Z moich lektur

Dodano: 1 listopada 2024

O odwadze umierania

Tym razem to nie lektura wzbudziła moją refleksję czy wydobyła życiowe wspomnienia, ale to samo życie i trudne doświadczenie wywołały z pamięci wiersz jednej z moich zakonnych współsióstr, która zginęła tragicznie w wieku trzydziestu dziewięciu lat. Wierzę, że choć jej życie zostało przerwane tak nagle, niespodziewanie, brutalnie wręcz, zdążyła potwierdzić swoje tak Bogu, które po wielokroć wypowiadała, także w cytowanym wierszu:

jesienią miłość jest największa
chociaż to wiosnę chwalą w wierszach –
bo jakiej wielkiej miłości trzeba
by tak po prostu bez buntu umierać.[1]

Jak trudne jest to ostatnie i ostateczne umieranie, nikt z nas żyjących nie wie z własnego doświadczenia. Towarzyszenie odchodzącym pozwala przybliżyć się do tej tajemnicy, ale i tak zatrzymać się musimy przed granicą, którą przekracza się zawsze samotnie. Mistrzowie życia duchowego – ale i każdy z nas żyjący wiarą – wiedzą doskonale, że codzienne umieranie, tracenie kogoś lub czegoś, potrafi być także nad wyraz bolesne i trudne.

Czasem bowiem pozwolić trzeba, by umarło to, co się dopiero urodziło. Nie zżymać się, gdy marzenie zamienia się w przeszłość, nie mając szansy na realizację. Uwierzyć, że jeśli ginie to, co nadal zdaje mi się dobrem, to ginie i rozpada się jedynie zewnętrzna szata – dobro pozostaje: pozostaje i wciela się w cierpliwość, łagodność, uległość, zawierzenie… Wzrasta w nas człowiek wewnętrzny, ufnie wydany Bogu na wszystko, co przychodzi z którejkolwiek, choćby najbardziej niespodziewanej, strony. Wzrasta tym bardziej, im zwyczajniej, po prostu, bez buntu umiera dla siebie – bo jakiej wielkiej miłości do tego potrzeba…

[1] S. Maria Barbara Złotowska ocd, Miłość trwa nad nami, Gdynia–Pieniężno 2009, s. 44.