Rozmaite tematy

Dodano: 14.05.2025

 

Płonąca pochodnia modlitwy

Tytułowe określenie: płonąca pochodnia modlitwy zostało użyte w watykańskim dokumencie o modlitwie poprzedzającym Rok Jubieleuszowy 2025. Określało ono wspólnoty kontemplacyjne, które swoim życiem trzymają wciąż jaśniejącą tę pochodnię, która rozświetla drogę, rozjaśnia życiowe zapętlenia, rozgrzewa zziębnięte serca i umysły.

Zainspirowana tymi słowami przygotowałam tomik ze zbiorem myśli na każdy dzień świętej Elżbiety od Trójcy Świętej, karmelitanki bosej, w którym możemy odkryć jej duchowy świat skoncentrowany na Bogu żyjącym w duszy, a także jej życie i drogę modlitwy.

 

Elżbieta Catez żyła zaledwie 26 lat, z czego pięć we francuskim Karmelu w Dijon. Urodziła się 18 lipca 1880 roku w Garnizonie wojskowym w Avor, gdzie stacjonował jej ojciec, Józef Catez. Wyrazista, żywiołowa i dynamiczna osobowość Elżbiety objawiała się od samego początku jej życia, co ją różniło od spokojnej i łagodnej młodszej siostry Małgorzaty. Żywa, popędliwa, złoszcząca się szybko, Elżbieta była jak nieujarzmiony wulkan wyrzucający na wszystkie strony swoją energię, zapał, wrażliwość. Szybko jednak zaczęła nad sobą pracować – ucząc nawet swoją lalkę modlitw i właściwego klęczenia.

Bóg i muzyka, to dwa kierunki, w jakich skanalizowała się energia i wrażliwość Elżbiety. Jeszcze przed wstąpieniem do Karmelu napisała w liście: „Abym uczyniła z mego życia ustawiczną modlitwę”. Bóg, którego obecność odkryła w głębi serca, przez co nazywa je „niebem na ziemi” zogniskował jej uwagę i całą energię. Gotowa była zatem zrezygnować z dobrze zapowiadającej się kariery pianistki z propozycją przejścia z konserwatorium w rodzinnym Dijon do tego w Paryżu. Tuż przed wstąpieniem do Karmelu (po długo odwlekanej zgodzie matki) została laureatką pierwszej nagrody pianistycznej konserwatorium w Dijon. Pozostawiła jednak muzykę zbudowaną z dźwięków, by zanurzyć się w tę utkaną z ciszy, pełną Bożej Obecności…

Do wyczekiwanego i upragnionego Karmelu w Dijon wstąpiła w sierpniu 1901 roku, a w listopadzie 1906 umarła w zakonnej infirmerii. Dotknięta ciężką chorobą (prawdopodobnie choroba Addisona), która niesie ze sobą oprócz bólu, wielkiej słabości, niemożności przyjmowania posiłków, także wahania nastroju i depresję – Elżbieta tymczasem z niesamowitą pogodą ducha szybowała w łono Trzech – jej Miłości.
Wiele z jej myśli zawartych w tym tomiku może nas przerastać, wydawać się odległymi od naszej skromnej duchowości. Niech jednak nie przeraża nas ich niebosiężność, bo Elżbieta wskazuje nam tym samym kierunek naszego duchowego rozwoju. Ona przeżywała „niebo na ziemi”, wpierw za mocną zasłoną wiary, a z czasem, z coraz głębszym przeczuciem i doświadczeniem wielkości, potęgi, piękna i miłości obecnego w niej Boga.

Elżbieta z całą żarliwością jej kochającego serca weszła w proste życie Karmelu koncentrując się na Bogu, wzrastając w głębokiej wierze, w pełnym zdaniu się na Boga. Charakteryzowała ją też wielka wrażliwość serca, uważność, uległość względem Bożego działania – była jak struna liry czy harfy pod delikatnym dotknięciem Artysty dusz.

Nieustannie powracającym wątkiem w zapiskach Elżbiety jest odkrycie „bycia zamieszkaną” przez Boga w głębi własnego serca, a w konsekwencji stawanie się Uwielbieniem Trójjedynego Boga, czy jak to ona określa: Laudem gloriae – Uwielbienie Sławy [Chwały] Boga. To ostatnie określenie zaczerpnięte jest z listów św. Pawła, którymi nieustannie się karmiła i które kształtowały jej duchowość.
Jak napisała w jednym z listów:

„W niebie moim posłannictwem będzie pociąganie dusz, pomagając im wyjść z siebie,
aby przylgnąć do Boga poprzez bardzo prosty i pełen miłości odruch,
oraz na strzeżeniu ich w tym wielkim milczeniu wewnętrznym, które pozwala Bogu
odcisnąć się w nich i przekształcić je w Niego samego”.

U Elżbiety nie znajdziemy systematycznej nauki o modlitwie, ale jej pisma są pełne drobnych podpowiedzi, rzucanych jakby mimochodem, naturalnych, lekkich jak swobodne uderzenia klawiszy pianina czy pociągnięcia strun harfy, jak wolna i niezależna wokaliza, która reaguje na natchnienia serca – a wszystko w rytmie miłości i łaski.

s. E

 

 

Rozmaite tematy

Dodano: 03.05.2025

 

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”

Maryja – Matka

Za dużo o Maryi – za słodko, za kolorowo, za ckliwie, słowem, przesadnie i niepotrzebnie – mówią niektórzy. Czy są w tych wypowiedziach ziarna prawdy, czy raczej przyczyną takich opinii jest niewłaściwa perspektywa postrzegania maryjności…?

Warto stanąć na chwilę pod krzyżem Jezusa, by usłyszeć jedne z ostatnich Jego słów, skierowanych do tych, którzy przy Nim wytrwali. „Niewiasto, oto syn Twój (…) oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie”. (J 19, 26-27).

To sam Jezus, w ostatnich chwilach swojego życia przekazał Maryi troskę o ucznia, a w nim o każdego z nas. Uczniowi natomiast powiedział, że nie zostanie sam, nie będzie sierotą, bo ma Matkę. Uczeń zrozumiał i od razu „wziął Ją do siebie”. Maryja jest przede wszystkim naszą Matką, co znaczy, że ogarnia nas swoją troską, opieką, wspiera, pomaga, kieruje ku Bogu. Jeden ze świętych mawiał, że gdy my mówimy Maryja, ona natychmiast mówi Jezus. Nie zatrzymuje nas na sobie, tylko drogą „najkrótszą, najbezpieczniejszą, najpewniejszą” prowadzi nas do Syna.

Mnisi z Góry Athos zapisali w swoich kronikach ciekawe wydarzenie. Ponoć pewna kobieta chcąc ustrzec ikonę Maryi przed napaścią wrogów wpuściła ją do morza. Znaleźli ją u brzegu, nieopodal swojego monasteru mnisi z Athosu i z nabożeństwem przenieśli do kościoła. Ale w nocy ikona zniknęła z kościoła i rankiem znaleziono ją przy klasztornej furcie. Z powrotem odniesiono ją do kościoła, a następnej nocy „Matka Boża ukazała się przełożonemu wspólnoty zakonnej i powiedziała, że przybyła tu, aby chronić, a nie szukać schronienia”. Poleciła więc, aby wybudować kaplicę przy wejściu do klasztoru, gdzie mogłaby być obecna w swoim obrazie. Stąd nazwa tej ikony – Strzegąca Bramy, Odźwierna.

Maryja nie oczekiwała hołdów, głównego miejsca w kościele, bogatego wystroju wokół obrazu – jak prawdziwa Matka, chciała się troszczyć o tych, co wyruszają w drogę z klasztoru i do niego przychodzą, jako pierwsza przyjmować do swojego serca ich troski, cierpienia, trudy. Strzec, pomagać i ochraniać.

Taka jest Maryja i tego przez wieki doświadczyła niezliczona liczba osób. Ingerencji cudownych, niespodziewanych, potężnych, przekraczających ludzkie możliwości i oczekiwania. To ci ludzie, którzy doświadczyli miłości i troski Maryi, chcieli wyrazić Jej swoją wdzięczność. Stąd wota, korony, ozdoby; stąd pieśni, poezje, wyznania… A wyznania miłości, jak dobrze wiemy, brzmią najlepiej w intymności kochających się osób, w „sam na sam”, w miejscu zacisznym, w najwłaściwszym czasie. I pewnie wielu z nas korzysta z takich bardzo intymnych i osobistych wyrażeń, by wyznać wdzięczność i miłość Jezusowi czy Maryi. Te natomiast, które zostały spisane, wyciągnięte na zewnątrz (patrz: bogactwo maryjnych sanktuariów, niezliczona ilość wotów, pękate śpiewniki maryjne) tak naprawdę powinny być dostępne jedynie dla tych, którzy spotkali i doświadczyli troski i miłości Matki – oni to zrozumieją i z wdzięcznością skorzystają ze zgrabnych wyrażeń innych osób, ucieszą się pięknem, jakim otoczona jest Maryja. Zrozumieją też bez słów słuszność kolejnych określeń i tytułów nadanych Maryi: Pani, Królowa, Mistrzyni, Brama niebios, Róża duchowna, Gwiazda zaranna… Inni natomiast, mogą to uznać za nadmiar, przesadę, folklor… Zatem – o perspektywę chodzi, tę, z której patrzymy na Maryję: czy z głębi własnego doświadczenia głębokiego kontaktu z Maryją, czy z bardzo daleka, jakby z zewnątrz.

Tych, którzy trzymając za rękę Matkę idą do Jezusa, zachwyci każdy wyraz miłości do Maryi. Całym sercem, pełnym głosem i z ogromnym przekonaniem wspartym doświadczeniem wyśpiewają każdą pieśń maryjną, choćby tę:

Matka, która wszystko rozumie,

Sercem ogarnia każdego z nas.

Matka zobaczyć dobro w nas umie,

Ona jest z nami w każdy czas…

s. Elżbieta

 

Rozmaite tematy

Dodano: 15.04.2025

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”

Chwalebny Krzyż Zmartwychwstałego Pana

Z karmelitańskiego zacisza znowu o Krzyżu…? Przecież o Krzyżu, dokładniej, o Krzyżowej Drodze, był cały marcowy artykuł…

Tak, pisałam poprzednio o bolesnym wymiarze krzyża – Jezusowego w Jerozolimie i naszego w codzienności życia. Tak też, w wymiarze bólu i cierpienia, postrzegano krzyż od wieków średnich. To XII wiek w Kościele zachodnim zapoczątkował mocny nurt zwany dolorystycznym, czyli, skupiający się właśnie na cierpieniu i śmierci Syna Bożego. Stało się to inspiracją dla licznych artystycznych przedstawień Jezusa umęczonego na krzyżu, a także zrodziło i ożywiło nabożeństwa pokutne takie jak: Droga Krzyżowa, pieśni pasyjne, Gorzkie Żale.

A jaki był początek czci oddawanej krzyżowi w chrześcijańskim świecie? Osobnym tematem byłaby obecność symbolu krzyża w kulturze i religijności przedchrześcijańskiej, gdzie oznaczał równowagę świata, kult słońca, ziemi, ognia czy powietrza. Ale ze względu na karę śmierci przez ukrzyżowanie, praktykowaną często w Imperium Rzymskim, był także znakiem hańby.

Tym jednak nie będziemy się tutaj zajmować.

Pierwsi chrześcijanie szanowali krzyż, lecz bardzo dyskretnie go używali – z jednej strony ze względu właśnie na jego hańbę i zgorszenie (śmierć na krzyżu została zakazana dopiero w 337 roku), a także ze względu na wciąż panujące prześladowania wierzących. Zamieniano go na inne, rozpoznawalne i czytelne dla chrześcijan znaki. Ryba (gr. ICHTYS) powstałe z pierwszych liter słów: Jezus Chrystus, Syn Boga, Zbawiciel. Kotwica – symbol ten wyrażał nadzieję na zbawienie, będące owocem mocnego trwania w wierze; zakotwiczenie łodzi życia w porcie wieczności, ufność wśród burz prześladowań. Częstym znakiem był także Trójząb, wskazujący na Trójcę Świętą, używany w symbolice cmentarnej na znak zbawienia przyniesionego duszy przez Śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa. Przywołać można także inne, powszechnie używane symbole, które przetrwały do dzisiejszych czasów: Pax Christi, Christos (XP), Dobry Pasterz, Alfa i Omega, Łódź i inne.

Byli jednak tacy, jak dla przykładu koptyjscy chrześcijanie, którzy naznaczali swoje ciało trwałym krzyżem wytatuowanym na prawym nadgarstku. Nie zaprzestali tego zwyczaju, nawet wtedy, gdy ten widoczny znak wystawiał ich na niebezpieczeństwa, ze śmiercią włącznie. Taki wytatuowany krzyż stawał się wyraźną deklaracją – jaka jest moja wiara, do kogo należę, kto jest moim Panem, a także miał zapobiegać pokusie ukrywania własnej wiary i chronić przed groźbą apostazji. Łatwo jest bowiem zdjąć krzyżyk z szyi, trudno natomiast usunąć tatuaż. Z pewnością ten niezmywalny i nieusuwalny łatwo znak przywołuje na myśl piętnowanie niewolników, które określało ich przynależność do konkretnego pana. To jakby echo słów, które Oblubieniec z Pieśni nad pieśniami kieruje do swojej Oblubienicy: „Połóż mnie jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu, bo jak śmierć potężna jest miłość….” (Pnp 8,6). Po pierwszych trzech wiekach prześladowań, gdy mocą edyktu mediolańskiego (313 r.) chrześcijanie otrzymali wolność wyznania, a sam Konstantym idąc do walki zobaczył na niebie znak krzyża i napis: „W tym znaku zwyciężysz”, znak krzyża stał się bardziej powszechny. Sam cesarz polecił umieścić symbole chrześcijańskie, szczególnie krzyż, na sztandarach swych wojsk. Wtedy też można było zacząć szukać drzewa krzyża. Sam krzyż jak i miejsce Chrystusowej męki na Golgocie nie były zapomniane przez pierwszych chrześcijan, lecz były niedostępne. W 132 r. po Chr. Cesarz Hadrian ukarał Żydów za powstanie Bar Kochby i postanowił zamienić Jerozolimę w miasto całkowicie pogańskie, budując przy tym na miejscu męki Jezusa pogańską świątynię ku czci Wenus. Oznaczało to automatycznie zakaz wstępu do tego miejsca dla żydów i chrześcijan, co uniemożliwiło kult krzyża. Dopiero po blisko dwustu latach, dzięki patronatowi cesarzowej św. Heleny, matki Konstantyna Wielkiego, odzyskanie relikwii krzyża stało się możliwe. Helena siłą swego autorytetu wpłynęła na usunięcie pogańskich budowli i umożliwienie prac wykopaliskowych. W 326 r. (bądź 320) odnaleziono 3 krzyże, w tym ten najważniejszy, na którym umarł Jezus Chrystus. Wtedy wybudowano tam Bazylikę „Ad Crucem” (Męki Pańskiej).
Ale już wtedy chrześcijanie wiedzieli dobrze, że krzyż to nie tylko narzędzie męki Jezusa, znak cierpienia i śmierci, ale to również symbol nadziei, zbawienia i triumfu życia nad śmiercią. To znak Jego nieskończonej i bezwarunkowej miłości. To zwycięstwo życia nad śmiercią. Wąska, ale wciąż otwarta brama do nieba. Wtedy też, w sztuce sakralnej Jezus pojawiał się raczej jako młodzieniec ze zwycięskim krzyżem w dłoni – znany do dzisiaj z wielkanocnych przedstawień. Baranek na Krzyżu. Zwycięski i chwalebny Pan, w kapłańskich szatach rozciągnięty na krzyżu – nie tyle cierpiący, co przygarniający wszystkich w swe ramiona, wznoszący wszystkich ku Ojcu. Nadto pojawiły się krzyże wysadzane szlachetnymi kamieniami. Używanie drogocennych kamieni, takich jak rubiny, szafiry czy diamenty, miało podkreślać świętość i niezwykłe znaczenie krzyża, a także symbolizować światło Bożej chwały. Stąd również wziął się zwyczaj zasłaniania Krzyża w okresie Wielkiego Postu, by zatrzymać się przy Męce Pana, zanim uradujemy się Jego Zmartwychwstaniem i pełnym zwycięstwem.
Rodzajów krzyża w przestrzeni chrześcijańskiej, jak mówią znawcy, mamy około… 400. Warto wymienić choć kilka, które dobrze możemy kojarzyć. Do najczęściej używanych przedstawień krzyża należą: krzyż łaciński – dwie belki złożone ze sobą w 2/3 wysokości belki pionowej; krzyż grecki – równoramienny, krzyż św. Andrzeja – w kształcie litery „X”; na takim bowiem apostoł poniósł śmierć; krzyż arcybiskupi – łaciński z dwiema poprzecznymi belkami; krzyż papieski – z trzema poprzecznymi belkami; krzyż jerozolimski – duży równoramienny z czterema mniejszymi, symbolizujący 5 ran Chrystusa; krzyż maltański – równoramienny z rozwidlonymi zakończeniami ramion, symbolizujący 8 błogosławieństw; krzyż w kształcie litery „T” (tau); krzyż prawosławny – z dodatkową małą ukośną belką, służącą skazańcowi za podporę nóg.

