i uwielbienia Jezusa Eucharystycznego.

A zaczęło się zupełnie inaczej… Co prawda pierwsze wieki chrześcijaństwa były skoncentrowane na aspekcie ofiary i uczty właściwym sprawowanej Eucharystii. Najświętszy Sakrament przechowywano po to, by można go było zanieść nieobecnym czy jako wiatyk – umierającym. Powoli rodziło się jednak pragnienie Jego adoracji. Około XII wieku kult eucharystyczny zaczął się coraz mocniej rozwijać. Bezpośrednią przyczyną ustanowienia samej Uroczystości Bożego Ciała były widzenia św. Julianny z Cornillon (1193–1258), augustianki w Mont Cornillon w pobliżu Liège. Tam też, od 1246 roku rozpoczęto pierwsze procesje eucharystyczne dla uczczenia Ciała Jezusa i dla publicznego wyznania wiary w Jego żywą i realną obecność w Eucharystii. Podobnie pierwszy cud eucharystyczny w Bolsenie przypieczętował i pogłębił tę wiarę, podważaną w tamtych czasach przez różne ruchy i sekty. To w 1263 roku, w Bolsenie, w regionie włoskiego Lacjum, ksiądz, który powątpiewał w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii podczas jednej z celebracji miał dostrzec, że konsekrowana hostia zamieniła się w ciało, z którego wypływa krew. Naznaczony krwią korporał został przedstawiony papieżowi Urbanowi IV. Było to kolejne wydarzenie, które sprawiło, że tenże papież, w 1317 roku ogłosił Festum Corporis Christi (święto Ciała Chrystusa) jako obowiązujące dla całego kościoła. W Polsce zaczęto je obchodzić od 1320 roku. Opracowanie tekstów liturgicznych do Mszy św. i do Liturgii Godzin zostało później powierzone przez Urbana IV Tomaszowi z Akwinu. Kościół do dziś używa tych tekstów – często śpiewany jest hymn „Pange lingua” („Sław, języku”) a powszechnie znane są jego dwie ostatnie zwrotki rozpoczynające się od słów: „Przed tak wielkim Sakramentem”.

Biblijny Zacheusz nie bacząc na swą pozycję, na śmieszność przedsięwzięcia, wszedł na drzewo, by zobaczyć przechodzącego Jezusa. Potem, na Jego słowo, otworzył drzwi swojego domu – uniżył się „przed tak wielkim Sakramentem”. Oczy przestały być na uwięzi a serce zaczęło pałać na słowa Jezusa.

W którym miejscu stanę podczas tegorocznej procesji Bożego Ciała…?

s.E.

Na rok modlitwy…

Rozmaite tematy

Dodano: 15 kwietnia 2024

Dokument watykańskiej Dykasterii do spraw Ewangelizacji: „Naucz nas się modlić” jest inspirowany słowami papieża Franciszka, który ogłaszając bieżący rok Rokiem Modlitwy, będącym przygotowaniem i wprowadzeniem w Jubileusz roku 2025, zwrócił się do wiernych słowami: „Proszę was o wzmożenie modlitwy, aby się przygotować do dobrego przeżywania tego wydarzenia łaski i doświadczyć w nim mocy nadziei Boga. Dlatego dzisiaj rozpoczynamy Rok Modlitwy, to znaczy rok poświęcony odkrywaniu na nowo wielkiej wartości i absolutnej potrzeby modlitwy w życiu osobistym, w życiu Kościoła i świata” (Anioł Pański, 21 stycznia 2024 roku).

Nie sposób zatem pominąć to wydarzenie i ten temat, gdy piszę „z karmelitańskiego zacisza”, miejsca nieustannej modlitwy. O niej zatem będzie tak ten, jak prawdopodobnie, także kolejne moje refleksje w tegorocznych miesięcznikach.

Zanim otworzą się dla nas Bramy Miłosierdzia, Drzwi Święte Jubileuszu Odkupienia, warto się do niego przygotować właśnie wzmożoną modlitwą, głębszym, osobistym dialogiem z Bogiem, refleksją nad naszą wiarą. W swoich katechezach Papież wielokrotnie wskazywał, że modlitwa jest drogą do zetknięcia się z najgłębszą prawdą o nas samych, gdzie obecne jest światło samego Boga. Mówił: „Dzięki modlitwie możemy przybyć z sercem gotowym na przyjęcie darów łaski i przebaczenia, które przyniesie Jubileusz, jako żywy wyraz naszej relacji z Bogiem. Zanurzmy się zatem w modlitwie, będącej ciągłym dialogiem ze Stwórcą, odkrywając radość ciszy, spokój doświadczonego przebaczenia i siłę wstawiennictwa w komunii świętych”.

Dobrze byłoby wrócić w tym roku do papieskiego nauczania o modlitwie – zwłaszcza z cyklu „Katechezy o modlitwie”, które zostały wygłoszone w dniach od 6 maja 2020 roku do 26 czerwca 2021 roku. Papież wielokrotnie w nich przypomina, że modlitwa jest intymnym dialogiem ze Stwórcą; dialogiem, który zaczyna się w ludzkim sercu, aby ludzkie serce znalazło „Serce” Boga, wypełnione Jego miłosierdziem, zdolnym przemienić nasze życie. W tym dialogu wierzący nie tylko rozmawia z Bogiem, ale uczy się także Go słuchać, znajdując odpowiedzi i wskazówki w świetle Jego cichej obecności. Modlitwa staje się w ten sposób mostem między niebem i ziemią, miejscem spotkania, w którym serce człowieka i serce Boga splatają się w nieustannym dialogu miłości.

