Mały płaszcz Samuela – szata naszej miłości

„O tego chłopca się modliłam i spełnił Pan prośbę, którą do Niego zanosiłam. Oto ja oddaję go Panu po wszystkie dni, jak długo będzie żył, zostaje oddany Panu. (…) Matka robiła mu mały płaszcz, który przynosiła co roku, gdy przychodziła wraz z mężem złożyć doroczną ofiarę”.

(1Sm 1,27-28; 2,19)

Ilekroć uczestniczę w karmelitańskich obłóczynach, zadziwia mnie, jak bardzo nowa szata zmienia osobę.  Obszerny, brązowy habit, z szerokimi i długimi rękawami, zakrywa cała sylwetkę, welon zasłania włosy, biała toka szczelnie okala twarz nadając jej mniszego wyrazu, a sama zainteresowana czuje się przez moment, jakby trafiła do kostiumowego przedstawienia sprzed wieków. Wszystko wydaje się duże, długie, nie do ogarnięcia. Najmocniej tego się doświadcza choćby przy pokonywaniu schodów, gdy wciąż trzeba myśleć, którą część habitu podnieść wchodząc, a którą schodząc, by się nie potknąć – zwykle u początku robi się to dokładnie na odwrót! Habit wydaje się naprawdę za duży i można się w nim prawie zgubić, czy zaplątać, gdy pierwsze razy próbuje się go ubrać, by zdążyć na poranne modlitwy. Tak, do habitu trzeba się przyzwyczaić, a w pewnym sensie, dorosnąć, naznaczyć go sobą, uczynić własnym. Brązowy habit, to jakby żyzna ziemia, w którą została zasiana nasza miłość. Potem nosimy go latami. Nikt co roku nie przynosi nam nowego habitu, jak Anna, która każdego roku przynosiła nową, większą szatę, dla Samuela. Rosła jej miłość, rósł jej syn, więc każdego roku, gdy przychodziła do świątyni, przynosiła nową, tkaną szatę.

My natomiast każdego roku odnawiamy nasze śluby.

I nie tylko raz w roku. Odnawiamy je w Wigilię Paschalną, w święto Podwyższenia Krzyża, w uroczystość Trzech Króli, czy na zakończenie rekolekcji. Każde odnowienie jest inne, inspirowane innymi treściami płynącymi z liturgicznych wydarzeń, ale także wypływające z innego, coraz głębszego miejsca naszego serca.

Śluby zakonne, będące znakiem pełnego oddania Bogu, dokonują się jakby w dwóch rytmach. W dniu Profesji wszystko jest na miarę Boga, On daje się cały i dokonuje prawdziwych zaślubin. Prawdziwe i szczere jest też nasze tak – ale potem, tak jak do habitu, dorastamy do ich pełni naszym krokiem, dzień po dniu. Dzień po dniu bowiem tkamy szatę dla naszej miłości, która dojrzewa i rośnie.

Choć minęło wiele lat, nadal noszę mój obłóczynowy habit – zniszczony, wytarty, połatany, ale wciąż mi drogi. Habit nosi się latami i nie często dostaje się nowy, ale często trzeba samemu szyć nową, wewnętrzną szatę –  dawać nowe imię miłości, która wzrasta, rozwija się, zmienia.

Inaczej bije serce młodej dziewczyny, która woła całą sobą: ogromnie weselę się w Panu, bo mnie przyodział, jak oblubienicę zdobną w swe klejnoty (por. Iz 61,10),  inaczej wtedy, gdy Bóg zdaje się ukrywać i widać jedynie Jego niewyraźne ślady znikające gdzieś za zakrętem codzienności. Wtedy w sercu budzi się wołanie: Boże, szukam Ciebie i pragnie Ciebie moja dusza, ciało moje tęskni za Tobą, jak ziemia zeschła, łaknąca wody… (Ps 63). Inaczej w kolejnych latach, gdy dojrzewają pragnienia serca, a ono, z dziewczęcego, staje się sercem kobiety – czasem tak mocnym i walecznym jak serce biblijnej Judyty, a innym razem doświadczającym kruchości, słabości, zagubienia. To właśnie codzienne zmagania przeobrażają serce młodej dziewczyny w serce oblubienicy i matki, gotowej nie tylko coraz pełniej i bez zastrzeżeń przyjmować miłość, ale i dawać życie, wydawać je i tracić zgodnie z Wolą Boga.

Biblijna Anna, nim otrzymała, a potem, w dojrzałym geście, oddała swą miłość Bogu, usłyszała Jego pytanie: Anno, czemu płaczesz? Dlaczego się twoje serce smuci? Czyż ja nie znaczę dla ciebie więcej niż dziesięciu synów? (1Sm 1,8)

On znaczy więcej, nieskończenie więcej, a Jego miłość jest niezmienna, nieskończona, wierna i trwała, a zarazem świeża i nowa każdego dnia. Nasza miłość musi dorastać, urealniać się. Odnawiamy ją nie tylko słowami profesyjnej formuły w uroczyste dni roku, ale znacznie, znacznie częściej – wplatamy nową nić w tkaninę naszej szaty miłości za każdym razem, gdy podejmujemy trud codzienności, zmiękcza ją gotowość na cierpienie, delikatniejszą czyni zgoda na własną słabość, nabiera nowych odcieni poprzez służbę siostrom, przejrzystsza się staje, gdy zapominając o sobie składamy nasze serca w Sercu Boga, wzrastamy do miary Jego miłości…

s. E.

Anna robiła Samuelowi mały płaszcz, który przynosiła co roku –

Samuel natomiast wzrastał przy Panu (1Sm 2,18-21)