Dziś nie wypalamy sobie znaku krzyża na ciele. Niektórzy go tatuują. Większość wierzących nosi go jednak na sobie, wiesza nad drzwiami mieszkania, czy w innych miejscach. Jest to swoiste wyznanie wiary, jasna deklaracja tego, kto jest moim Panem, do kogo należę. Krzyż na szyi, to tak naprawdę krzyż na piersi, na sercu, w centrum człowieka, ogarniający go całego. Taki też powinien być znak krzyża czyniony dłonią: sięgający nieba i serca, ogarniający całą przestrzeń życia, zapraszający Boga w każdy jego zakamarek. Tak, krzyż jest znakiem: „…zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla nas zaś – mocą Bożą i mądrością Bożą” (1Kor 1, 23-24). By jednak otworzyć się na jego moc trzeba nam nosić go z wiarą i szacunkiem: na sercu, na dłoni – świadomy znak, a nie tyle jak banalna ozdóbka dyndająca np. u obu uszu czy tym podobne. Trzeba nam czynić ten znak z wiarą, szacunkiem, zwyczajnie, ale odważnie – nie redukować go do gestu w rodzaju „zawiązywania wstążeczki” na piersi lub dziwnego ruchu dłoni podobnego do odganiania motyla. Niech Krzyż ogarnia całe nasze życie – jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Trzeba nam do niego przylgnąć – by ten chwalebny Krzyż zmartwychwstałego Pana wyprowadzał nas z kruchości i przemijalności naszej egzystencji ku pełni życia bez miary, bez końca, wiecznego życia z Bogiem.

s. Elżbieta

Poezje

O słodki Jezu

Dodano: 15 marca 2025

Rozmaite tematy

Dodano: 01.03.2025

Pielgrzymi nadziei na Drodze Krzyża

„Bóg w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa
na nowo zrodził nas do żywej nadziei…” (1P 1,3)

My, ludzie XXI wieku, ludzie Nowego Przymierza zawartego w Krwi Chrystusa, dotykając Krzyża Jezusa czy też przeżywając krzyżowe trudy własnej codzienności, nie przestajemy być ludźmi nadziei. My wiemy, że krzyż nie jest ostatnim słowem ziemskiej historii Jezusa, ale jest nim Zmartwychwstanie. To przez nie „Bóg zrodził nas do żywej nadziei”, nadziei mocnej, trwałej, niezmiennej, bo opartej na Zwycięstwie Jezusa, żyjącego Baranka wydanego za życie świata. Na krzyżową drogę Jezusa ruszamy zatem jako – pielgrzymi nadziei.

Stacja I
Pan Jezus na śmierć skazany

Oskarżony, opuszczony i odepchnięty przez ludzi nie przestaje żyć w obecności Ojca, otulony Jego wierną miłością.
Jezu, niech nie zatrzymują mnie ludzkie osądy, ale niech właśnie w takich momentach odświeżam w sobie pewność Bożej Obecności, jedynego prawdziwego i miłosiernego Sędziego, który stoi wiernie u mego boku.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja II
Pan Jezus bierze Krzyż na Swoje ramiona

Przyjmuje na ramiona szorstkie i ciężkie drzewo krzyża przygotowane przez człowieka pewien, że to Ojciec wyznacza kres drogi i nią kieruje.
Jezu, Twoje „brzemię staje się lekkie a jarzmo słodkie”, gdy świadomie wiążę się z Tobą w jedno jarzmo, jak Ty to zrobiłeś względem nas od chwili Wcielenia…
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja III
Pierwszy upadek pod Krzyżem

Upadek Boga-Człowieka to niewiarygodna i szokująca sytuacja. Tak ciężki ten krzyż? Tak słaby Jezus…? A może, nie bacząc na pozory, uniża się On w proch ziemi, by ten, kto na niej leży, bezsilny i sponiewierany przez życie, nie był już nigdy sam…
Jezu, gdy leżę na ziemi, umęczona i udręczona trudami życia, chcę pamiętać, że tutaj najłatwiej ujrzeć Twoje Oblicze niosące siłę i nadzieję.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja IV
Spotkanie z Matką

Obecność i spojrzenie Matki – spokojne, wspierające, otulające miłością – przypomina o Jej niewzruszonej wierności i zaufaniu, że Ojciec nigdy nie prowadzi w pustkę, ale ku życiu.
Maryjo, w godzinach cierpienia odsłaniaj, proszę, przede mną Twoją wierną obecność, bo jedynie Twoje spokojne i wspierające spojrzenie może mnie podnieść, wrócić nadzieję i dać odwagę, by iść dalej…
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja V
Szymon z Cyreny pomaga Jezusowi dźwigać Krzyż

Pomaga, bo został przymuszony. Wyrwany ze swego życia mocną ręką rzymskiego żołnierza staje obok Jezusa, którym nie był zainteresowany, idąc swoją drogą, do własnych spraw.
Jezu, czasem odchodzę, zapominam, oddalam się – nie tylko ja, ale także tyle innych twoich dzieci. „Przymuś” nas czasem, pociągnij mocniej, zawróć na słuszną drogę, byśmy się nie błąkali na obrzeżach prawdziwego życia.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja VI
Weronika ociera twarz Jezusowi

Drobny, niepozorny gest. Wydaje się niewiele znaczący, gdy całe ciało obite, krwawiące, zbolałe. A jednak ten obraz Boskiego Oblicza stworzony z krwi, plwocin, kurzu i potu to znak nadziei, że w miłości wszystko się liczy i ma znaczenie.
Jezu, chcę i ja delikatną chustą słowa, pociechy, pokrzepienia, obecności stawać przy cierpiących bliźnich, by mówić im, że „nadzieja zawieść nie może”, gdyż w Tobie jest zwycięstwo i życie.

Stacja VII
Drugi upadek Jezusa

I znowu Jezus jest powalony na ziemię ciężarem krzyża. Najgorsze jest to „znowu”, które dławi i chce wyrwać z umęczonego serca nadzieję. Takie są podszepty Złego, które jednak nie mają mocy, by wedrzeć się w ufające serce Jezusa. Więc znowu podnosi umęczone ciało i rusza dalej.
Jezu, Ty wiesz, jak bardzo przygnębia mnie powtarzalność moich błędów, upadków, słabości. Wydają się zamkniętym kołem, bez wyjścia. Rozerwać je może jedynie Twoja łaskawość i pomoc, której tak bardzo potrzebuję w cierpieniach życia…
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja VIII
Jezus spotyka płaczące niewiasty

Cierpienie budzi współczucie szlachetnych serc. Ale nie jedynie płacz i zawodzenie mają być jego wyrazem. Ileż ludzkich istnień jest jak drzewo bez korzenia, spróchniałe, puste wewnątrz, bliskie upadku. Trzeba je otoczyć słowem, modlitwą i czynem, by zdecydowały się zapuścić korzenie w miłości Ojca.
Jezu, jesteś jak piękny, zielony cedr nawet w cierpieniu, które tak bardzo udręczyło i naznaczyło Twoje ciało. Twoje serce trwa jednak ufnie przy Ojcu, nie traci nadziei, dlatego kwitnie także w czas posuchy – tego mnie ucz, mój Panie.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja IX
Pan Jezus upada po raz trzeci

Który to był raz: trzeci, piąty czy szósty? Ból zaciemnia pamięć, myśli zdrętwiałe, uwaga się gubi, tylko serce – serce wyrywa się do Ojca w ufnym: tak na wszystko, Abba, z miłości do Ciebie i do braci.
Jezu, gdy wydaje mi się, że zamiast stać prosto, częściej nieporadnie czołgam się po ziemi, a pył i kurz oblepia mnie i przenika wszystko – wiem, że wtedy nie czas na wielkie myśli, których nie ma. To czas serca, które bije w rytm, jakiego się nauczyło: ufam, wierzę, kocham, czekam, ustrzegę nadziei…
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja X
Pan Jezus obnażony z szat

Ci, co odarli Jezusa z szat, zabierali Mu już od dawna wszystko: dobre imię, szacunek, uznanie. Teraz zostały jeszcze szaty i w końcu samo życie. Nie wiedzieli jednak, że żadna strata nie dotknie jądra Jego jestestwa, gdzie nieustannie brzmi głos Ojca: to jest Mój Syn umiłowany.
Nie wiem, mój Panie, co jeszcze przyjdzie mi utracić w życiu, kiedy zabraknie czegoś z tego, co uważam za konieczne, niezbędne, istotne. Nie wypuszczę jednak nigdy z pamięci słów Ojca: wszystko Moje jest twoje a twoje Moje – w Tobie bowiem, mój Boże cała moja nadzieja i życie bez końca.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja XI
Pan Jezus przybity do Krzyża

Jeszcze mógł się wycofać, zatrzymać, boską mocą przerwać tę krzyżową drogę – teraz jest już unieruchomiony, wyniesiony w górę na znak przestrogi, na pośmiewisko. Ale jest zupełnie inaczej – wyniesiony, bo bliżej Ojca, wyniesiony jako znak zwycięstwa miłości nad nienawiścią, jako znak wierności do końca.
Panie Jezu, ucz mnie czytać Twoimi oczyma wydarzenia życia; pamiętać, że kto traci swe życie dla Ciebie, zyskuje je na wieczność.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja XII
Śmierć Jezusa

„Wykonało się”. Jezus zamyka oczy i ludzka nadzieja na ocalenie gaśnie. Bolesny i haniebny koniec. Cisza, przerażająca pustka. Odszedł Pasterz nasz, co ukochał lud…
Jezu, gdy nic nie widzę, gdy przegrana, koniec, śmierć zdają się mówić ostatnie i ostateczne słowo, trzeba mi – pielgrzymowi nadziei – trwać z ufnością w oczekiwaniu na Twoje kolejne słowo, które zabrzmi, zajaśnieje, rozedrze stare szaty, odsłaniając wielkość nowego życia.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja XIII
Martwe ciało Jezusa złożone w ramionach Maryi

Oddano Go Maryi, bezbronnego i uległego jak w Betlejem, choć teraz o ciało trzeba zadbać nie ku życiu, ale ku godnemu pogrzebowi. W przerażającej ciszy Golgoty brzmi jak dzwon ufne Tak Maryi, powtarzane od chwili Zwiastowania. Bóg wszystko może.
Maryjo, gdy rozsypane nadzieje spoczywają w moich obolałych dłoniach, weź i mnie w swoje ramiona: naucz trwać i wierzyć w to, co wydaje się niemożliwe.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Stacja XIV
Złożenie do grobu

Grób, balsamiczne zioła, zatoczony kamień. Wygląda jak definitywny koniec historii Mistrza z Nazaretu, który, co prawda, czynił cuda, ale ostatecznie uległ śmierci… „A Twoi oprawcy postąpili jak rolnicy: zasiali Cię w głębi ziemi jak ziarno pszeniczne, abyś stamtąd zmartwychwstał i wraz z sobą wskrzesił wielu.” (św. Efrem)
Ojcze, moja bezradność przygniata mnie jak grobowy głaz, spod którego nie mogę się wydobyć. Czy taki ma być i mój koniec? Nie lękajcie się, to Ja jestem mówi Jezus kroczący po wzburzonych falach mojego życia, odwalający głaz, który mnie przygniata, uciszający wszelkie życiowe burze.
Zmartwychwstałem i już zawsze będę z tobą.

*
Uwielbiam Ojcze Twoją wierną miłość, która wyprowadziła Jezusa ze śmierci, otworzyła bramy Nieba, gdzie nas niecierpliwie czekasz. Niech zatem:

„…będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa.
On w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa
na nowo zrodził nas do żywej nadziei:
do dziedzictwa niezniszczalnego i niepokalanego, i niewiędnącego,
które jest zachowane dla was w niebie.
Wy bowiem jesteście przez wiarę strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia,
gotowego objawić się w czasie ostatecznym.
Dlatego radujcie się,
choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń.
Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota,
które przecież próbuje się w ogniu,
na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa.
Wy, choć nie widzieliście, miłujecie Go;
wy w Niego teraz, choć nie widzicie, przecież wierzycie,
a ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały wtedy,
gdy osiągniecie cel waszej wiary – zbawienie dusz”.
(1P 1,3-12)

Poezje

Zimowy wieczór

 

Dodano: 15 luty 2025

Nasz las, to już nie jest jedynie nasz las

W baśniową się zmienił krainę, jak z Narni

I tajemniczy wypełnia go blask

Nie naszej zwyczajnej, lecz tamtej latarni

 

I czas, to już nie jest codzienny nasz czas

Pod puchową kołdrą zapadł w nieistnienie

I wypełza z mroku w latarniany blask

Wszystko to, co było i jest ze stworzenia

 

Jak skrzypi i trzeszczy śniegowy ten puch

Snuje się na srebrnym ekranie sto cieni

Rączo na rumaku przemknął król, król-duch

Ścigając niknące, mówiące jelenie

 

Wtem w górze dostrzegam, może to złudzenie

Pośród drzew – chmur jasnozłotą grzywę

Ryk potężny wstrząsa zaspanym sklepieniem

Aż las całkiem od niego osiwiał

 

I gdy tak się skradam od drzewa do drzewa

Z oddali mijając świetlny krąg latarni

Wiem, że kiedy zgaśnie, gdy blask spłynie z nieba

Trzeba mi pożegnać baśniowy świat Narni

s. R

 

Rozmaite tematy

Dodano: 03.02.2025

Za miesięcznikiem „W naszej rodzinie”

W drodze za Jezusem

Gdy zaczynasz czytać te słowa prawdopodobnie masz przed sobą nowy dzień, nowy miesiąc a już z pewnością nowy rok – ogłoszony przez Papieża Franciszka Rokiem Jubileuszowym, wspominającym 2025 lat od Wcielenia Syna Bożego.

„Nowy czas” otwiera nowe drzwi i samoistnie zamyka te, za którymi pozostaje przeszłość. By jednak dobrze zamknąć drzwi przeszłości trzeba na nią uważnie spojrzeć, zatrzymać się, przyjrzeć, wyciągnąć konieczne wnioski, a potem łagodnie zamknąć te drzwi. Następnie zwrócić twarz ku przyszłości, ku temu, co nadchodzi – z zaufaniem, nadzieją i pokojem uciszonego serca.

O sercu właśnie – naszym i Jezusowym – pisze papież Franciszek w swojej ostatniej, czwartej z kolei encyklice Dilexit nos – Umiłował nas, która ukazała się 24 października 2024 roku. Czytamy tam m.in. takie słowa:

„Serce jest również zdolne do zjednoczenia i zharmonizowania własnej osobistej historii, która wydaje się rozbita na tysiąc kawałków, ale w której wszystko może mieć sens. To jest to, co Ewangelia wyraża w spojrzeniu Maryi, która patrzyła sercem. Ona potrafiła prowadzić dialog z doświadczeniami, które przechowywała, rozważając je w swoim sercu, dając im czas: przedstawiając je i zachowując wewnątrz, aby o nich pamiętać”.

Warto, wzorem Maryi, poprowadzić dialog z naszymi doświadczeniami minionego roku, by „zjednoczyć i zharmonizować własną osobistą historię, która wydaje się rozbita na tysiące kawałków”. Te kawałki naszej historii, poszczególne jej wydarzenia, mogą sprawiać wrażenie nieważnych, niepotrzebnych, zbędnych, często nadal boleśnie doskwierających, wciąż frustrujących, rodzących pytanie: po co to było, jaki był tego sens, do czego to prowadzi, czy doprowadziło…? Łatwiej oczywiście wpisać we własną historię chwile pogodne, radosne, sytuacje udane, satysfakcjonujące, zwycięskie… Trudniej to uczynić, gdy spotkały nas cierpienia, doświadczenia bolesne, upokarzające, odbierane przez nas jako przykre, niepotrzebne, czy wręcz pozbawione sensu.

Wstępny wymiar refleksji nad własną historią, to przywołanie z pamięci wyżej wspomnianych wydarzeń, doświadczeń. To zatrzymanie się wobec nich, przyjrzenie się im i próba ich oceny z perspektywy minionego już czasu. Dla nas, wierzących, kluczowe jest to, jak patrzymy na przeszłość. Chodzi o to, by spojrzeć na nią oczyma rozświetlonymi wiarą. Chodzi o żywą wiarę w obecność Boga, przebywającego nie gdzieś daleko, Boga odległego, ale obecnego w naszej codzienności, aktywnie nią zainteresowanego. Boga, który czuwa nad nami w swej nieznużonej Opatrzności, jest obok, więcej – jest w nas, gdy cierpimy. Chodzi o to, by z faktograficznej perspektywy naszej przeszłości przejść do historii zamieszkanej przez Boga, który czyni z niej naszą osobistą historię zbawienia.

I tu znajdujemy kolejną podpowiedź we wspomnianej Adhortacji: „Wreszcie, to Najświętsze Serce jest zasadą jednoczącą rzeczywistość, ponieważ „Chrystus jest sercem świata; Jego Pascha śmierci i zmartwychwstania stanowi centrum historii, która dzięki Niemu jest historią zbawienia”.

Jednym ze sposobów, który może pomóc w odczytaniu historii minionego roku, jako historii zbawienia, jest skorzystanie z psalmu 136, który przez kilkadziesiąt wersetów opowiada historię Izraela rozpoczynając od słów: „Chwalcie Pana, bo jest dobry – bo Jego łaska na wieki”. Jak refren, po każdym wersie opisującym minione wydarzenia, powraca niezmiennie przekonanie: nasz Pan jest dobry, jest obecny, kieruje historią i trzyma nas w swojej dłoni – bo Jego łaska trwa na wieki.

A jak brzmiałaby Twoja historia, gdybyś pozostawił co drugi wers wspomnianego psalmu, a w pierwszym opowiedział o minionym roku twego życia? Może jakoś tak:

Pozwoliłeś mi wstać każdego dnia po dobrze przespanej nocy,
bo Twoja łaska trwa na wieki.
Na moim stole zawsze był posiłek, nigdy nie byłem prawdziwie głodny,
bo Twoja łaska trwa na wieki.
Dzięki sińcom, jakie zadało mi życie, nabrałem więcej rozeznania i doświadczenia,
bo Twoja łaska trwa na wieki….
A resztę dopisz i dopowiedz już sam – ja ogarniam Cię modlitwą….

s. Elżbieta

Poezje

Tyle tajemnic

zakrytych

 

Tyle słów

w sercu chowanych

 

Odsłoń Maryjo

przede mną

 

Jezusa Mądrość

przedwieczną

 

Pokaż mi

Jego Oblicze

 

Pragnienia gesty

i słowa

 

Jego życie

codzienność

 

I niech Duch Święty

je we mnie zachowa

s. B

Dodano: 01 stycznia 2025

Z moich lektur

Dodano: 16 grudnia 2024

Unia hipostatyczna – o co tu chodzi…?

Za miesięcznikiem W naszej Rodzinie

Unia hipostatyczna – jakie są jej konsekwencje dla Twojego życia? Lekkie zatrzymanie powietrza, powolny namysł i pierwsze skojarzenia. Unia europejska – wiem, co to jest. Coś jeszcze pamiętam o unii brzeskiej czy lubelskiej, ale ta hipostatyczna…? O co w niej chodzi? Być może taki albo jakoś podobny był tok twojego myślenia w reakcji na pierwsze zdanie tego tekstu.