Już u początku swego nauczania o modlitwie Ojciec święty zwraca uwagę, że „Modlitwa to nie magiczna różdżka! – nie jest to sztywna formuła, która powtórzona poprawnie, podobnie jak w handlu, daje żądany produkt; w modlitwie to Bóg ma nas nawrócić, a nie my powinniśmy nawrócić Boga” (Audiencja generalna, 26 maja 2021 roku). Oznacza to, że siłą modlitwy nie są takie czy inne słowa, wypowiedziane tak, a nie inaczej, tyle i tyle razy… ile ofiarowane ma być Bogu w modlitwie całe nasze serce, nasze życie, także nasza niemoc, cierpienie i nędza!

Zatrzymał moją uwagę powyższy fragment, także z bardzo praktycznego powodu, który wydawać się może drobny i nieistotny.

Otrzymuję czasem wiadomości telefoniczne z pięknymi duchowymi przesłaniami. Cieszę się wtedy, że są osoby, które angażują się, by Boże prawdy przekazywać także w ten sposób: zgrabne słowo, piękny obraz, wyraziste przesłanie. Ale docierają też religijne treści ze słowami: prześlij to do 5, 10, 15 osób. Jeśli tego nie zrobisz, to znaczy, że nie wierzysz wystarczająco, wstydzisz się swojej wiary, jesteś mało gorliwy, albo, co więcej: spotka cię coś złego, natomiast dosięgnie cię bez wątpienia dobro, gdy to zrobisz.

Jedną z reguł duchowego rozeznawania św. Ignacego jest obserwowanie początku, środka i końca myśli, sprawy, pomysłu. Bo to pod koniec często ‘wystaje diabli ogon’, który zdradza jego inspirację i obecność. Podobnie i w tego rodzaju przesłaniach, które obiecują lub straszą, jest pewna ‘magiczność’, o której pisze Papież. Zapewnienia, że Bóg na tak wykonaną czynność ‘musi’ odpowiedzieć łaską, błogosławieństwem, lub odpowie karą w przypadku jej braku to czysta magia odległa całe światy od wiary. Zatem „magiczna różdżka i sztywna formuła”, o której mówi Ojciec święty, tu ma także swoje miejsce. Takie modlitwy są bliższe magii, wróżbiarstwu, fatalizmom, przymusom (względem Boga i człowieka), a to wszystko jest bardzo odległe od Bożego działania, a ma znamiona złego ducha, który chce spłycić, wykrzywić, ośmieszyć. Jako wierzący w miłującego Boga, który patrzy na nasze serca, a nie na sztywne formuły, nie rozsyłajmy takich przesłań – nie budują one ani prawdziwej, szczerej i ufnej wiary, ani głębokiej religijności człowieka, wykrzywiając przy okazji prawdziwy obraz Boga.

A teraz, po długich 40 dniach postu spędzonego w ciszy, zadumie, refleksji i modlitwie niech zabrzmi w naszych sercach i ustach – Alleluja! Po wielokroć powtarzane, śpiewane, nucone, wykrzykiwane, nie według magicznych nakazów, ale z potrzeby serca, które chce wołać: Alleluja –  Chwała Panu, który żyje, jest obecny i chce nas prowadzić do coraz głębszej z Nim zażyłości.

s. E

Obłóczyny Marty – s. Łucji

Rozmaite tematy

Dodano: 01 luty 2024

„Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu Zbawicielu moim”.

Te słowa maryjnego „Magnificat” towarzyszą mi nieustannie od 8.12.23 r. Tego dnia stałam się narzeczoną Jezusa i serce moje pragnie wyśpiewywać memu Oblubieńcowi hymn wdzięczności.

To On zrobił pierwszy krok w moją stronę i cierpliwie czekał na moją decyzję. Dziś z głębi serca dziękuję Mu za to, że powołał mnie do Zakonu NMP z Góry Karmel przyodziewając mnie w święty habit tego Zakonu oraz za to, że chce mieć mnie blisko Siebie, abym przez ofiarę ze swego życia służyła Kościołowi i całemu światu.

Moje serce wypełnia ogromna radość, bo wiem, że w życiu nie ma nic piękniejszego i wspanialszego od bycia w relacji Oblubieńczej z Jezusem i możliwości służenia Mu. Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, bo sam Bóg mnie ukochał miłością bez granic i powołał. Dzień obłóczyn pozostanie w mojej pamięci do końca życia 😊.

Dziękuję za modlitwę i dalej o nią proszę, bym podobała się Jezusowi wypełniając zawsze Jego Przenajświętszą Wolę, by Jego pragnienia stawały się moimi pragnieniami oraz bym była Jego radością i chwałą niesiona w Sercu Maryi do końca moich dni.

Siostra Marta Łucja od Niepokalanego Serca Maryi