Z moich lektur

Dodano: 15 listopada 2020

Przypominam sobie jeszcze wieczorną modlitwę przed zaśnięciem. Było to tak uspokajające, gdy matka i ojciec jeszcze raz przychodzili do mego łóżka i modlili się ze mną – do Ciebie, dobrego Boga. Byłeś mi tak bliski jak moja kołdra i moje pluszowe zabawki. Należałeś do inwentarza mojego małego życia, mimo że nie myślałem o Tobie osobiście w jakiś szczególny sposób. To robili przecież dorośli, niejako Twoi sojusznicy, którzy mnie strzegli. A gdy wieczorem modliłem się z matką i ojcem wypowiadając słowa modlitwy: „Strzeż mnie, Panie”, to było to dla mnie tak oczywiste, jak pocałunek rodziców na dobranoc. *

Czytając powyższy fragment można oczyma wyobraźni widzieć starszą już osobę wspominającą minione życie mocno oparte na fundamencie wiary. Nic podobnego. Autorem powyższego tekstu jest ukryty pod pseudonimem Theo Kern niemiecki dziennikarz deklarujący się jako agnostyk. W swojej książce: Ostatnie rozmowy agnostyka z Bogiem zachęcony przez znajomego księdza zapisuje swoje wadzenie się z Najwyższym. W swoich rozmowach nie jest ani uładzony czy ugrzeczniony, wręcz przeciwnie – rzuca Bogu w twarz swoje zarzuty, mnoży pytania, wykazuje Boże „błędy” w zaplanowaniu, urządzeniu i kierowaniu światem. Oczywiście, zastanawia się, czy nie rozmawia jedynie z własną wyobraźnią, bo przecież jako agnostyk, nie wie, czy Bóg tak naprawdę istnieje, czy nie… Czemu z tych kilkunastu rozdziałów, które autor napisał u kresu życia, umęczony nowotworem (zmarł w dwa tygodnie po napisaniu ostatniego rozdziału, a książka, opracowana przez przyjaciela księdza, została wydana już po jego śmierci) wybrałam wspomnienia z dzieciństwa, a nie z bardziej dojrzałego wieku…?

Może właśnie dlatego, że uderzające i znaczące jest, że człowiek, który już od młodości mienił się agnostykiem, mocno sprzeczał się z Bogiem i jego wyznawcami w swych licznych artykułach, pod koniec życia rozmawia właśnie z Nim. Dopuszcza możliwość Jego istnienia, a w miarę pisania nie potrafi ukryć tęsknoty za tym, by tak właśnie było. Lęk przed śmiercią i niebytem rodzi w nim pragnienie, by wtulić się bezpiecznie, jak w dzieciństwie, w czyjeś ramiona – czy Bóg tak nas właśnie przyjmuje na granicy życia? – zastanawia się.

Myślę, że te spotkania z Bogiem u początku jego życia, gdy Bóg był tak naturalny, oczywisty, tak bliski jak moja kołdra i moje pluszowe zabawki, odcisnęły głęboki ślad, który choć mógł wydawać się zupełnie zatarty przez późniejszą niewiarę i doświadczenia życia, przetrwał aż do jego kresu. Słyszymy jak wielu mówi: dziecko jeszcze nic nie rozumie, po co je uczyć modlitwy, po co zabierać do Kościoła, dorośnie to się zdeklaruje, wybierze. Ale jakiego wyboru miałby dokonać młody człowiek zanurzony wyłącznie w rzeczywistości laickiego jedynie świata? Między czym ma wybierać, gdy brak mu poznania tej drugiej strony: Boga, wiary, pokoju płynącego z życia w łasce? Jak może mieć upodobanie w smaku chleba, którego nigdy nie jadł, a nawet nie widział pachnącego w koszach piekarni…?

Owszem, dziecko nie rozumie, ale chłonie całym sobą, a ufność złożoną w rodzicach w sposób naturalny przenosi na Boga. Pisze nasz agnostyk: nie myślałem o Tobie osobiście w jakiś szczególny sposób. To robili przecież dorośli, niejako Twoi sojusznicy, którzy mnie strzegli. Kto doczytał aż dotąd może zechce jeszcze usłyszeć kilka słów o porannej modlitwie, gdzie w kontekście tejże padają słowa: modlitwa oczywista, obecny Bóg, uspokajające doświadczenie, poczucie pewności…

Modlitwa poranna była równie oczywista. Wstać bez Ciebie? Rzecz nie do pomyślenia. Byliśmy po prostu przygotowani na to, że jesteś obecny na początku dnia na podobieństwo światła poranka. To ujęcie w jasno określone ramy dnia dzięki Twej obecności było niewiarygodnie uspokajające. Ranki i wieczory z kochanym Bogiem – to rzeczywiście obdarzało poczuciem pewności. *

s.E.

___________________________________________________________

*Theo Kern, Ostatnie rozmowy agnostyka z Bogiem, Wydawnictwo WAM, Kraków 2012, s. 23.