Jesteśmy jednak w zupełnie innym miejscu: u progu Adwentu, gdy towarzyszymy Maryi w zaskakującym wydarzeniu Jej życia: Zwiastowaniu. Gdy Słowo Ojca w odpowiedzi na zgodę Maryi staje się ciałem w Jej łonie, gdy dokonuje się cud Wcielenia, a to zjednoczenie bóstwa i człowieczeństwa w osobie Jezusa teologia określa właśnie mianem unii hipostatycznej. Dogmatyczne orzeczenie w tej sprawie wydał w 451 roku sobór chalcedoński uznając, że należy wyznawać, iż Jezus Chrystus, będąc jedną osobą posiada dwie natury, boską i ludzką.

Sobór doprecyzowuje, że zjednoczenie osobowe dokonało się z chwilą poczęcia natury ludzkiej Jezusa w łonie Maryi i pozostało po śmierci ciała Jezusa. W chwili śmierci na krzyżu dusza Zbawiciela odłączyła się od ciała, ale Syn Boży w dalszym ciągu był zjednoczony ze swoją naturą ludzką – zarówno z ciałem, jak i duszą.

Tyle sobory pierwszych wieków chrześcijaństwa. Ostatni sobór natomiast dopowiedział: „Albowiem On, Syn Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem. Ludzkimi rękami pracował, ludzkim myślał umysłem, ludzką działał wolą, ludzkim sercem kochał, urodzony z Maryi Dziewicy, stał się prawdziwie jednym z nas, we wszystkim do nas podobny oprócz grzechu” (Sobór Watykański II, Konst. duszp. o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, nr 22).

Dość długie to teologiczne wprowadzenie, a przecież nie zamierzam zamieniać mojej refleksji w dogmatyczny tekst. Chodzi jednak o to, że te teologiczne, dogmatyczne, precyzyjne, choć czasem dla niewprawnych teologicznie mało zrozumiałe wyrażenia, mają mocne odniesienia do naszego życia.

Skoro Jezus nie tylko przyjął ludzką naturę w ogólności, ale przez ten akt „zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem” i przeniósł to zjednoczenie przez bramę śmierci, to w każdym człowieku możemy Go spotkać, zobaczyć, dotknąć…

Adwent to czas wyciszenia, modlitwy, skupienia. To czas adoracji tajemnicy Wcielenia. To czas blisko serca Maryi, pod którym pulsuje serce Jezusa. To czas rorat, po wielokroć powtarzanej modlitwy Anioł Pański. To czas odnowionej miłości okazywanej Bogu w Jezusie, ukrytym jeszcze pod sercem Maryi.

Nie możemy jednak pozostać jedynie w tym wymiarze miłości. Na skierowane do Jezusa pytanie uczonego w Piśmie o pierwsze przykazanie odpowiedź byłaby w zasadzie prosta: pierwszym przykazaniem jest miłować Boga.

Ale Jezus nie zatrzymuje się na tej pierwszej odpowiedzi, jakby chciał zaznaczyć, że sama ta odpowiedź jest w jakiś sposób niepełna, i dodaje również, jakie jest drugie przykazanie: „Drugie jest to: «Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego». Nie ma innego przykazania większego od tych” (Mk 12, 31).

Choć celem drogi naszego życia jest to, by nauczyć nasze serce kochać, to wciąż istnieje niebezpieczeństwo, że będziemy oddzielali przestrzenie, obszary i osoby. Mogę wybrać miłość do Boga, nie troszcząc się o tych, co są wokół mnie. Słowem, niepostrzeżenie wręcz, wejść w bezpłodną dewocję i pozorną, jałową pobożność, która nie rodzi życia, a jest często zgorszeniem dla wielu: wierzących i niewierzących. Z drugiej strony, mogę też kochać ludzi, wierzyć w człowieka jedynie, jak deklarują niektórzy, a Boga trzymać z dala, jakby On nie miał z człowiekiem nic wspólnego…

Jezus chce natomiast byśmy nie wybierali, byśmy nie antagonizowali tych miłości, ale by jedna splatała się w drugą. Żadna z tych dwóch miłości nie wystarcza bowiem sama w sobie, ponieważ Bóg i człowiek są zjednoczeni głęboką więzią, tajemniczą jednością, by raz jeszcze przytoczyć soborowy tekst: ”Syn Boży zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem”.

Bóg nie chce być kochany sam. A już na pewno nie chce być kochany w karytakuralny sposób wykluczający człowieka. W sposób, gdzie szeptane modlitwy przeplatają się z nieustannym osądem, krytyką. Gdzie za słowem skierowanym do Boga, idzie słowo obgadujące człowieka, idzie intryga, kłamstwo, przewrotność, złośliwość. Te drugie słowa też dotykają Boga, który „zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem”. To „jakoś” ukazuje naszą nieudolność, by wypowiedzieć do końca tę niesamowitą tajemnicę: Bóg jest w człowieku, w każdym człowieku – w tym żyjącym obok mnie, przyjaznym czy nieprzyjaznym, życzliwym czy wrogim, sympatycznym czy trudnym… Jest obecny prawdziwie, głęboko, na zawsze. Moim słowem, czynem, czy jego brakiem skierowanym do człowieka dosięgam także Boga w Jezusie, w którym nieustannie trwa hipostatyczna unia.

s.E.

Poezje

Dodano: 01 grudnia 2024

Spłynął z Nieba Anioł zadziwiony

Zaszumiał skrzydłami, dzwoneczkiem zadzwonił

Nisko się pokłonił

„Jestem” – rzekł wzruszony

Pan Bóg nieskończony

Posłał mnie do Ciebie

Z gorącym pytaniem, odwiecznym błaganiem

„Czy oddasz Mi siebie?”

 

 

s.R

Z moich lektur

Dodano: 15 listopad 2024

Spacer z Bogiem

W każdą środę, wśród niezliczonego tłumu turystów zmierzających do Luwru, jest też dziadek ze swoją 10 – letnią wnuczką Moną. Nie przemierzają w pośpiechu, jak czyni to wielu, niezliczonych sal z ogromną ilością arcydzieł, by w jeden dzień zwiedzić paryskie muzeum. Oni zatrzymują się na długo tylko przy jednym obrazie. Jedna środa, jedna wizyta i jeden obraz. Minuty wpatrywania się w dzieło dawnych mistrzów – co z początku dłuży się dziewczynce zauważającej jedynie popękane ze starości płótna, przytłumione, zszarzałe kolory, dziwaczne, a czasem śmieszne w jej odbiorze elementy tła, słowem, doświadczającej nudy. Potem jednak, gdy powoli dziadek opowiada swej wnuczce o autorze, jego dziele, o treści obrazu, początkowo nie zawsze właściwie rozpoznawanej, o jego ukrytym pięknie, znaczeniu, przesłaniu, oczy dziecka otwierają się i Mona przeczuwa ukrytą wielkość. Starszy pan nie mówi językiem dziecka, ale zwraca się do wnuczki jak do osoby dorosłej, by nie umniejszyć wielkości, piękna i głębi arcydzieł, przed którymi przystają.

Muzealna opowieść zatytułowana: „Oczy Mony” nasunęła mi skojarzenie z kościołem, wiarą, z samym Bogiem. Z pytaniem czy warto małe dzieci, które tak niewiele ponoć rozumieją, przyprowadzać do kościoła. Czy ich obecność w sakralnej przestrzeni faktycznie mało wnosi w ich życie, potrafi natomiast mocno przeszkadzać innym? Czy ma sens mówienie im o Bogu, który jest tak wielki i odległy, potężny i niezrozumiały nawet dla dorosłych? Czy wiarę przekazywać już małemu dziecku, czy raczej zaczekać aż dorośnie, będzie w stanie zrozumieć i ewentualnie wybrać drogę wiary…?

„Nieważne, czy od razu zrozumiemy to, co ktoś do nas mówi, tak, jakby każde nowe słowo miało być rosłym drzewem w rozległym sadzie umysłu. Wszystko rozkwitnie w odpowiednim czasie, pod warunkiem, że wyżłobimy rowki i zasiejemy w nich ziarna…”

Powyższe słowa dziadka Mony, który mówił do dziesięciolatki jakby była studentką historii sztuki, są niezwykle cenne i prawdziwe.

Warto bowiem żłobić rowki i siać drobne ziarna wiary prowadząc małe dziecko do kościoła, pokazując tabernakulum, w którym przebywa żywy Jezus, ucząc ciszy i słów modlitwy. Warto mówić o rzeczach wielkich, o potędze Boga, Jego wszechmocy i ogarniającej nas Bożej obecności. Warto poprzez świątynną wielkość, tak inną od przestrzeni naszych domostw, przez niedostępne prezbiterium z jego centrum: tabernakulum i ołtarzem, poprzez wysokie sklepienia, dostojne figury świętych, cenne złocenia, ciszę i tajemnicę przenikającą wszystko, mówić dziecku o Bogu wielkim, potężnym, wszechmocnym, ale obecnym i kochającym, czuwającym i w każdej chwili gotowym na spotkanie z człowiekiem. Te ziarna, choćby w którymś momencie życia zostały głęboko zakopane, zasypane złymi wyborami, mają w sobie moc i kiedyś zakiełkują, przemienią się w „rosłe drzewa w rozległym sadzie umysłu” i serca. Kiedyś, może gdy dotknie człowieka ból porażki i zniechęcenie, wzejdą przypominając, że jest coś – Ktoś większy niż nasze trudy, cierpienia i przegrane. Ktoś, kto jest obecny, czuwa, jest gotów stanąć przy nas w każdym miejscu i momencie naszego życia, by je wyprostować, umocnić, skierować ku światłu, nadać mu sens…

Będąc o tym przekonana powiem raz jeszcze: warto żłobić rowki, siać ziarno wiary, miłości, przykładu, wskazywać na Boga. Innymi słowy: opowiadać o pięknie roślin, które pojawią się dopiero kiedyś, których może my nie zobaczymy rozkwitających w życiu naszych bliskich, ale – naprawdę warto…

s.E.

Z moich lektur

Dodano: 1 listopada 2024

O odwadze umierania

Tym razem to nie lektura wzbudziła moją refleksję czy wydobyła życiowe wspomnienia, ale to samo życie i trudne doświadczenie wywołały z pamięci wiersz jednej z moich zakonnych współsióstr, która zginęła tragicznie w wieku trzydziestu dziewięciu lat. Wierzę, że choć jej życie zostało przerwane tak nagle, niespodziewanie, brutalnie wręcz, zdążyła potwierdzić swoje tak Bogu, które po wielokroć wypowiadała, także w cytowanym wierszu:

jesienią miłość jest największa
chociaż to wiosnę chwalą w wierszach –
bo jakiej wielkiej miłości trzeba
by tak po prostu bez buntu umierać.[1]

Jak trudne jest to ostatnie i ostateczne umieranie, nikt z nas żyjących nie wie z własnego doświadczenia. Towarzyszenie odchodzącym pozwala przybliżyć się do tej tajemnicy, ale i tak zatrzymać się musimy przed granicą, którą przekracza się zawsze samotnie. Mistrzowie życia duchowego – ale i każdy z nas żyjący wiarą – wiedzą doskonale, że codzienne umieranie, tracenie kogoś lub czegoś, potrafi być także nad wyraz bolesne i trudne.

Czasem bowiem pozwolić trzeba, by umarło to, co się dopiero urodziło. Nie zżymać się, gdy marzenie zamienia się w przeszłość, nie mając szansy na realizację. Uwierzyć, że jeśli ginie to, co nadal zdaje mi się dobrem, to ginie i rozpada się jedynie zewnętrzna szata – dobro pozostaje: pozostaje i wciela się w cierpliwość, łagodność, uległość, zawierzenie… Wzrasta w nas człowiek wewnętrzny, ufnie wydany Bogu na wszystko, co przychodzi z którejkolwiek, choćby najbardziej niespodziewanej, strony. Wzrasta tym bardziej, im zwyczajniej, po prostu, bez buntu umiera dla siebie – bo jakiej wielkiej miłości do tego potrzeba…

[1] S. Maria Barbara Złotowska ocd, Miłość trwa nad nami, Gdynia–Pieniężno 2009, s. 44.

Rozmaite tematy

Dodano: 01 listopad 2024

Biogram s.Bernadetty

Siostra Teresa Bernadetta od Jezusa i Maryi (Bernadetta Magnucka)

urodziła się 2 marca 1961 roku w Pile, jako pierwsze dziecko Maksymiliana i Józefy z domu Świątek. Ma młodszą o osiem lat siostrę, Hannę. Swoich rodziców wspominała zawsze jako pełnych czułości, głęboko wierzących w Boga i otwartych na innych. Do Magnuckich wieczorami chętnie przychodzili sąsiedzi i znajomi na wspólne śpiewanie. Było dużo radości, humoru i serdeczności. Wtedy Bernadetka nauczyła się od swojej mamy ze słuchu tworzyć drugi głos do piosenek. Miała mocny, piękny alt o rzadko spotykanej, bardzo przyjemnej barwie. Służyła nim później przez wszystkie lata życia zakonnego, zostawiając go nam w nagraniach na płytach „Moje niebo” i obu częściach „Chcę widzieć Boga”.

Wielkim ciosem dla rodziny była nagła śmierć taty Maksymiliana. Zginął w wypadku podczas pracy na kolei, został zmiażdżony przez cofającą się lokomotywę. Bernadetka miała wtedy czternaście lat… Mama, mimo licznych propozycji, nie wyszła powtórnie za mąż, zatroskana i całkowicie oddana wychowaniu córek.

Bernadetta wcześnie odkryła w swoim sercu pragnienie poświęcenia się Bogu. Wychowana w parafii salezjańskiej początkowo myślała, by wstąpić do salezjanek. Okres dojrzewania przyniósł pytania o założenie rodziny, pojawiły się sympatie, a nawet propozycja małżeństwa. Jednak Jezus już na tyle oczarował jej serce, że zdecydowanie odmówiła i zaczęła szukać swojego miejsca do życia z Nim i dla Niego. Studiowała socjologię na KUL-u i poznała lubelski Karmel (jeszcze zanim siostry przeniosły się do Dysa). Przeżyła tam silne doświadczenie duchowe, które upewniło ją, że jej powołaniem jest bycie karmelitanką bosą. Przez znajomości studenckie trafiła najpierw do Karmelu w Elblągu, skąd siostry ufundowały klasztor w Gdyni – Orłowie.  W rozeznawaniu powołania towarzyszył jej kierownik duchowy, o. Bronisław Mokrzycki SJ. Często wspominała jego posługę wobec niej jako nieocenioną i bardzo znaczącą.

Do klasztoru karmelitanek bosych w Gdyni – Orłowie wstąpiła 18 marca 1983 roku. Przeoryszą była wówczas m. Teresa Cecylia od Niepokalanego Serca Maryi, a mistrzynią nowicjatu – w szczytowym momencie liczył on czternaście białych sióstr – s.Immakulata od Ducha Świętego. Pierwszą profesję złożyła 7 października 1984 roku,  a wieczystą 3 października 1987 roku. Bardzo szybko, przy braku starszych sióstr, s. Bernadetta została posłana do koła, do kontaktu z gośćmi, którym służyła z pełnym oddaniem.

W latach 1989-1992 przebywała w Karmelu w Rzymie, gdzie udała się wraz z trzema siostrami, by wspomóc tamtejszą wspólnotę. Przeorysza rzymskiego karmelu nazywała siostrę „Agnellina” – owieczka, zauważając bardzo szybko jej uległość, dyspozycyjność i pogodę ducha. Tam również służyła gościom w kole, ucząc się zarazem języka włoskiego.

W roku 1997 wyraziła gotowość wejścia w skład grupy fundacyjnej rozpoczynającej życie modlitwy w nowym klasztorze w Bornem Sulinowie. Przyjechała jako zastępczyni wikarii, którą była s.Maria Elżbieta od Trójcy Świętej. Pełniła także posługę mistrzyni nowicjatu i kołowej (zajmowała się gośćmi), a w pierwszych wyborach w roku 1999 została wybrana przeoryszą. Pełniła ten urząd czterokrotnie, w sumie przez 12 lat. Lubiła o sobie mówić, za swoją patronką, św. Bernadettą, że jest „miotłą Pana Boga”. Szła tam, gdzie ją posłano, chętna do każdej pracy, jaką jej zlecono. Wolała słuchać, niż wydawać polecenia. Jako przeorysza wiele spraw poddawała pod rozeznanie kapituły. Dzięki temu mogłyśmy wzrastać we współodpowiedzialności za wspólnotę i podejmowane decyzje. Dbała o relację z każdą z nas, a także o to, byśmy były jedno. Zatroskana o dobro i jedność wspólnoty aktywnie je budowała. Potrafiła stanąć z boku, z pokorą ustąpić, przyjąć w duchu wiary wszystko, co niosło życie. Jako przeorysza dbała o nasze duchowe potrzeby, a także o wytchnienie dla ciała. Wysoko ceniła chwile wielkich rekreacji, w których przodowała w tworzeniu dobrego, pogodnego nastroju, w rozmowach i zabawach, jednoczących wspólnotę i zacieśniających więzi przyjaźni między nami. Miała duży talent aktorski, role, w które się wcielała w przedstawieniach i scenkach humorystycznych często wyciskały z oczu łzy śmiechu. Z drugiej strony była propagatorką cotygodniowych dni pustyni, które w borneńskim klasztorze zostały wprowadzone w roku 2000. Miała ducha pustelniczego, przy całej swojej towarzyskości zawsze najpełniej czuła się sobą w sam na Sam z Jedynym Umiłowanym. Była zakochana w Tym, Który JEST, często powtarzała pocieszając siostry w ich strapieniach: On Jest. Zawsze JEST. Jej życiowym mottem były słowa św. Pawła, które często nam przytaczała: Tym, którzy Go miłują, Bóg ze wszystkiego wyprowadza dobro.

Była powszechnie znana i lubiana, miała szerokie grono przyjaciół i osób, które powierzały się jej modlitwie. Z niezwykłą empatią wysłuchiwała każdego, nie żałując czasu ani zdrowia. Otoczyła opieką kilku ubogich, którzy z ufnością przychodzili do niej po pomoc materialną i wsparcie duchowe. Zasłynęła także z niezwykłej skuteczności wymadlania potomstwa dla bezdzietnych par, które wspominają ją z wielką wdzięcznością i łzami w oczach… Jej piękny uśmiech i spojrzenie pełne czułości przyciągały wszystkich i pozostawiały w sercach niezatarty ślad. Słynęła z poczucia humoru, lubiła słowne zabawy, wymyślanie nowych słów i wyrażeń. Przekręcała nasze imiona, zawsze z wyczuciem i czułością. Jej pasją było pieczenie ciast i ciasteczek. Wynajdowała coraz to nowe przepisy i wypróbowywała je na różne okazje, by sprawić siostrom trochę radości. Emanowała dobrocią i ciepłem, życzliwością, chęcią pomocy, ofiarnością i łagodnością. Była niezwykle wyrozumiała, często powtarzała, by nie tworzyć problemów tam, gdzie ich nie ma. Miała trzeźwe, spokojne i szerokie spojrzenie na rzeczywistość oraz głęboką mądrość życiową. Wiele z nas miało w niej zaufaną powierniczkę i doradczynię. Zawsze też mogłyśmy liczyć na jej wstawienniczą modlitwę. Wystarczyło szepnąć w przelocie: „Bernadetko, pomódl się za mnie…”, a można było być pewną, że ta prośba nie będzie zapomniana. Często odczuwałyśmy niemal natychmiast owoc jej wstawiennictwa, brała na siebie ciężary i cierpienia innych.

W ostatnich latach, zwłaszcza po covidzie, który bardzo ciężko przeszła jesienią 2020 roku, zauważyłyśmy, że słabnie i jakby nie nadąża za wydarzeniami. Irytowało ją to, często słyszałyśmy, jak utyskuje na tę „niezrozumiałą słabość”. Przy tym nie zwalniała tempa, chciała nadal pracować na pełnych obrotach. Dwa lata temu, po wyborach zgłosiła naszej matce chęć i gotowość posługi w kole. Ta, zatroskana o jej zdrowie prosiła, by siostra nie zaniedbywała okresowych badań. Nie wykazywały one jednak żadnych niepokojących zmian… Pracowała zatem w kole niemal do śmierci. Lato 2024 roku okazało się dla niej bardzo dużym wyzwaniem, często powtarzała, że nie ma powołania do życia w tropikach. Dokuczała jej duszność. Zauważyłyśmy u niej dziwną bladość twarzy, jednak nie przyszło nam na myśl, że może to być białaczka… Łapała też infekcje, wiele tygodni dręczył ją gwałtowny kaszel. W takim stanie wyjechała pod koniec sierpnia do Kołobrzegu na zabiegi fizjoterapeutyczne i wypoczynek. Tam pojawiły się silne bóle w okolicy kręgosłupa, które zdiagnozowano jako zapalenie korzonków. Zadzwoniła po pogotowie, jednak powiedziano jej, że do korzonków nie przyjadą… Przez tydzień nie mogła spać ani chodzić z bólu. Znajome robiły jej zakupy i gotowały obiad. Jedna z nich poprosiła też księdza, by przyniósł jej komunię św. i udzielił sakramentu namaszczenia. Siostra płakała ze szczęścia… Potem w szpitalu, na parę godzin przed śmiercią także mogła przyjąć Jezusa.

Gdy poprosiła matkę przeoryszę, by ktoś po nią przyjechał, bo chce wracać do klasztoru, nasza matka pojechała do niej z kierowcą 23 września rano. Niestety, stan siostry Bernadetty był już bardzo poważny, nie była zdolna do podróży… Zawieziono ją do przychodni po poradę i jakiś mocny, przeciwbólowy zastrzyk na drogę. Jednak lekarka na jej widok natychmiast zadzwoniła po pogotowie. W szpitalu została postawiona diagnoza: obustronne zapalenie płuc i białaczka, stan ciężki. Pomimo podanego tlenu, duszność się pogłębiała. Lekarze zaproponowali respirator, na co siostra wyraziła zgodę: „Jeśli to dla mojego dobra, to zgadzam się”. Były to jej ostatnie słowa wypowiedziane na ziemi… Zmarła po kilku godzinach pobytu w szpitalu w wyniku wstrząsu septycznego o godzinie 2.15, dnia 24 września 2024 roku.

Od dawna prosiła Jezusa, by zabrał ją prosto do Siebie, bez konieczności czyśćca. Wierzymy, że została wysłuchana… Wielokrotnie w ostatnich latach wyrażała pragnienie pójścia do Niego, mówiła, że jest gotowa. Pan wysłuchał jej prośby i zabrał ją nagle, zrywając zasłonę tym słodkim zderzeniem, o którym pisze św. Jan od Krzyża w „Żywym płomieniu miłości”.

 Była bardzo związana z małą Teresą. Żyła w praktyce aktem Ofiarowania się Miłości Miłosiernej, często go odnawiała, a w kąciku modlitewnym w jej celi obok Pisma świętego znalazłyśmy bilecik z cytatem ze św. Jana od Krzyża: Przemień mnie Panie w miłość, którą jesteś, a za niczym już tęsknić nie będę.

Oblubieniec zabrał ją w rocznicę welacji św. Teresy od Dzieciątka Jezus, a pogrzeb odbył się w rocznicę jej śmierci, 30 września. Wiadomość o śmierci s.Bernadetty wstrząsnęła wieloma osobami, którym była bliska. Pogrzeb stał się wymowną manifestacją miłości do naszej małej siostry o wielkim sercu, prawdziwą Paschą, w czasie której Pan przeprowadzał naszą siostrę ze śmierci do Życia.  Mszy świętej przewodniczył emerytowany ordynariusz diecezji koszalińsko – kołobrzeskiej, bp Edward Dajczak, a homilię wygłosił nasz prowincjał, o. Łukasz Kansy. Z mocą kilkakrotnie podkreślał rzeczywiste oddanie się Bogu śp. siostry Bernadetty, o czym świadczyło całe jej życie wydane służbie braciom: siostrom, z którymi żyła, księżom, za których wiernie się modliła i każdej napotkanej osobie powierzającej jej swoje troski i intencje. Wydała się bez reszty i otrzymała Miłość za miłość. Na marginesie: zauważyłyśmy, że zarówno ks. biskup, jak i o. prowincjał przejęzyczyli się, nazywając zmarłą siostrę świętą!

Przybyło 37 księży i ojców, oraz 20 sióstr zakonnych, których przyjęłyśmy w zakonnym chórze, bo kaplica nie pomieściłaby wiernych. I tak sporo osób stało pod oknami kaplicy (było przygotowane nagłośnienie), w zakrystii i na korytarzu…

Było to piękne wydarzenie, mimo bólu i łez, przeżyte w paschalnej radości i nadziei na  rychłe spotkanie w Niebie! Ks. biskup Dajczak ze wzruszeniem mówił, że kolejna, już piąta karmelitanka bosa jest pochowana na terenie naszej diecezji. Skomentował ten fakt jako zakorzenianie się Karmelu na tej ziemi, tak bardzo ocierpianej i potrzebującej ofiary i wstawiennictwa.

Dziękujemy naszym siostrom z karmelu wrocławskiego, które akurat gościłyśmy z racji powodzi, naszym braciom karmelitom, nowicjuszom, którzy dzielnie nieśli trumnę, za współudział, duchowe i materialne wsparcie i modlitwę. Niech Pan będzie we wszystkim uwielbiony!

Poezje

Dodano: 15 października 2024

Jesień

Dziś się ma dusza snuje nad ziemią,
Jak mgła poranna
Nabrzmiała łzami, ciężkim zwątpieniem
Jakby umarła

Dusza ma dzisiaj, jak zwierz zraniony
Do mchu przywarła
I padła bólem, smutkiem zmroczona
Co nań natarły

Jeden Twój uśmiech Niebieska Mamo
Wszystko odmienia
Ty atmosferą Słońcem nagrzaną
Otulasz ziemię

Twoje spojrzenie ciepłe słodyczą
Na szczyt wynosi
Nie ma już bólu, smutku, goryczy
Jest łaski rosa

Twoje ramiona, co Dziecię tulą
I mnie przygarną
Mamo Jezusa, moja Matulo
Maryjo Panno

s.R.

Rozmaite tematy

Dodano: 10 październik 2024

Pogrzeb s. T. Bernadetty od Jezusa i Maryi OCD

30 września 2024 r.

W poniedziałkowy poranek 30. września, prawie tydzień po śmierci naszej s. Bernadetty (24. września), o godz. 8.00 przywieziono ciało Siostry do klasztoru. Głowa Zmarłej została przyozdobiona różanym wiankiem, jak niegdyś podczas ślubów, które były zaślubinami w wierze, a teraz, wierzymy mocno, poza bramą śmierci dokonały się ostateczne zaślubiny z Umiłowanym „twarzą w twarz”, w widzeniu i chwale.

Do godziny 11.30 trwały osobiste spotkania i pożegnania ze Zmarłą przy otwartej trumnie. Współsiostry, rodzina, bliscy, przyjaciele i wiele, wiele osób, które mimo poniedziałkowego dnia pracy, zjawiły się na to ostatnie pożegnanie.

Przyjaciel s. Bernadetty, przybyły z Dolnego Śląska ks. Marian Kopko, przewodniczył modlitwom przy trumnie. Następnie bracia karmelici zamknęli trumnę i przenieśli ją na środek zakonnego chóru. Siostra została otoczona przez liczne grono przybyłych sióstr zakonnych (około 20), karmelitańskie współsiostry, oraz około 40 księży przybyłych nie tylko z naszej diecezji, ale także z innych stron Polski. Kaplica natomiast nie była w stanie pomieścić wszystkich zebranych, których część uczestniczyła w uroczystości poza kaplicą, w zadaszonym namiocie, na ławkach z pobliskiej szkoły, przy dobrym nagłośnieniu, wśród szumu klasztornego lasu…

O godzinie 12 rozpoczęliśmy wspólny różaniec – część chwalebną – prowadzony przez siostry z różnych zgromadzeń.

Eucharystii o 12.30 przewodniczył biskup senior naszej diecezji, bp Edward Dajczak, w najbliższej koncelebrze z Ojcem Prowincjałem Łukaszem Kansym OCD, ks. Marianem Kopko i ks. Mariuszem Kucińskim – przyjaciółmi siostry Bernadetty, oraz z licznie zgromadzonymi w karmelitańskim chórze ojcami i księżmi.

Homilia wygłoszona przez o. Prowincjała przybliżyła postać s. Bernadetty – nie tyle w wymiarze jej zewnętrznych działań, które dla karmelitanki są bardzo ograniczone – ale w wymiarze wewnętrznym. Gotowość oddania się na całego, bez reszty, Umiłowanemu nade wszystko Bogu, przebijała z biograficznych wspomnień młodości i pozostała żywa do ostatnich dni życia Siostry.

Po Eucharystii i modlitwach końcowych – pożegnaniu Zmarłej i zawierzenia jej Bogu – uformowała się procesja: nasz przyjaciel Andrzej z krzyżem, współsiostry (z białymi różami w rękach, które razem z różanymi płatkami, zamiast ziemi posypały się na trumnę), pozostałe siostry zakonne, ks. Biskup, ojcowie i księża, trumna z ciałem Siostry, rodzina, bliscy i wielu, bardzo wielu tych, dla których siostra Bernadetta była ważną, cenioną, bliską i zaufaną osobą.

Choć wiele serc było pogrążonych w bólu straty, cierpienia, niedowierzania wobec tak niespodziewanej śmierci, w cieniu mroku i żałoby, nieustannie przebijały się jednak, w myślach, atmosferze, w pieśniach, treści niosące nadzieję – Ja nie umieram, ale wchodzę w życie – jak niegdyś wołała św. Teresa od Dzieciątka Jezus.

My straciliśmy siostrę, ciocię, przyjaciółkę, bliską i zaufaną osobę, ale wierzymy mocno i wiemy, że cieszy się niebo, które otwarło swe podwoje dla kolejnej oblubienicy Jezusa, już piątej z borneńskiej wspólnoty.

Jezus tak niespodziewanie zabrał Siostrę do siebie, nie oswajając nas z tym rozstaniem (przecież wyjechała z domu na rehabilitację, po której miała wrócić wzmocniona i odnowiona…), ale wierzymy, zgodnie z pawłowym przekonaniem, które było tak bliskie siostrze Bernadetcie, że Bóg mocen jest ze wszystkiego wyprowadzić dobro, jeśli Jemu się oddamy i zawierzymy:

„Wiemy, że Bóg z tymi, którzy Go miłują,

współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8,28)

– bo Bóg jest dobry – ZAWSZE

Z moich lektur

Dodano: 29 września 2024

O BOŻEJ OBECNOŚCI

Nasza karmelitańska Reguła wzywa nas do nieustannego trwania na modlitwie i życia w świadomości Bożej obecności. Bez tego trudno mówić o życiu kontemplacyjnym. Sam Bóg powiedział o sobie Mojżeszowi: JESTEM, który JESTEM, a św. Eliasz wyznawał: Żyje Bóg, przed którego obliczem stoję. Bóg jest zatem nieustanną, miłującą OBECNOŚCIĄ; w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17,28). Wiara i miłość pozwalają nam odkrywać tę Obecność w nas i wokół nas i odpowiadać naszą świadomą obecnością w Niej. To jest istota modlitwy nieustannej, do której Bóg zaprasza nie tylko nas, mniszki, lecz każdego wierzącego: nieustannie się módlcie…

Jednak co to tak naprawdę oznacza i czy w ogóle jest to możliwe? Przecież w praktyce nie wydaje się realne, by pośród wielu wyzwań codzienności trwać bez przerwy myślą przy Bogu. Nasze prace, odpowiedzialności, troska o innych i służba wspólnocie angażują także nasz umysł i zdaje się, że modlitwa wielokrotnie musi pójść na kompromis z tymi wymaganiami. Czy wobec tego życie modlitwą, chodzenie w Bożej obecności, to tylko pobożne i duchowe, ale niezbyt realne marzenie?

Gdyby tak było, nasze powołanie i życie karmelitańskie nie miałoby słusznego uzasadnienia. Bóg jednak zaprasza nas do relacji przyjaźni z Nim, wręcz do głębokiej zażyłości, aby przelewać na nas i przez nas swoją miłość. Dlatego św. Teresa od Jezusa poucza nas, że w modlitwie nie chodzi o to, aby dużo rozmyślać, lecz aby dużo miłować. Święta nie oczekuje od nas wielkich o Nim rozmyślań ani natężonej pracy rozumu, ani zdobywania się na piękne, wysokie myśli i uczucia, tylko tego, byśmy spoglądały na Niego z miłosną uwagą. Nasz brat w Karmelu, Wawrzyniec od Zmartwychwstania (XVII w.), dał nam bardzo mocne świadectwo życia w wewnętrznym spojrzeniu na Boga w sobie. Z wielką prostotą dzielił się swoim doświadczeniem i przekonywał: Praktyką najbardziej świętą, najbardziej powszechną i najbardziej konieczną w życiu duchowym jest trwanie w obecności Boga. Trwać w jego obecności oznacza znajdować upodobanie w Jego boskim towarzystwie i przyzwyczajać się do przebywania z Nim, mówiąc do Niego pokornie i czule, rozmawiając z Nim w każdym czasie, w każdej chwili, bez określonych zasad czy ograniczeń czasowych, szczególnie zaś w czasie pokus, cierpień, oschłości, niesmaku, a nawet niewierności i grzechów. Nie trzeba koniecznie zawsze być w kościele, żeby przebywać z Bogiem; możemy zamienić nasze serce w oratorium, do którego od czasu do czasu odejdziemy, żeby tam z Nim rozmawiać – łagodnie, pokornie i z miłością. Wszyscy są zdolni do tych poufnych rozmów z Bogiem. Potwierdza to również wielu naszych świętych karmelitańskich, szczególnie św. Teresa od Dzieciątka Jezus i św. Elżbieta od Trójcy Świętej.

Ta prostota bycia z Bogiem zawsze mnie bardzo pociągała w Karmelu: szukanie i odkrywanie Go we wszystkim, trwanie w Jego obecności i pod Jego miłującym spojrzeniem! Tylko tyle czy aż tyle? I jedno, i drugie jest prawdziwe. Z jednej strony: Bóg daje nam Siebie i zaprasza do wspólnoty miłości z Nim, a z drugiej – nasze pragnienia nie idą w parze z ludzką kondycją, która nas ogranicza.

Jak więc możemy sobie pomóc, aby świadomie trwać w obecności Boga, sercem przy Jego Sercu?

Nie ma tutaj uniwersalnej metody, ponieważ każdy ma swoje wrażliwości, upodobania i swoją drogę modlitwy. Poza tym, kreatywność zależy też od naszej miłości i ona będzie podpowiadać nam sposoby jej wyrażania. Warto szukać prostych form takiego trwania przy Bogu, aby łatwiej było je łączyć z zewnętrznymi zajęciami i wewnętrznym zaangażowaniem. Naszego ducha najbardziej karmi Słowo Boże, zatem dobrze jest wracać w pamięci i nosić w sercu teksty z liturgii dnia albo przywoływać inne, które odpowiadają temu, co aktualnie robimy lub przeżywamy. Kiedy indziej będą to krótkie, coraz częściej powtarzane westchnienia duszy i słowa naszej prośby, troski, ofiarowania, pragnienia, tęsknoty, skruchy, radości lub wdzięczności, które są echem naszego tu i teraz. Ważne jest, abyśmy cierpliwie i z mocną determinacją ćwiczyli się w tej praktyce. Ona stopniowo stanie się przyzwyczajeniem i oddechem duszy. Wiem, że to wymaga od nas sporo czasu i trudu, a nierzadko także walki ze zniechęceniem. Lecz w tych zmaganiach nie pozostajemy sami: Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra (Rz 8,28), a Duch przychodzi z pomocą naszej słabości; gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, On sam przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8,26).

Dlatego możemy wciąż po prostu przyłączać się do Jego modlitwy w nas, czyniąc ją także naszą. Żadne zajęcia, zewnętrzne czy wewnętrzne, nie przeszkadzają nam, by możliwie często „wchodzić” do wnętrza naszej duszy, choćby na chwilę spotkania z Trójcą Świętą. Jeśli będziemy wierni w przywoływaniu swojej uwagi i spojrzenia na Boga, to z czasem doświadczymy, że On sam coraz częściej przywołuje nasze spojrzenie ku Sobie.

Podzielę się jeszcze moim dawnym, nowicjackim odkryciem, które dało mi niemałą pociechę i radość na drogach modlitwy, a którego potwierdzenie znalazłam u św. Teresy od Dzieciątka Jezus i u św. Augustyna. Chodzi o najgłębsze, szczere pragnienia, których siła i stałość, pomimo ludzkiej biedy i słabości, są łaską, niezasłużonym darem od Boga, dzięki któremu nasza ukryta modlitwa wciąż pulsuje w nas, nawet jeśli jej nie odczuwamy. Lepiej i trafniej oddają to słowa samego św. Augustyna: Twoje pragnienie jest twoją modlitwą. Gdy ono nie ustaje, to i modlitwa nie ustaje. Istnieje inna, wewnętrzna, nieustanna modlitwa, a jest nią pragnienie. Choćbyś się oddawał innemu zajęciu, nie przestajesz się modlić, jeśli tylko zachowujesz pragnienie tego szabatu, którym jest odpoczynek nieba. Jeśli chcesz nieustannej modlitwy, nie ustawaj w pragnieniu. Ta prawda przynosi mojej duszy wolność i ukojenie, i radość, i wdzięczność.

 

Przenikasz i znasz mnie, Panie, z daleka spostrzegasz moje myśli.

Zanim słowo się znajdzie na moim języku, Ty, Panie, już znasz je w całości.

                                                                                                       Ps 139,1-2.4

T. Bernadetta od Jezusa i Maryi

 

Teraz już żyje przeniknięta i zanurzona w Bożą Obecność.

Z moich lektur

Dodano: 15 września 2024

O pięknych oczach Maryi, które widzą dalej i głębiej

Ksiądz Krzysztof Wons przez następujące po sobie stronice swojej Lectio divina o Maryi, całej Pięknej ukazuje źródło Jej wewnętrznego piękna: wsłuchiwanie się i posłuszeństwo słowu Boga. To wierne słuchanie, dzień po dniu i rok po roku, doprowadza Ją do szczytu Golgoty, gdzie przyjdzie Jej trzymać na kolanach martwe ciało Jezusa. W sercu, w którym zawsze zachowywała i rozważała słowa Boże, powraca wspomnienie Bożych obietnic: będzie On wielki, będzie nazwany Synem Najwyższego, Pan Bóg da Mu tron Jego praojca Dawida… (Łk, 1,32). Teraz jednak widzi Jezusa zmaltretowanego, bezsilnego, bezwładnego i ostatecznie zabitego, a Jego jedynym tronem są Jej drżące kolana. A jednak, ponad zewnętrznymi faktami, Jej wyostrzony wzrok wiary jest w stanie odkryć, że słabość i bezradność Wcielonego Boga (ta z Betlejem i ta z Golgoty), to Jego droga do człowieka i do Ojca.

Maryja na Golgocie obejmuje ramionami martwe ciało Jezusa i nie przestaje wierzyć, że On jest Synem Najwyższego Boga, jak powiedział anioł Gabriel (Łk 1,32). Pieści na drżących kolanach zmarłego Jezusa, jakby pieściła niemowlę. Rozumie i godzi się, że Bóg właśnie tak się objawia i tak zbawia świat: na drodze słabości i kruchości.[1]

 

Ile jeszcze drogi trzeba przejść, by nauczyć się patrzeć na słabość i kruchość ‒ tak własną, jak i cudzą ‒ jak Maryja. Oswoić się z nią, przestać się gorszyć czy zżymać, co więcej: nie tylko zgodzić się na nią, ale i ją pokochać. Przeniknąć zasłonę wiary, zobaczyć prawdę Jezusa: bezbronnego, ufnego i oddanego tak w Betlejem, jak i na Kalwarii, i ruszyć w tę samą drogę. Na własnych, słabych przecież, siłach trudno tu polegać, ale: Kiedy Maryja zaczyna nas czegoś uczyć, nigdy nie kończy jedynie na słowach.[2]

[1] Krzysztof Wons SDS, Cała Piękna Maryja, Wydawnictwo Salwator, Kraków 2017, s. 160.

[2] dz. cyt., s. 50.

Poezje

Dodano: 1 września 2024

Nie lękaj się

„Nie lękaj się!”

– wciąż mi powtarzasz.

Ja będę z tobą,

gdy pójdziesz przez ogień

i nie spali cię płomień

a wody wielkie

nie zatopią ciebie

i bać się nie musisz,

bo Cię nie opuszczę

i nie zostawię w potrzebie.

s.B.

Z moich lektur

Dodano: 22 sierpnia 2024

WADA

CNOTA

skąpstwo

poprzestawanie na małym

chciwość

szczodrość

nienasycenie

powściągliwość

skąpstwo

skromność

egoizm

bezinteresowność

O ty, diaboliczna pomyłko życia! Jak wilk zwinnie rzucasz się na swą zdobycz i zachłannie pochłaniasz obcą własność. Zachowujesz się bezdusznie i opryskliwie, ponieważ nie dbasz o szczęście swych bliźnich. Dlatego nigdy nie będziesz szczęśliwa i schowasz się w dziurze w ziemi jak robak, bowiem odrzucasz niewidzialne bogactwo nieba.

Jednak ja wznoszę się nad gwiazdami i raduję się z Bożej dobroci. Miłuję słodki dźwięk werbli, ponieważ ufam Bogu. Gdy z Nim przebywam, całuje mnie Słońce. Kiedy z miłością obejmuję Boga, zyskuję przychylność Księżyca. Jestem zadowolona z tego, co rośnie na ziemi. Czemu mam pragnąć dla siebie więcej, niż potrzebuję? Wszystkim innym ludziom okazuję pomoc, dlatego moje szaty są uszyte z białego jedwabiu i ozdobione cennymi, szlachetnymi kamieniami. Jeśli ktoś rzeczywiście mnie potrzebuje, jestem na zawołanie, okazując swą uprzejmość i uczynność. Mieszkam w królewskim pałacu i mam wszystko, czego potrzebuję do życia. Jestem córką króla i biorę udział w jego uczcie. Jednak ty, chciwości, gnasz wokół całej kuli ziemskiej i zapychasz sobie brzuch, nie mogąc się nasycić. Uważaj, co czynisz.

Z moich lektur

Dodano: 15 sierpnia 2024

Spacer z Bogiem

Za miesięcznikiem W naszej Rodzinie

 

W porze popołudniowej lub według innego tłumaczenia Biblii – w łagodnym powiewie wiatru, Pan Bóg zwykł wybierać się z Adamem na spacer. Któregoś jednak razu, gdy Bóg przechadzał się po ogrodzie, nie spotkał tam Adama, więc zawołał: Gdzie jesteś, Adamie?

Tym razem Adam nie wyszedł Mu naprzeciw, zrezygnował z tego codziennego spaceru i się ukrył, gdyż… sprzeciwił się Bogu. Wszedł na swoje samowolne i grzeszne ścieżki. Adam ukrył się przed Bogiem, oddalił od Niego i z czasem się odzwyczaił, zapomniał, jak wspaniałe były przechadzki z Bogiem, ramię w ramię: rozmowy, dzielenia się, zachwyt przyrodą, wspólne odkrywanie wciąż nowych cudów natury…

Nota bene, odkrywamy je nadal i zawężające się specjalizacje w badaniach naukowych rozpoznają ciągle nowe i nieskończone  bogactwa flory i fauny w świecie. Nie, to, co piszę, to nie jest bajka na letnie, wakacyjne wieczory, ale to trzeci rozdział księgi Rodzaju, historia piękna i dramatyczna zarazem…

Naturalność kontaktu z Bogiem, jaka była udziałem Adama przed grzechem, poszła z czasem w zapomnienie. Człowiek coraz bardziej oddala się od Boga, a On, na różne sposoby, nieustannie woła do człowieka: Gdzie jesteś? Czekam na ciebie, tęsknię za tobą…

Tę naturalność bardzo mozolnie odzyskujemy, tak w wymiarze całej ludzkości, przez wieki, jak i w osobistym wymiarze życia każdego człowieka. Ten wysiłek i tę drogę możemy nazwać…modlitwą. Modlitwa ma oczywiście różne formy i wymiary, ale może w ten wakacyjny czas warto zatrzymać się na modlitwie będącej… spacerem z Panem Bogiem. Powrót do trzeciego rozdziału księgi Rodzaju, gdy Adam zwykł spacerować z Bogiem „w łagodnym powiewie wiatru”, może być dla nas wakacyjnym wyzwaniem. Rozpoznawać Boga w pięknie przyrody, sile jej żywiołów, w jej potędze, ale także jej delikatności, subtelności, ulotności, kruchej urodzie, która się nie narzuca, ale jest tak hojnie rozsiana na drogach naszych wędrówek…. Mówić Mu o Jego pięknych i potężnych dziełach, dzielić się z Nim wrażeniami, zapraszać Go do wspólnego wędrowania, ramię w ramię, serce przy sercu… Odzyskiwać naturalność w relacji z Bogiem, jakiej On pragnął dla Adama i nieustannie pragnie dla każdego z nas…

W dokumencie o modlitwie rzymskiej Dykasterii do spraw Ewangelizacji na aktualny rok, Rok Modlitwy: „Panie naucz nas się modlić”, do którego wracam przez ostatnie miesiące, czytamy: „Modlitwa nie jest jedynie pobożną praktyką, lecz raczej porównywalna jest do „oddychania duszy”, jest wyrazem głębokiej i naturalnej potrzeby każdego człowieka. Modlitwa, zdaniem Papieża Franciszka, to prawdziwy dialog z Bogiem „twarzą w twarz”, to chwila słuchania i odpowiedzi, podczas której wierny otwiera się na wolę i przewodnictwo Pana. (…) Tak, jak uczniowie prosili Jezusa, aby nauczył ich się modlić, także i my, aby wejść w bardziej intymną i osobistą relację z Bogiem, nie powinniśmy bać się prosić o pomoc przede wszystkim Mistrza, a następnie tych, którzy jako przewodnicy duchowi dłużej chodzą w obecności Pana i nauczyli się już rozpoznawać Jego kroki i drogę”.

Idąc za sugestią dokumentu, by nie obawiać się prosić o pomoc i radę tych, którzy przed nami nawiązali głęboką i naturalną więź z Panem, przytoczę słowa karmelitańskiej przewodniczki wiary na drogach modlitwy: świętej Elżbiety od Trójcy Świętej. Ta francuska karmelitanka żyjąca na przełomie XIX i XX wieku, spędziła 6 lat w Karmelu umierając w wieku 26 lat. Odkryła swoje „niebo na ziemi’, którym była obecność żyjącego w niej Boga.

„Gdy twoje ciało odpoczywa, myśl, że odpoczynkiem twojej duszy jest On i że jak dziecko lubi przebywać w ramionach matki, ty także znajdujesz odprężenie w ramionach tego Boga, który zewsząd cię otacza. My nie możemy z Niego wyjść, ale – niestety! – często zapominamy o Jego świętej obecności i zostawiamy Go samiutkiego, aby się zajmować sprawami, które nie są Jego. Zażyłość z Bogiem jest bardzo prosta. Ona raczej przynosi odpoczynek, aniżeli męczy – jak dziecko odpoczywa pod wejrzeniem matki…”.

Jaki to paradoks, jesteśmy w Bogu, nie możemy z Niego wyjść, a…zapominamy o Nim, a potem mozolnie musimy odnajdywać drogę powrotu to własnego wnętrza, gdzie On przebywa.

Życzę na ten wakacyjny czas wspaniałych wędrówek w dal i w głąb siebie, zawsze w pewności tego, że Bóg jest obecny w nas, obok nas, wędruje ramię w ramię, ciesząc się naszą radością, otwartymi oczyma odkrywającymi Jego dary rozsiane wokół.

Gdzie jesteś, Adamie? – Idę ku Tobie, mój Panie…

s.E.

Z moich lektur

Dodano: 08 sierpnia 2024

WADA

CNOTA

poczucie braku sensu / radości życia

radość życia

apatia / przygnębienie

wesołość / radość

rozpacz

ufność

smutek

optymizm

melancholia

pogoda ducha

Bóg stworzył radosnego człowieka, ale z powodu twej negatywnej postawy, troski doprowadziły cię do stanu głębokiej chandry. Popatrz tylko na Słońce, Księżyc, gwiazdy i cały niesamowity przepych zieleniejącej się siły życia na ziemi i pomyśl, jakim szczęściem Bóg obdarzył wszystkich ludzi. W gruncie rzeczy jesteś zaślepiony, leniwy, bezwzględny, nieodpowiedzialny i egoistyczny. Zamiast całkowicie zaufać Bogu, tylko powątpiewasz, bowiem wcale nie dbasz o twą boską naturę. Któż codziennie ofiarowuje ci wspaniałe, dobre dary, jeśli nie Bóg? Gdy dzień z pośpiechem wybiega ci naprzeciw, nazywasz to nocą, a gdy spotyka cię szczęście, nazywasz to nieszczęściem. Kiedy dobrze ci się powodzi, twierdzisz, że wiedzie ci się źle. Dlatego żyjesz w obłąkaniu, w mroku marnego żywota.

Ja jednak mam niebo już tutaj na ziemi, bowiem odpowiedzialnie chronię wszystko, co stworzył Bóg, podczas, gdy ty niszczysz i pustoszysz dzieło stworzenia.

Czule kładę na sercu kwitnące róże, lilie i całą zieleniejącą się świeżość życia. Chwalę Boże dzieła, podczas gdy ty jedynie gromadzisz ból.

Negatywnie oceniasz wszystkie swoje czyny, dlatego przypominasz piekielne duchy, które swoim pyszałkowatym zachowaniem wciąż tylko zaprzeczają Bogu. Ja tak nie postępuję, ponieważ poświęcam Mu całą moją uwagę. W smutku również kryje się radość, a w radości szczęście. Albowiem szczęście i nieszczęście występują na przemian jak dzień i noc. Dlatego radość i cierpienie również zmieniają się jak pory dnia.

Spójrz tylko na ptaki pod niebem i okrutnie pożerane przez nie robaki na ziemi. Tak też wygląda sytuacja ze szczęściem unicestwiającym nieszczęście tego świata. Bardzo ważne, by to, co użyteczne, niszczyło to, co bezużyteczne i bezwartościowe, podobnie jak złoto ulega oczyszczeniu w ogniu rozpalonym w piecu. Jednak ty zawsze wybierasz tylko gorzką stronę życia, ja zaś dostrzegam dokładnie jej przeciwieństwo. Wartość i jej brak widzę tak, jak to ustanowił Bóg. Dusza dąży do nieba, zaś ciało do ziemi. Ciało gnębi duszę, jednak ta je kontroluje. Spójrz tylko, jaki jesteś głupi i ślepy, i jakie bzdury opowiadasz.

Poezje

Dodano: 1 sierpnia 2024

Mój Miły

Mój Miły jest jak gór wyżyny
Śmigły jak wiatr, jak łania rączy
Całuje szczyty, muska doliny
Okrywa zbocza zielem kwitnącym

Mój Miły jest jak potok rwący
Co w rzekę życia się rozlewa
Po obu brzegach sad kwitnący
A w nim rodzące wiecznie drzewa

Mój Miły jest jak krzew płonący
Pochodnią Krzyża świeci światu
On winoroślą jest kwitnącą
I jak pszenica się wyzłaca

Mój Miły jest jak małe ziarno
Rzucone w glebę serca mego
I choć Go Wszechświat nie ogarnia
On cały mój, a jam jest Jego

s.R.

Z moich lektur

Dodano: 22 lipca 2024

WADA

CNOTA

brak szacunku

głęboki szacunek

pogarda

poważanie

lekceważenie

uznanie

upokorzenie

uwielbienie

bezwzględność

wzgląd na drugiego człowieka

Czemu wmawiam sobie, że dobrze znam wszystkie Boże dzieła? Przez swoją aberrację zniszczyłbym całe swoje życie, tak, jak czynisz ty, nieudaczniku, bowiem wszystko atakujesz i obrzydzasz.

Wędruję po górach i dolinach u boku Boga i cieszę się, że uczestniczę w Jego dziele stworzenia. Nikogo nie ranię i każdego szanuję.

Jednak ciebie, o bezwzględności, pragnę rozdeptać pod butami jak błoto. Nie zasługujesz na nic innego, ponieważ przynosisz tylko zmartwienie i wyczerpanie.

Poezje

Dodano: 15 lipca 2024

Matka Karmelu

Córko Eliasza, Matko z Gór Karmelu,
Twymi stopami nasz szlak wydeptany.

Tyś pierwszą Syna Swego uczennicą,
słuchającą Słowa, wiernie go strzegącą.

Ukryta w Elohim w szmerze
łagodnego powiewu,

sama wypełniasz, co nam przeznaczyłaś.

Twój dom to dom modlitwy
i namiot Mojżesza
wśród pustynnej ciszy.

s.B.

Z moich lektur

Dodano: 08 lipca 2024

WADA

CNOTA

magia / zaklinanie

prawdziwe uwielbienie Boga

okultyzm

wiedza o Bogu

bałwochwalstwo

etyka

szarlataneria

duchowość

przesąd

religia

Bóg pragnie być uwielbiony przez swoje dzieło stworzenia, przez ciebie i przeze mnie, bowiem dał nam życie i je zachowuje. A czym jest życie? Polega ono na tym, że człowiek postępuje rozumnie i z sercem, podczas gdy inne stworzenia kierują się tylko instynktem. Co to oznacza? Człowiek żyje mając bystry rozum, zaś wszystkie zwierzęta działają instynktownie. W ten sposób ludzie dominują nad innymi stworzeniami, które niemo muszą się temu przyglądać i nie mogą ochronić siebie ani innych przed siłą i wandalizmem człowieka.

Magio, ty jesteś jak koło bez środka! Źródło bez praźródła! Poczyniłaś wiele odkryć w przyrodzie, ale na koniec dzieło stworzenia zabierze ci twój dobytek i władzę, ponieważ jesteś kamieniem, który wpada w przepaść. Wskutek swych nieodpowiedzialnych eksperymentów pozbawiłaś człowieka godności, zaś w głębi siebie wymazałaś imię swego Boga.

Znienawidzą cię wszystkie ludy ziemi, albowiem szydzisz ze Stworzyciela! Gdy inni ludzie czczą Boga, ty swoją czarną sztuką wodzisz ich za nos, dlatego w tym życiu otrzymasz nędzną zapłatę.

Poezje

Dodano: 1 lipca 2024

W ręku Ojca

Na Twoich kolanach
jak na tronie jakimś
siedzę już od rana
nie ma jak u Taty!

W dole wielka przepaść
my patrzymy w górę
na słońce i ptaki,
na pierzastą chmurę…

Spaść się nie obawiam
mogę nawet przysnąć,
bo nie lęk mnie trzyma,
ale twoja bliskość

Wiem, że zły czatuje,
tam w dole się piekli
okazji wypatruje
a widzi podeszwy.

s. M.

Z moich lektur

Dodano: 22 czerwca 2024

WADA

CNOTA

labilność

stałość

brak wytchnienia

niezmienność

niepokój

opanowanie

bezcelowość

świadome dążenie do celu

słabość

siła

Ty, braku wytchnienia, prowadzisz daremną gierkę i jak trawa zamienisz się w rozdeptane przy drodze siano. Wszelkie twe postępki są bezsensowne jak zbędna próżność. Bezużytecznie włóczysz się po świecie jak spłoszona szarańcza. Dlatego wirujesz w powietrzu tu i tam, niczym zamieć śnieżna. Brakuje ci zarówno siły roztropności, jak również właściwej miary. Twoje życie przypomina żywot spłoszonych gołębi, które niespokojnie latają w jedną i drugą stronę, nie mogąc sobie znaleźć ostoi. Ty już zgniłeś i nie znajdziesz w swoim życiu spokoju.

Duch Święty daje życie oraz jest poruszycielem wszechświata i źródłem wszelkiego stworzonego bytu. To On oczyszcza wszechświat, wymazuje winy, namaszcza rany. Jest wspaniałym życiem, godnym pochwały, wskrzeszającym i odradzającym wszechświat.

Z moich lektur

Dodano: 15 czerwca 2024

Klucz do Serca Jezusa

Za miesięcznikiem W naszej Rodzinie

Wracając, zgodnie z kwietniową zapowiedzią, do dokumentu na aktualny rok, Rok Modlitwy: „Panie naucz nas się modlić”, chcę przywołać kolejną wypowiedź papieża Franciszka, tak punktualną na czerwcowy czas.

Po majówkach i licznych wyrazach pobożności maryjnej, tak żywo obecnych w miesiącu maju, stajemy u progu czerwca, miesiąca szczególnie poświęconego Sercu Jezusa. O tym Sercu, otwartym i pełnym miłości dla nas, „nieopancerzonym, jak się wyraził papież Franciszek, czytamy: „Serce Jezusa może otworzyć wspólny klucz, a jest to modlitwa. Ponieważ Bóg ma serce pełne miłości, serce ojca. Modlitwa jest największą siłą Kościoła (Przemówienie z 6 lutego 2016r.).

Co to znaczy, że Serce Jezusa otwiera modlitwa, skoro wcześniej jest mowa o tym, że jest ono „nieopancerzone”, otwarte i pełne miłości? Czy faktycznie potrzebujemy klucza, by otworzyć to otwarte Serce? Czy nie wylewa się z niego nieustanny strumień miłości i miłosierdzia, jak to widzimy choćby na powszechnie znanym obrazie namalowanym według wskazań siostry Faustyny? Tak, to serce jest wciąż otwarte, i odkąd przebiła je włócznia żołnierza na Golgocie symbolizująca nasze grzechy i odejścia, wraz z krwią i wodą nieustannie płynie z niego moc oczyszczenia i życia dla nas.

Wiemy jednak dobrze, że szczelnie zamknięte naczynie, zanurzone w rwącym nawet strumieniu, owszem, ochłodzi się, ale nie zostanie napełnione… Modlitwa zatem otwiera Serce Boga dla nas, a dokładniej: otwiera nasze serce na Boga. Modląc się, wylewając przed Bogiem moje serce, czynię je podatnym na Jego dotknięcia, na zasiew Jego słowa, na moc Jego łaski. Otwierając podczas modlitwy serce na Boga pozwalam, by życiodajne strumienie Jego łaski, miłosierdzia Jego Serca, przelewały się w moje ubogie, grzeszne i poranione serce, oczyszczały je, umacniały i ożywiały.

We wspomnianym dokumencie czytamy kolejne słowa papieża Franciszka: „Poprzez modlitwę Słowo Boże zamieszkuje w nas, a my w nim. Słowo inspiruje dobre intencje i podtrzymuje działanie; daje nam siłę i pogodę ducha, i nawet wtedy, gdy stawia nas w obliczu kryzysu, obdarza nas pokojem. W dniach trudnych i udręczających zapewnia sercu odrobinę zaufania i miłości, która chroni je przed atakami złego” (Audiencja generalna, 27 stycznia 2021 roku).

To wspólne zamieszkanie, Słowa w nas, a nas w Słowie, czy mówiąc inaczej, zamieszkanie w Sercu Jezusa i karmienie się Jego Słowem sprawia, że jesteśmy „podłączeni” do życiodajnego strumienia miłości Boga, która nas chroni, syci i przemienia.

Trwać przy Sercu Jezusa i Jego Słowie – tym jest właśnie modlitwa. Ona nie kończy się  jedynie na recytowaniu modlitewnych formuł, co gorsza, czasem z umysłem i wyobraźnią błąkającymi się zupełnie gdzie indziej. Modlitwa to słuchanie bicia Serca Miłosiernego Pana, to poznawanie Go, Jego woli i dróg; modlitwa to czytanie i wsłuchiwanie się w Jego Słowo, to trwanie w wewnętrznym dialogu, często bez słów, także pośród codziennych spraw, co więcej, modlitwa przedłuża się i sprawia, że odczytujemy i reagujemy na wyzwania codzienności z tych głębin rozbudzonej i żywej wiary trwającej przy Sercu Boga.

Czerwiec to dobry czas, by poszczególne wezwania z Litanii do Najświętszego Serca Jezusa, uczynić aktami strzelistymi, dostosowanymi do dnia, sytuacji, poruszeń naszego serca, by ostatecznie uczyć się żyć jak On:

Serce Jezusa, ze Słowem Bożym istotowo zjednoczone, zmiłuj się nad nami

Serce Jezusa, domie Boży i bramo niebios, zmiłuj się nad nami

Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości, zmiłuj się nad nami

Serce Jezusa, w którym są wszystkie skarby mądrości i umiejętności, zmiłuj się nad nami

Serce Jezusa, z którego pełni wszyscyśmy otrzymali, zmiłuj się nad nami

Serce Jezusa, hojne dla wszystkich, którzy Cię wzywają, zmiłuj się nad nami

Serce Jezusa, źródło życia i świętości, zmiłuj się nad nami

Amen.

s.E.

Z moich lektur

Dodano: 08 czerwca 2024

WADA

CNOTA

dysharmonia

harmonia

dysonans

harmonia

rozdarcie

jedność

nieustępliwość

pojednanie

wrogość

przyjaźń

Ty potworze, cóż za bzdury wygadujesz? Jak możesz zawładnąć Słońcem, Księżycem i gwiazdami i je zniszczyć? Nigdy! Wystarczyłaby jedna iskra pochodząca od Słońca, by przynieść ci zagładę. Już wpadasz do piekła, z którego pochodzisz razem ze swą kłótliwością. Cóż potrafisz uczynić? Nie potrafisz ożywić nawet myszy. Wywołujesz tylko spory i kłótnie. Bluźniąc, nie możesz nikogo zniszczyć, za to najbardziej szkodzisz samemu sobie.

Jak wół służy swojemu panu, tak i ty musisz pomagać Bogu. Jesteś całkowicie bezużyteczny. Tylko przeszkadzasz, bowiem wprowadzasz nieład do dzieła stworzenia i nie masz niczego do zaoferowania. Nie możesz zaszkodzić Bogu, ponieważ On ma prawo cię osądzić.

Rozmaite tematy

Dodano: 30 maj 2024

BOŻE CIAŁO

Sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi…

(Łk 24,16)

Za miesięcznikiem W naszej Rodzinie

Szli rozmawiając i roztrząsając minione wydarzenia, zastanawiając się, martwiąc i kłopocząc sprawą Jezusa a… samego Jezusa, który się do nich dołączył, nie zauważyli, nie rozpoznali. Na uwięzi były ich oczy, serca otumanione, umysły ociężałe, jak mówi ewangelista Łukasz.

Co prawda od lat nie uczestniczę w procesji Bożego Ciała, a cały ten dzień, jak wszystkie karmelitanki, spędzam na adoracji Najświętszego Sakramentu w kaplicy klasztoru. Pamiętam jednak dawne procesje i nie myślę, by wiele się zmieniło. Pamiętam ten zwarty i rozśpiewany tłum u czoła procesji, który z kolejnym metrem staje się coraz luźniejszy, coraz swobodniej wędruje, spaceruje wręcz, ogląda się, rozprasza, rozmawia, a w pewnych sytuacjach dyskretnie się usuwa, znika, wracając do swoich ważnych i pilnych spraw. Czy nie tak właśnie bywa podczas procesji Bożego Ciała, gdy idąc za Jezusem, zapominamy o Jezusie właśnie? Ruszamy w drogę z Jego powodu, a dość szybko, przesuwając się w tył procesji zaczynamy rozmawiać o rzeczach zewnętrznych, powierzchownych – wpierw tych związanych z procesją: z ozdobionymi oknami, ołtarzami, kwiatami, a potem, oczy będące „na uwięzi” zewnętrznych spraw, błąkają się bezmyślnie po sylwetkach osób idących obok, szybko zamieniają myśli w oceny, osądy, wewnętrzne ploteczki dzielone z osobą towarzyszącą, gdy już nie słychać śpiewów milknących w kolejnych rzędach procesji…

Tak, myśląc o procesji Bożego Ciała stanął mi przed oczyma ten fragment Łukaszowej Ewangelii z rozdziału 24 czytany przy trzecim ołtarzu. Procesja Bożego Ciała – w swej istocie wielkie wyznanie wiary ludzi wierzących, niestety, bywa czasem małostkowym wędrowaniem po nieistotnych, błahych, próżnych sprawach i myślach odległych od adoracji i uwielbienia Jezusa Eucharystycznego.

A zaczęło się zupełnie inaczej… Co prawda pierwsze wieki chrześcijaństwa były skoncentrowane na aspekcie ofiary i uczty właściwym sprawowanej Eucharystii. Najświętszy Sakrament przechowywano po to, by można go było zanieść nieobecnym czy jako wiatyk – umierającym. Powoli rodziło się jednak pragnienie Jego adoracji. Około XII wieku kult eucharystyczny zaczął się coraz mocniej rozwijać. Bezpośrednią przyczyną ustanowienia samej Uroczystości Bożego Ciała były widzenia św. Julianny z Cornillon (1193–1258), augustianki w Mont Cornillon w pobliżu Liège. Tam też, od 1246 roku rozpoczęto pierwsze procesje eucharystyczne dla uczczenia Ciała Jezusa i dla publicznego wyznania wiary w Jego żywą i realną obecność w Eucharystii. Podobnie pierwszy cud eucharystyczny w Bolsenie przypieczętował i pogłębił tę wiarę, podważaną w tamtych czasach przez różne ruchy i sekty. To w 1263 roku, w Bolsenie, w regionie włoskiego Lacjum, ksiądz, który powątpiewał w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii podczas jednej z celebracji miał dostrzec, że konsekrowana hostia zamieniła się w ciało, z którego wypływa krew. Naznaczony krwią korporał został przedstawiony papieżowi Urbanowi IV. Było to kolejne wydarzenie, które sprawiło, że tenże papież, w 1317 roku ogłosił Festum Corporis Christi (święto Ciała Chrystusa) jako obowiązujące dla całego kościoła. W Polsce zaczęto je obchodzić od 1320 roku. Opracowanie tekstów liturgicznych do Mszy św. i do Liturgii Godzin zostało później powierzone przez Urbana IV Tomaszowi z Akwinu. Kościół do dziś używa tych tekstów – często śpiewany jest hymn „Pange lingua” („Sław, języku”) a powszechnie znane są jego dwie ostatnie zwrotki rozpoczynające się od słów: „Przed tak wielkim Sakramentem”.

Biblijny Zacheusz nie bacząc na swą pozycję, na śmieszność przedsięwzięcia, wszedł na drzewo, by zobaczyć przechodzącego Jezusa. Potem, na Jego słowo, otworzył drzwi swojego domu – uniżył się „przed tak wielkim Sakramentem”. Oczy przestały być na uwięzi a serce zaczęło pałać na słowa Jezusa.

W którym miejscu stanę podczas tegorocznej procesji Bożego Ciała…?

s.E.

Z moich lektur

Dodano: 15 maja 2024

WADA

CNOTA

zapomnienie o Bogu

świętość

oblivio

sanctitas

nieszczęście

świętość

oddalenie od Boga

bliskość Boga

niekompletność

kompletność

Czemu mam nie narzucać innym swojej woli? Nic nie wiem o Bogu, a On także mnie nie zna. Nie chcę o Nim słyszeć, bo On po prostu o mnie zapomniał. Robię tylko to, co chcę i co mi się podoba.

 

Cóż za bzdury opowiadasz w swoim zaślepieniu? Któż cię stworzył i kto utrzymuje cię przy życiu? Jedynie Bóg! Czemu nie pojmujesz, że to On jest twoim Stwórcą, a nie ty sam? Wołam do Boga i proszę Go o wszystko, czego potrzeba mi do życia. Stosuję się do Jego wymagań i trwam przy nich. I poznaję przy tym samego Boga. Czuję Jego obecność, gdy modlę się do Niego i z Nim rozmawiam.

Duch czasu już dawno zapomniał o Bogu. Tymczasem tylko On daje człowiekowi to, co jest mu niezbędne do życia: strawę, przyodziewek i przyjaciół. Wprawdzie widzimy, jak wszystko rośnie, ale nie mamy pojęcia, jak to się dzieje. Tylko nieliczni zdają sobie sprawę, że żyją dzięki Bogu. Nikt nie potrafi uratować ludzkości i zachować jej przy życiu, tylko sam Bóg. Dlatego chcę wykorzystać siłę świętości, aby przebywać w świętej, Bożej obecności. Albowiem jestem tym, który niesie chorągiew w królestwie Boga, jestem księciem i dowódcą w Jego wojsku, z którym On dokonuje swoich dzieł.

Z moich lektur

Dodano:  08 maj 2024

WADA

CNOTA

chłód duszy

emanowanie charyzmą

śmierć duszy

zbawienie duszy

martwa dusza

żywa dusza

zguba

uzdrowienie

osłabienie układu odpornościowego

silny układ odpornościowy

Jesteś strzałą szatana, która leci pośród nocy. Ranisz wybranych ciężkimi cierpieniami, bo pragną czegoś, czego ty nie chcesz. Zamierzasz ich zniszczyć, ale ten plan ci się nie powiedzie.

Bowiem błogosławieni podnoszą się mocą wiary i siłami aniołów, ograniczając twoją władzę. Jak jeleń tęskni za świeżą wodą, tak oni pragną cię utopić. Uczynią to niczym w powodzi, z pomocą chrztu świętego, siedmioma darami Ducha Świętego. Dzięki temu znikniesz, ponieważ jesteś wrogiem Boga.

Ja jednak jestem fundamentem wszelkich dóbr w życiu i wieżą ochronną dla dobrych uczynków. Chrystus jest naszym wzorem i uzdrowicielem. Troszczę się o wszystkich poszukujących ludzi. Wzmacniam ich chrztem świętym i uzdrawiam chorych mocą Ducha Świętego.

Powrócisz do zdrowia na drodze zbawienia, zawdzięczając to również swemu życiu – nieskazitelnie czystemu i pełnemu energii, które kwitnie w Chrystusie jak lilia. Dzięki temu należę do zbawionych przez Boga.

Z moich lektur

Dodano: 01 maj 2024

O, żebym choć dotknęła Jego płaszcza…

We wszystkich trzech synoptycznych Ewangeliach czytamy o uzdrowieniu kobiety cierpiącej na krwotok. Jak wspominają ewangeliści, kobieta wiele lat cierpiała przez to schorzenie i całe swoje mienie wydała na lekarzy, a nic jej nie pomogło. Co więcej, choroba ta w ówczesnej kulturze była nie tylko upokarzająca, ale i sprowadzała rytualną nieczystość, przez co kobieta nie powinna nikogo dotykać. Ona jednak, umęczona cierpieniem i spragniona uzdrowienia powtarzała w sobie: żebym choć dotknęła Jego płaszcza, a będę zdrowa (Mk 5,28). Przedzierając się zatem przez liczny tłum, podeszła od tyłu i dotknęła Jezusowego płaszcza. Choroba, której dotychczas tak boleśnie doświadczała, która czyniła ją nieczystą, broniła dostępu do ludzi, upokarzała – zniknęła natychmiast. Upływ krwi rodzący ból i cierpienie został zatrzymany. Dotknięcie z wiarą Jezusowego płaszcza zaowocowało uzdrowieniem. Cierpienie dało jej tę odwagę, by przekroczyć wszelkie przeszkody i z wiarą ukryć się w cieniu płaszcza Jezusa.Ten biblijny fragment pojawił się w moim sercu, gdy czytałam w książce o. Dolindo o innej krwi i płaszczu… Nieczystość grzechu, częstokroć ukryta, oddala od Boga, oddziela od Niego, sprawia, że prawdziwe życie uchodzi z człowieka. Taka jest kondycja osoby pogrążonej w grzechu i zwykle skutecznie uśpionej przez złego ducha. Inaczej niż kobieta cierpiąca na krwotok, ktoś taki nie czuje, że życie z niego uchodzi, że wewnętrznie umiera, że niezauważenie wchodzi na pochyłą równię prowadzącą wprost do piekła.

Kobieta cierpiąca na krwotok wołała cierpieniem i wiarą, człowiek zanurzony w grzechu zwykle nie woła świadomie Jezusa. Ale Jezus, do końca walczący o człowieka, również wtedy przychodzi – czy to w odpowiedzi na nieuświadomione wołanie grzesznika o pełnię życia i szczęścia, czy też przynaglany modlitwami przyjaciół – przychodzi z łaską cierpienia i okrywa umierającego w grzechu człowieka swoim płaszczem. Dotyka go rąbkiem skrwawionego w męce płaszcza – dając mu przez to udział w boleści Swej męki i dzieląc się z nim zbawiennym cierpieniem i bólem. Cierpieniem tak głębokim i prawdziwym, że choć zdawać się może, że zamienia ono w ruiny budowlę naszego życia, to w rzeczywistości rodzi owoc życia – pełnego, na wieki. Jak mówi o. Dolindo:

Ludzi oddalonych Jezus przyciąga ku sobie przez ból, który w nich samych jest czymś przykrym, ale okazuje się zawsze rąbkiem Jego skrwawionego płaszcza, którym ich okrywa. *

Jezu, gdyby zdarzyło się nam pogubić w życiu, uśpić nasze sumienie, ulegając kuszeniom diabła i trwać w nieuświadomionym nawet do końca grzechu – przyjdź i okryj nas choćby rąbkiem Twego skrwawionego w bolesnej męce płaszcza – a żyć będziemy…

s.E.

____________________________________________________________

*Ks. Dolindo Ruotolo, W twej duszy jest niebo, Wydawnictwo Esprit, Kraków 2018, s. 181.

Z książki: Echa, czyli 50 książek w jednej, s. Ewa M. Elżbieta Kolinko ocd

Z moich lektur

Dodano: 22 kwietnia 2024

WADA

CNOTA

troska o sprawy doczesne

pragnienie nieba

troska o sprawy materialne

ufność Bogu

przygnębienie

beztroska

lęk egzystencjalny

duchowość

cura terrenorum

caeleste desiderium

O złodzieju dusz, cóż tam opowiadasz? Twoje poczynania i dążenia są oszustwem, bowiem nie ufasz Bogu, chociaż On codziennie troszczy się o ciebie. Jak ciało nie może obyć się bez duszy, tak żaden owoc nie urośnie bez Bożego udziału. Spójrz na umarłych, ich kości leżą w bezruchu, ponieważ nie potrzebują już duszy. W swoim kruchym życiu niczego nie osiągniesz bez Bożej łaski! W codziennym zgiełku po prostu zapomniałeś o Bogu i nawet o Niego nie pytasz, dlatego twoje życie jest pozbawione sensu.

Jednak ja mam swą ojczyznę w niebie i żyję w harmonii ze wszystkimi stworzeniami. Jestem życiową siłą dla wszystkich poczynań i istnień oraz skarbem dla wszystkich Bożych sił. Jestem ucieleśnieniem radości i zachwytu nad miłością Boga do człowieka. Na swoich skrzydłach lecę przez wszechświat i wszystko wypełniam sprawiedliwością. Wspinam się na najwyższe góry, aby oko w oko podziwiać Boże dzieła. Nie szukam niczego poza zbawieniem i uzdrowieniem dla wszystkich ludzi. Jestem grą na strunach i dźwiękiem cytry dla Bożej życzliwości, która przenika mnie od stóp do głów.

Rozmaite tematy

Dodano: 15 kwietnia 2024

Dokument watykańskiej Dykasterii do spraw Ewangelizacji: „Naucz nas się modlić” jest inspirowany słowami papieża Franciszka, który ogłaszając bieżący rok Rokiem Modlitwy, będącym przygotowaniem i wprowadzeniem w Jubileusz roku 2025, zwrócił się do wiernych słowami: „Proszę was o wzmożenie modlitwy, aby się przygotować do dobrego przeżywania tego wydarzenia łaski i doświadczyć w nim mocy nadziei Boga. Dlatego dzisiaj rozpoczynamy Rok Modlitwy, to znaczy rok poświęcony odkrywaniu na nowo wielkiej wartości i absolutnej potrzeby modlitwy w życiu osobistym, w życiu Kościoła i świata” (Anioł Pański, 21 stycznia 2024 roku).

Nie sposób zatem pominąć to wydarzenie i ten temat, gdy piszę „z karmelitańskiego zacisza”, miejsca nieustannej modlitwy. O niej zatem będzie tak ten, jak prawdopodobnie, także kolejne moje refleksje w tegorocznych miesięcznikach.

Zanim otworzą się dla nas Bramy Miłosierdzia, Drzwi Święte Jubileuszu Odkupienia, warto się do niego przygotować właśnie wzmożoną modlitwą, głębszym, osobistym dialogiem z Bogiem, refleksją nad naszą wiarą. W swoich katechezach Papież wielokrotnie wskazywał, że modlitwa jest drogą do zetknięcia się z najgłębszą prawdą o nas samych, gdzie obecne jest światło samego Boga. Mówił: „Dzięki modlitwie możemy przybyć z sercem gotowym na przyjęcie darów łaski i przebaczenia, które przyniesie Jubileusz, jako żywy wyraz naszej relacji z Bogiem. Zanurzmy się zatem w modlitwie, będącej ciągłym dialogiem ze Stwórcą, odkrywając radość ciszy, spokój doświadczonego przebaczenia i siłę wstawiennictwa w komunii świętych”.

Dobrze byłoby wrócić w tym roku do papieskiego nauczania o modlitwie – zwłaszcza z cyklu „Katechezy o modlitwie”, które zostały wygłoszone w dniach od 6 maja 2020 roku do 26 czerwca 2021 roku. Papież wielokrotnie w nich przypomina, że modlitwa jest intymnym dialogiem ze Stwórcą; dialogiem, który zaczyna się w ludzkim sercu, aby ludzkie serce znalazło „Serce” Boga, wypełnione Jego miłosierdziem, zdolnym przemienić nasze życie. W tym dialogu wierzący nie tylko rozmawia z Bogiem, ale uczy się także Go słuchać, znajdując odpowiedzi i wskazówki w świetle Jego cichej obecności. Modlitwa staje się w ten sposób mostem między niebem i ziemią, miejscem spotkania, w którym serce człowieka i serce Boga splatają się w nieustannym dialogu miłości.

Już u początku swego nauczania o modlitwie Ojciec święty zwraca uwagę, że „Modlitwa to nie magiczna różdżka! – nie jest to sztywna formuła, która powtórzona poprawnie, podobnie jak w handlu, daje żądany produkt; w modlitwie to Bóg ma nas nawrócić, a nie my powinniśmy nawrócić Boga” (Audiencja generalna, 26 maja 2021 roku). Oznacza to, że siłą modlitwy nie są takie czy inne słowa, wypowiedziane tak, a nie inaczej, tyle i tyle razy… ile ofiarowane ma być Bogu w modlitwie całe nasze serce, nasze życie, także nasza niemoc, cierpienie i nędza!

Zatrzymał moją uwagę powyższy fragment, także z bardzo praktycznego powodu, który wydawać się może drobny i nieistotny.

Otrzymuję czasem wiadomości telefoniczne z pięknymi duchowymi przesłaniami. Cieszę się wtedy, że są osoby, które angażują się, by Boże prawdy przekazywać także w ten sposób: zgrabne słowo, piękny obraz, wyraziste przesłanie. Ale docierają też religijne treści ze słowami: prześlij to do 5, 10, 15 osób. Jeśli tego nie zrobisz, to znaczy, że nie wierzysz wystarczająco, wstydzisz się swojej wiary, jesteś mało gorliwy, albo, co więcej: spotka cię coś złego, natomiast dosięgnie cię bez wątpienia dobro, gdy to zrobisz.

Jedną z reguł duchowego rozeznawania św. Ignacego jest obserwowanie początku, środka i końca myśli, sprawy, pomysłu. Bo to pod koniec często ‘wystaje diabli ogon’, który zdradza jego inspirację i obecność. Podobnie i w tego rodzaju przesłaniach, które obiecują lub straszą, jest pewna ‘magiczność’, o której pisze Papież. Zapewnienia, że Bóg na tak wykonaną czynność ‘musi’ odpowiedzieć łaską, błogosławieństwem, lub odpowie karą w przypadku jej braku to czysta magia odległa całe światy od wiary. Zatem „magiczna różdżka i sztywna formuła”, o której mówi Ojciec święty, tu ma także swoje miejsce. Takie modlitwy są bliższe magii, wróżbiarstwu, fatalizmom, przymusom (względem Boga i człowieka), a to wszystko jest bardzo odległe od Bożego działania, a ma znamiona złego ducha, który chce spłycić, wykrzywić, ośmieszyć. Jako wierzący w miłującego Boga, który patrzy na nasze serca, a nie na sztywne formuły, nie rozsyłajmy takich przesłań – nie budują one ani prawdziwej, szczerej i ufnej wiary, ani głębokiej religijności człowieka, wykrzywiając przy okazji prawdziwy obraz Boga.

A teraz, po długich 40 dniach postu spędzonego w ciszy, zadumie, refleksji i modlitwie niech zabrzmi w naszych sercach i ustach – Alleluja! Po wielokroć powtarzane, śpiewane, nucone, wykrzykiwane, nie według magicznych nakazów, ale z potrzeby serca, które chce wołać: Alleluja –  Chwała Panu, który żyje, jest obecny i chce nas prowadzić do coraz głębszej z Nim zażyłości.

s. E

Z moich lektur

Dodano: 7 kwietnia 2024

WADA

CNOTA

rozpusta

prostota

nadmiar

naturalność

luksus

prostota

nienasycenie

wstrzemięźliwość

pożądanie

opanowanie

Nie chcę żyć ze szkodą, jaka powstaje przez twój nierząd. Unikam twych lubieżnych słów, z którymi publicznie się afiszujesz.

Siedzę w słońcu i obserwuję Króla królów, bowiem wszystkich moich dobrych dzieł dokonuję z miłości do Boga. Gardzę żądłem skorpiona, który wciąż rani cię swoją trucizną. Wiodę życie w radosnej symfonii. Kocham radość z ludzkiej godności i pragnienie zwykłego życia.

Radosnego istnienia, które w sobie czuję, nie pozwolę stłamsić twoją podłością ani zranić skutkami wybujałego pożądania. Ze swoją żądzą uosabiasz nienasycenie węża. Ja jednak jestem dziełem najwyższej siły Ojca.

Bóg wszystko odpowiednio urządził, a według swego prawa stworzył kulę ziemską tak, by służyła człowiekowi. Dzięki temu człowiek, wybrany spośród wszelkich innych stworzeń, ma wszystko, czego potrzebuje do życia. Ludzie są powołani do przestrzegania Bożych praw z czystym sumieniem. Teraz lub w przyszłości zostaną uwolnieni od swego nienasycenia, aby skończył się proces niszczenia dzieła stworzenia. Dlatego powinni poddać się działaniom, które przyniosą im oczyszczenie – w ten sposób doświadczą zbawienia i uzdrowienia.

Poezje

Jestem dla Ciebie perłą

Ze wszystkich najcenniejszą

Wartą, by ją wykupić

Krwią Twoją Przenajświętszą

 

Jestem dla Ciebie skarbem

W głębi roli ukrytym

Haniebną śmiercią Krzyża

Z dna piekieł wydobytym

 

Jestem dla Ciebie dzieckiem

Zrodzonym z Twego Łona

Moje imię na wieczność

Wyryto na Twych dłoniach.

 

Miriam od Jezusa – Słowa Ojca

Dodano: 01 kwietnia 2024

Z moich lektur

Dodano: 22 marca 2024

WADA

CNOTA

zamknięcie w sobie

nawrócenie

zatwardziałość

bicie serca

nieustępliwość

siła odnowy

skrytość

otwartość

brak rozsądku

tolerancja

niezdolność do zmiany

zdolność do zmiany

Całkowicie się mylisz, jeśli sądzisz, że życie bez wysiłku jest możliwe. Nawet ptaki i ryby, dzikie zwierzęta, robaki i gady trudzą się na tej ziemi, by zachować życie. Młode żądają od dorosłych pożywienia, a ziemia wyprasza swą życiową siłę od powietrza i słońca. Dlaczego tak zaciekle walczysz z Bogiem?

Ja, siła odnowy, piję rosę Jego błogosławieństwa, a uśmiechając się przez łzy, wołam: Panie, Boże, dopomóż mi! Gdy Go wzywam, aniołowie odpowiadają mi cudownymi dźwiękami harfy. Dlatego jutrzenka Jego łaski świeci w moją stronę. To On daje mi siłę do życia, bowiem proszę Go, by mnie nie opuszczał. Jednak ty nic od Niego nie otrzymujesz, ponieważ o nic Go nie prosisz.

Poezje

Dodano: 15 marzec 2024

W lekkim wiatru podmuchu

W gałązki wiotkiej drżeniu

W słonecznych łez strumieniu

W zaciszu i bezruchu

 

W pieszczocie delikatnej

Wierzbowych rąk opuszków

W pochodzie leśnych duszków

W dnia chwili ostatniej

 

W zaniku i rozkwicie

W przepychu barw, szarości

W nostalgii i radości

Umieranie i życie

 

W ziemistej pól nagości

W miękkim, zielnym kobiercu

W ornej glebie i w sercu

Nowe się życie wiośni

Z tomiku wierszy s. Renaty od Matki Pięknej Miłości ocd: Przez słów zasłonę ukaż mi Siebie.

Z moich lektur

Dodano: 07 marca 2024

WADA

CNOTA

apatia

męstwo

bezsilność

energia

tchórzostwo

dzielność

zniechęcenie

odwaga

wygodnictwo

zdecydowanie

Wygodo, ty pyle z pyłu, rozżarzony popiele z nędznej zgnilizny. Już na początku byłaś jadowitym potworem, co teraz potwierdza jeszcze twoja bezczynność i tchórzostwo. Nie można cię porównać nawet z robakami, które w wyrwach ziemi trudzą się, by znaleźć pożywienie.

Czymże byłby ten żywot bez trudu i pracy? Niczym! Jest ono jeszcze dalekie od upragnionego życia w raju, w którym żywych oczu nigdy nie zakrywa ciemność. Pragniesz osiągnąć raj bez wysiłku i pracy, ale nigdy go nie zobaczysz.

Jednak ja, porównywalny z siłą lwa, z radością pracuję dla dobra ludzkości. Tęsknię za Bożą dobrocią. Góruję nad wszystkim jak ktoś, kto rozpostarł swój płaszcz niczym skrzydła, szykując się do lotu. Wszystkie narody wzywają mnie w swych językach, bowiem pragną żyć w sprawiedliwości.

Z moich lektur

Dodano: 01 marca 2024

O Krainie Błędów i Pomyłek

 

Droga do Krainy Cudów prowadzi przez Krainę Błędów i Pomyłek. Bóg może przeprowadzić cię szybko i z ominięciem przeszkód, ale nie zwykł tego robić. Tak więc Kraina Błędów i Pomyłek to nasze życie duchowe, szkoła, w której uczymy się o Bogu. Kraina Cudów to niebo, gdzie zobaczymy Boga. Dopóki jesteśmy w Krainie Błędów i Pomyłek, czasem tylko mignie Jego obraz, niejasno jak w zwierciadle.

 

 

Kraina Błędów i Pomyłek – tak kardynał Basil Hume w swoich notatkach nazywa nasze życie, szczególnie tę duchową wędrówkę, w którą wyruszamy zaledwie gdy zdejmą z nas białą szatę chrztu. Pozostawia otwarte pytania, na które oczywiście nie ma jednoznacznej odpowiedzi: dlaczego ta wędrówka trwa tak długo, dlaczego napotykamy tyle przeszkód, dlaczego uczymy się tak mozolnie, skąd przestoje i poczucie cofania się, kręcenia w kółko, dlaczego zdarza się nam tak wiele błędów i pomyłek…

To nasze długie wędrowanie przywołuje mi w pamięci starotestamentalny fragment Księgi Wyjścia (13, 17-18). Izraelici, cudownie wyprowadzeni z Egiptu, nie zostają równie cudownie wprowadzeni do Ziemi Obiecanej. Co więcej, Bóg prowadzi ich okrężną, dłuższą drogą, przez pustynię, by w zetknięciu z pierwszymi przeszkodami nie zaczęli żałować i nie chcieli wracać do dobrze znanej i jakoś bezpiecznej, choć niewygodnej, niewoli Egiptu. Stąd czterdzieści lat na pustyni, by poznać prawdę o sobie, o własnej słabości, małości i grzeszności, i wreszcie wyznać za psalmistą: Poza Tobą nie ma dla mnie dobra (Ps 16) – wtedy nawet pustynia kwitnie i przemienia się w Krainę Cudów, już tu, na ziemi…

s.E.

____________________________________________________________

Z książki: Echa, czyli 50 książek w jednej, s. Ewa M. Elżbieta Kolinko ocd

Z moich lektur

Dodano: 27 luty 2024

WADA

CNOTA

niesprawiedliwość

sprawiedliwość

bezprawie

prawo

bezwzględność

wzgląd na drugiego człowieka

obstawianie przy swoim

wspaniałomyślność

brak skrupułów

sumienność

Bóg wszystko tak urządził, aby wszyscy wzajemnie okazywali sobie szacunek. Dlaczego gardzisz człowiekiem, w którym niebo jednoczy się z ziemią? Dlaczego odrzucasz hojny dar sprawiedliwości, jaki przygotował dla ciebie Bóg?

Ja, sprawiedliwość, jestem symfonią i przyjemnym dźwiękiem dla wszystkich ludzi. Sprawiedliwość ozdabia mnie jak klejnoty koronne. Szanuję dzieło stworzenia i wraz z nim dokonuję wspaniałych czynów. Wszyscy radują się ze mną, bowiem jestem dla nich latarnią morską na szlaku prowadzącym do sprawiedliwości. Dlatego każdy, kto wykroczy przeciw mnie, poniesie klęskę.

Budzę się razem z jutrzenką, ponieważ jestem ukochaną przyjaciółką Boga. Będę kroczyć po Jego stronie i od Niego nie odstąpię. Jestem mocą kwiatów wszystkich drzew, których zima nie zniszczy, a burza nie wyrwie z korzeniami. Otoczona całkowitą ciszą mieszkam na szczytach pokoju i kroczę potulnie jak baranek. Z Bożą siła wznoszę się jak zwycięzca, ponieważ jestem królewską koroną Boga. Nikt nie może mnie pokonać, nikt mnie nie przepędzi ani mną nie wstrząśnie, bowiem jestem przyjaciółką Boga.

Poezje

O mój Ty Boże od serca

Pastylkę daj cierpliwości

Przytul łagodnie do Siebie

Ucałuj mocno, z czułością

 

O mój Ty Boże od serca

Ujmij me serce w swe dłonie

Niech z głazu ciałem się stanie

I znów miłością zapłonie

 

O mój Ty Boże od serca

Naucz mnie, proszę, kochania

Lub weź to chore, ubogie

A swoje serce daj w zamian

 

O mój Ty Boże od serca

Dla Ciebie me serce kołacze

Czasem uderzy radośnie

Częściej wraz z Tobą zapłacze

 

Niebieski mój Kardiologu

Co łatasz rany serdeczne

Jak pieczęć mnie złóż na swym boku

I przyszyj na wieki wieczne

Dodano: 15 luty 2024

Z tomiku wierszy s. Renaty od Matki Pięknej Miłości ocd: Przez słów zasłonę ukaż mi Siebie.

Rozmaite tematy

Dodano: 01 luty 2024

„Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu Zbawicielu moim”.

Te słowa maryjnego „Magnificat” towarzyszą mi nieustannie od 8.12.23 r. Tego dnia stałam się narzeczoną Jezusa i serce moje pragnie wyśpiewywać memu Oblubieńcowi hymn wdzięczności.

To On zrobił pierwszy krok w moją stronę i cierpliwie czekał na moją decyzję. Dziś z głębi serca dziękuję Mu za to, że powołał mnie do Zakonu NMP z Góry Karmel przyodziewając mnie w święty habit tego Zakonu oraz za to, że chce mieć mnie blisko Siebie, abym przez ofiarę ze swego życia służyła Kościołowi i całemu światu.

Moje serce wypełnia ogromna radość, bo wiem, że w życiu nie ma nic piękniejszego i wspanialszego od bycia w relacji Oblubieńczej z Jezusem i możliwości służenia Mu. Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, bo sam Bóg mnie ukochał miłością bez granic i powołał. Dzień obłóczyn pozostanie w mojej pamięci do końca życia 😊.

Dziękuję za modlitwę i dalej o nią proszę, bym podobała się Jezusowi wypełniając zawsze Jego Przenajświętszą Wolę, by Jego pragnienia stawały się moimi pragnieniami oraz bym była Jego radością i chwałą niesiona w Sercu Maryi do końca moich dni.

Siostra Marta Łucja od Niepokalanego Serca Maryi

Poezje

Niech się w ciszę zanurzę głęboko

Aż po uszy albo jeszcze głębiej

W ciszę, co pulsuje Tobą

Niech utonę w niej i zniknę zupełnie

 

Niech pochłonie wszystko Twa Obecność

Jak nurt wartki mnie z sobą uniesie

W tym, co tutaj niech objawi Wieczność

Jak, gdy zimą marzymy o lecie

 

Ciszo słodka, ciszo upragniona

Utul wszystko w kojących objęciach

Niech wygładzą się w twoich ramionach

Wszystkie rysy i duszy pęknięcia

 

Ciszo Boska, o ciszo łagodna

Niechaj życie w tobie będzie trwaniem

Ciszo święta, coś jest Słowem płodna

Daj to trwanie, co jest zasłuchaniem

Dodano: 15 stycznia 2024

Z tomiku wierszy s. Renaty od Matki Pięknej Miłości ocd: Przez słów zasłonę ukaż mi Siebie.

Z moich lektur

Dodano: 01 stycznia 2024

O drobnych wyborach dnia codziennego

Ostatnio poczytuję wieczorem, przed snem, otrzymaną od przyjaciela książkę zawierającą 50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu, w której autorka, zgodnie z tytułem książki, dyskretnie przypomina, że Bóg nigdy nie mruga. Nie mruga, to znaczy zawsze spoczywa na nas Jego uważne, czujne, życzliwe spojrzenie. Psalmista dopowie: nie zaśnie ani się nie zdrzemnie ten, który czuwa nad Izraelem, oraz Pan będzie czuwał nad twoim wyjściem i powrotem teraz i po wszystkie czasy. Bóg, zawsze obecny w naszym życiu, czujny i uważny, z każdej sytuacji, także tej najtrudniejszej, wskazuje nam wyjście. Trzeba oczywiście nauczyć się Jego języka, nauczyć się Go słuchać, by usłyszeć i zrozumieć Jego słowo. Ale, wracając do książki, muszę przyznać, że od kilku dni powraca mi na pamięć jedno zdanie z 13. lekcji:

O tym, kim naprawdę jesteśmy, nie świadczą nasze zdolności,

tylko nasze wybory. *

Propozycje autorki, jak przekonać świat o naszej wartości, niepowtarzalności, choć miejscami ciekawe, nie zatrzymały mojej uwagi tak mocno, jak powyższy fragment. Bo przecież wielu z nas żyje w bardzo skromnych warunkach; brak wybitnych zdolności każe zająć się prozaicznymi, nieciekawymi dla oczu świata rzeczami, a kruche i słabe osobowości nie pociągną tłumów, nie dostaną Nobla, Oskara, czy innych prestiżowych w tym świecie nagród. A jednak nie to świadczy o naszej wartości, nie to ją określa: nie nasze zdolności, ale nasze wybory. A te ostatnie są w zasięgu każdego z nas i to w każdej chwili. Niektóre są tak drobne i zwyczajne, że przejdą niezauważone przez otaczających nas ludzi, ale przecież Bóg nigdy nie mruga i to Jemu nic nie umyka. To On z tych maleńkich, codziennych wyborów buduje nas od wewnątrz, a gdy rozpadnie się nasz człowiek zewnętrzny, jak mówi św. Paweł, objawi się ta najgłębsza prawda o nas.

Współsiostry świętej Teresy od Dzieciątka Jezus niezbyt wiedziały, co o niej napisać po śmierci – była przecież tak zwyczajna. Jednak niedługo potem odkryto jej wielkość ukrytą w maleńkości i zaufaniu złożonym w Bogu. Kościół zaliczył ją do błogosławionych, potem świętych, uczynił patronką misji, choć nie opuściła murów klauzury własnego klasztoru, a na koniec, tę młodą (wstąpiła w wieku 14, a zmarła w wieku 24 lat) karmelitankę ogłosił doktorem Kościoła. Teresa dokonywała drobnych wyborów każdego dnia, a gdy brakowało okazji, z miłością podnosiła przysłowiową szpilkę z ziemi.

Nadto, usłyszałam kiedyś podczas duchowej rozmowy: twoje codzienne wybory kształtują charakter na czas próby. By być wielkimi w najprawdziwszym znaczeniu tego słowa, w rzeczach małych, codziennych i wielkich, które mogą się nam przydarzyć, mamy pod ręką drobne okazje by tę wielkość budować.

Właśnie – kończę to pisanie, bo czekają mnie jeszcze inne obowiązki. Taki drobny wybór, na teraz…

s.E.

____________________________________________________________

*Regina Brett, Bóg nigdy nie mruga, Wydawnictwo Insignis Media, Kraków 2012, s. 89.

Z książki: Echa, czyli 50 książek w jednej, s. Ewa M. Elżbieta Kolinko ocd

Z moich lektur

Dodano: 15 grudnia 2023

WADA

CNOTA

rozpacz

nadzieja

brak nadziei

nadzieja

beznadziejność

ufność

pesymizm

optymizm

myślenie negatywne

myślenie pozytywne

O, rozpaczy, jesteś zarzewiem zła i pożywką dla wad. Nawet nie wiesz, jak dobry jest dla ciebie Bóg. Nikt nie może ci pomóc, bowiem życia i dobra szukasz wszędzie, tylko nie u Pana. A On przecież stworzył niebo, ziemię, wszystkie wartości, i nawet zło uczynił sobie poddanym. Od Niego pochodzą wszystkie wielkie dzieła, a także triumf nad złem. Dlaczego zawsze wyobrażasz sobie nieszczęście, jeszcze zanim ono w ogóle nastąpi? Wszystkie stworzenia wypełniają bożą wolę, tylko zło stawia opór i odmawia, toteż zostało skazane na wygnanie w mroku, w którym nie wyrządzi już żadnej szkody.

Z wielką radością siedzę przy tronie Boga i z ufnością obejmuję każde Jego dzieło. Wszystko doprowadzam do dobrego końca, zjednując cały świat i ludzi. Bojaźliwa istota nie ma w sobie ufności w Bogu. Dlaczego to czynisz? Zawsze wyobrażasz sobie tylko nędzę i niepowodzenie, które cię jeszcze nie dotknęły. W ten sposób już w dzieciństwie tracisz siłę do życia.

Z moich lektur

Dodano: 1 grudnia 2023

WADA

CNOTA

żądza sławy

uwielbienie dzieł stworzenia

żądza władzy

poważanie

władczość

bojaźń Boża

brak szacunku

wzgląd na drugiego człowieka

potrzeba uznania

szacunek

Wciąż tylko wykorzystujesz innych do swoich celów. Cóż może zdziałać człowiek bez Boga? Nic! Sam sobie szkodzisz, gdy używasz swych talentów tylko dla siebie. Jedynie stojąc po stronie Boga, możesz dostrzec, co jest dobre dla ciebie i innych. Bóg nie pozwoli ci samolubnie wykorzystywać dzieła stworzenia i mocno tobą potrząśnie. Nawet nie pytasz o obmycie podczas chrztu i o Boże uzdrawiające siły! Oddajesz się słabościom i marnujesz życie.

Ja jednak czczę Boga i znam swoje granice. Jak mogłabym sobie wmawiać, że kupię piękno i radość życia? Osiągnę je pod warunkiem, że otworzę się przed moim Bogiem i Go o to poproszę. Próżność i żądzę posiadania pozostawiam daleko za sobą. Staram się żyć w harmonii ze światem. Bóg obdarza mnie chlebem życia i ma w człowieku swe mieszkanie, dlatego tylko z Nim mogę dokonać najlepszych i najpożyteczniejszych dzieł. Sens życia polega na byciu świątynią, w której wzrasta to, co Boże, zaś ego maleje. Jednak ty, żądzo sławy, jesteś jak zaraza i nie żywisz głębokiego szacunku wobec Boga i dzieła stworzenia.

Z moich lektur

Dodano: 15 listopada 2023

Cytaty i sentencje na podstawie „Twierdzy wewnętrznej” św. Teresy od Jezusa

 

Siódme mieszkania cz.2

Odkąd dusza umarła dla siebie i Chrystus w niej żyje, nie troszczy się o to, co na nią przychodzi. Żyje w takim zapomnieniu o sobie, jakby już jej nie było.

Mało jest tych, którzy oswobodzeni ze wszystkiego, mają na uwadze tylko i wyłącznie cześć Boga.

Dusze zjednoczone z Bogiem nawet wśród prześladowań doświadczają radości wewnętrznej. Nie odczuwają wrogości wobec osób wyrządzających im zło, lecz tym bardziej je miłują.

Na szczytach życia duchowego nie ma już pragnienia śmierci, by być z Bogiem, ale jest wielkie pragnienie służenia Mu pośród boleści i trudów. Byleby Pan był wychwalany, choćby w czymś bardzo małym.

Gdy dusza ma ze sobą samego Boga nie pragnie pociech i smaków wewnętrznych jak przedtem.

Kto spoglądając w siebie jest przekonany, że ma w sobie Boga, nie czuje żadnego lęku przed śmiercią.

Gdy słabnie pamięć o Bogu duszy z Nim zjednoczonej, On sam przebudza ją impulsem, który pochodzi z najgłębszej jej sfery, niezależnie od jej woli, czy zdolności myślenia.

Gdyby na drodze modlitwy nie było żadnego innego zysku, jak tylko uświadomienie sobie tego szczególnego starania, jakie Bóg przejawia w komunikowaniu się z nami, to wystarczyłoby, by ponieść wszelkie trudy tej drogi, poprzedzające to delikatne, a przeszywające doświadczenie Jego miłości.

Na szczytach życia duchowego, Bóg i dusza w największym milczeniu cieszą się doświadczeniem siebie nawzajem. Rozum jakby przez małą szczelinę w drzwiach przygląda się temu w spokoju i zdumieniu.

W siódmych mieszkaniach prawie nigdy nie pojawia się oschłość, ani wewnętrzne zburzenie. Tutaj dusza niemal zawsze pozostaje w uciszeniu. Wszelkie dary, których Bóg jej udziela dokonują się bez pomocy z jej strony.

W siódmych mieszkaniach ustają wszelkie zachwycenia, bo dusza zobaczyła już tak wiele, że niczym się już nie zdumiewa. Nie doświadcza już osamotnienia, ale stale przebywa w towarzystwie Trójjedynego Boga.

Największy dar Boga to życie, które jest naśladowaniem życia Jego umiłowanego Syna

Duszę w siódmych mieszkaniach można przyrównać do łani, która znalazła zdroje wód, albo do gołębicy z arki Noego, która przyniosła gałązkę oliwną. Oznajmia tym samym, że natrafiła na stały grunt wśród burz i powodzi świata.

Im bardziej dusza jest obdarowana przychylnością Bożego Majestatu, tym więcej w niej obaw i onieśmielenia co do siebie. Jest jak celnik, który nie czuje się godny podnieść swych oczu.

Żywa obecność Pana w duszy sprawia, że krzyże, przeciwności i cierpienia, których nigdy nie brakuje, nie rodzą w niej niepokoju. Są one niczym fale przelewające się przez nią. Zaraz potem morze uspokaja się i dusza zapomina o wszystkim.

To, że dusza odczuwa wielkie pragnienie nie popełnienia za nic na świecie jakiejkolwiek niedoskonałości, nie oznacza, że już ich nie popełnia. Zdarzają się jej nawet grzechy, choć z łaski Bożej nigdy rozmyślnie.

Bywa, że na krótko, Pan zostawia duszę w jej naturalnych zdolnościach. Wówczas wszyscy jej przeciwnicy, których pokonała w poprzednich mieszkaniach, łączą się razem, by się na niej zemścić za czas, w którym nie mogli jej dostać w swoje ręce. Ona jednak nawet w pierwszym poruszeniu nie doświadcza zachwiania się w tym, co dobre, ale jeszcze bardziej docenia wielkość uczynionego jej daru.

Najlepszym zabezpieczeniem przed grzechem, jakie możemy posiadać, jest błaganie Boga, abyśmy Go nie ranili.

Wszystkie Boże dary są po to, aby umocnić naszą słabość, tak abyśmy byli w stanie naśladować Jezusa w poddaniu się Ojcu.

Doświadczenie pokazuje, że ci którzy żyją w wielkiej bliskości z Chrystusem, są także tymi, którzy wiele wycierpieli.

Celem modlitwy jest ustawiczne trwanie przy Bogu, uzdalniające nas do zapomnienia o sobie. Dzięki temu wszystkie nasze siły możemy zaangażować w czyny wyrażające naszą miłość ku Niemu.

Z samych aktów, uczuć i postanowień czynionych na modlitwie mały jest pożytek, jeśli nie wyrażają się one potem w czynach.

Bez naginania swojej woli, choćby w rzeczach małych, modlitwa nie przynosi takiego owocu, jakiego by dusza pragnęła.

Naginanie swojej woli jest dużo bardziej istotne, niż ja (św. Teresa) zdołam was do tego przekonać.

Być prawdziwie duchowym – to uczynić się niewolnikiem Boga. Pozwolić naznaczyć się piętnem krzyża i oddać się wszystkim na służbę. Nadto poczytywać to sobie za wielki dar.

Dla kogoś kto patrzy na Ukrzyżowanego, wszystko staje się łatwiejsze.

Pokora jest fundamentem całej budowli modlitwy.

Służyć innym, to jakby układać solidne kamienie pod zamek modlitwy, by się nie zawalił.

Kto nie wzrasta, maleje.

Jeśli nie nabywamy cnót, a poprzestajemy tylko na modlitwie, pozostajemy karłami.

Boże towarzystwo, którego dusza doświadcza w swoim wnętrzu – daje jej o wiele więcej siły, niż kiedykolwiek miała.

Wewnętrzna siła, którą Bóg daje duszy, sprawia że wszystkie jej wysiłki podejmowane dla Niego, wydają się jej niczym.

Czasami demon wzbudza w nas wielkie pragnienia tylko po to, abyśmy nie przyłożyli ręki do tego, co jest w naszym zasięgu, i przez to nie usłużyli Panu.

Maria i Marta muszą pozostać razem, aby mogły godnie ugościć Pana i mieć Go zawsze przy sobie.

Nie dążmy do tego, aby troszczyć się o dobro całego świata, ale o dobro tych osób, które żyją obok nas. Mamy wobec nich większe zobowiązania i dzięki temu większe będzie dzieło naszego życia.

Nie budujmy wysokich wież bez fundamentów, bo Pan nie patrzy na wielkość naszych czynów, tylko na miłość z jaką je czynimy.

Z moich lektur

Dodano: 1 listopada 2023

WADA

CNOTA

melancholia

uczucie niewymownego szczęścia

zmartwienie

entuzjazm

pesymizm

optymizm

strapienie

pogoda ducha

smutek

radość

Tymczasem ja wołam do Boga, a On mi odpowiada. Wyciągam do Niego swe ręce, biegnę za Nim i mówię Mu o swych potrzebach, zaś On w swej dobroci obdarowuje mnie tym, czego pragnę.

U Boga szukam i znajduję to, czego potrzebuję.

Jestem tęsknotą za wewnętrzną radością.

W Bożej obecności gram na cytrze i dostosowuję do Pana całą moją pracę. Wszelkie zaufanie i nadzieję pokładam w Bogu i oddaję swe życie w Jego ręce.